„Berlegustopol”, Piktogram/BLA, Warszawa, kuratorzy: Agnieszka Pindera i Michał Woliński, wystawa czynna do 12 listopada 2011 (w ramach wspólnego projektu warszawskich galerii: „Gdzie jest sztuka?”).
„Nie interesuje mnie sztuka, tylko życie”, deklaruje Michał Woliński, redaktor, kurator i galerzysta odpowiedzialny za program nowej przestrzeni wystawienniczej Piktogram/BLA. O tym, że Woliński mówi poważnie, świadczy otwarty w trakcie warszawskiego gallery weekend „Berlegustopol”. Znany w środowisku sztuki organizator eksperymentalnych imprez artystycznych, zamiast prezentować aktualną produkcję młodego malarza, post-konceptualnego rzeźbiarza, czy innego zdolnego plastyka, na otwarcie sezonu rzucił w twarz warszawskiej publiczności odważny remiks sztuki użytkowej, grafiki warsztatowej, fotografii komercyjnej, minimalistycznej mody, wreszcie archiwalnego przyczynku do antropologii polskiego dzikiego kapitalizmu.
Formalnie zapiętą na ostatni guzik prezentację symbolicznie otwiera fotografia z pierwszej indywidualnej wystawy Henryka Berlewiego, klasyka abstrakcji geometrycznej. Wystawę zorganizowano manifestacyjnie w salonie samochodowym Austro-Daimler w 1924 roku w Warszawie. Piękny młodzieniec pod krawatem, zawadiacko pozujący przy nowoczesnym automobilu, wpisuje się w serię portretów wybitnych awangardzistów, którzy marzą o przemianie życia codziennego mas. Jednak Berlewi czytany przez Wolińskiego i Pinderę to nie tyle kolejny pro-sowiecki propagandzista, co właściciel założonej w 1924 roku agencji reklamowej „Reklama-Mechano”. Innymi słowy, twórca na usługach aspirującej do nowoczesności burżuazji.
Edward Hartwig, Henryk Berlewi i modelki, 1962
/ dzięki uprzejmości Moonblinx Gallery
Obok zdjęcia sygnalizującego perypetie przedwojennej awangardy wiszą, powiększone do znacznych rozmiarów, przebitki z sesji mody wykonanej przez Edwarda Hartwiga dla magazynu „Polska” w 1962 roku. Nietypowa sesja nestora polskiej fotografii artystycznej przedstawia Berlewiego w otoczeniu własnych obrazów i modelek ubranych w modne geometryczne sukienki. Nie wiadomo czy niekłamany uśmiech Berlewiego spowodowało towarzystwo młodych dziewczyn, czy raczej satysfakcja z realizacji awangardowych marzeń w siermiężnych, ale na swój sposób pociągających czasach gomułkowszczyzny. Istotne dla projektu Berlewiego przenikanie się sztuki i życia nie mogło być chyba uwidocznione lepiej i seksowniej niż na zdjęciach Hartwiga.
Warsztaty graficzne prowadzone przez Yomara Augusto
i studio graficzne Fontarte / fot. M. Woliński
Poza historycznym wprowadzeniem, narracja wystawy jest nielinearna, oparta na luźnych skojarzeniach (skrót BLA w nazwie galerii to Bureau of Loose Associations). Archiwalne zdjęcia Hartwiga i smakowite berlewiana – w tym oryginalna forma z lat 60., według której powstała rzeźba na Biennale Form Przestrzennych w Elblągu – prezentowane w głównej przestrzeni Piktogramu, stanowią punkty odniesienia dla mierzących się z klasyką artystów współczesnych: Fontarte i Yomara Augusto.
Na wystawie nie mogło zabraknąć monografistów Berlewiego. Stworzone przez Artura i Magdalenę Frankowskich studio graficzne Fontarte przedstawia serię specjalnie zaprojektowanych druków, które powstały w oparciu o nawiązującą do teoretycznego dorobku Berlewiego autorską koncepcję „typo-faktury”. Na ścianie, którą widać przez szklane drzwi prowadzące do galerii, można także zobaczyć szkice typograficzne – efekt warsztatów, które przed wernisażem prowadzili Yomar Augusto i Fontarte. Także każdą sztukę prezentowanych ubrań młodej, polskiej marki ZUO Corp zdobią ich projekty. Jak w przypadku znanego kroju pisma „Golonka” – łączą one elementy przaśnej sfery polskiej kultury wizualnej z rygorem charakterystycznym dla współczesnej grafiki i tradycji reprezentowanej właśnie przez Berlewiego.
Prace Fontarte / fot. M. Woliński
Yomar Augusto, nieznany w Polsce młody artysta, pochodzący z Brazylii i zamieszkały w Holandii, to nietuzinkowy typograf, eksperymentujący z kaligrafią, introligatorstwem, sitodrukiem, rzeźbą i laserowym cięciem papieru. Pokazane w galerii prace usytuować można gdzieś pomiędzy hermetyczną sztuką konceptualną i przystępnie podaną kulturą popularną. Uwagę widza przyciągają w jednym przypadku intensywne kolory, w innym obłąkańcza kreska, gęsta faktura, lub też materialność kolekcjonowanego przez artystę i używanego do własnych celów staregopapieru.
Nieprzypadkowo wystawę „Berlegustopol”domyka archiwum „Polex-Expol”. Składają się na nie wyświetlane na telewizorach fotografie logotypów i szyldów powstających masowo po 89 roku prywatnych firm, które zawierały w swoich nazwach sylaby „-pol” lub „-ex”. Transformacyjny horror wizualny zostaje tu wyabstrahowany z polityczno-ekonomicznego kontekstu, poddany formalnej sublimacji i ujęty w ramy minimalistycznej ekspozycji. Tym samym harmonijnie współgra ze starannie projektowanymi – abstrakcyjnymi i jednocześnie konkretnymi – rzeczami-dziełami eksponowanymi na wystawie.
Widok wystawy (na telewizorach wyświetlane szyldy
reklamowe prywatnych firm) / fot. M. Woliński
W opisie wystawa może wydawać się wręcz bezczelnie eklektyczna, lecz w rzeczywistości okazuje się zaskakująco spójnym i intrygującym dziełem. Stanowiący hołd dla twórcy mechano-faktury projekt, z pewnością zirytuje konserwatywnych z natury historyków sztuki, pamiętających Berlewiego w najlepszym razie jako wspołtwórce "Junge Jidysz". „Berlegustopol”nie jest też łatwym kąskiem do przełknięcia dla poszukujących nowych wrażeń kolekcjonerów. Spiętrzenie historycznych niuansów oraz ideowo-formalnych referencji łączy się tu z odrzuceniem autonomii dzieła sztuki, zakwestionowaniem hierarchii artystycznych i obśmianiem figury autora. Woliński i Pindera powołują do życia – jak sami piszą – „tymczasową spółkę zawiązaną między uczestnikami wystawy”. Zamieniając galerię w „zakład usługowo-handlowy”, igrają z niezbyt pięknym kontekstem „prywaciarstwa”. Z projektu sytuującego się „gdzieś pomiędzy warsztatem, butikiem, a hurtownią” udaje im się stworzyć iście awangardowy majstersztyk.