Patetyczni i autentyczni.  O Mieście w Komie

Patetyczni i autentyczni.
O Mieście w Komie

Adam Mazur

Kim właściwie jest Ciszewski, jeśli nie naiwniakiem i szaleńcem? I jaki jest sens tego specyficznie rozumianego „komórkowego dokumentalizmu artystycznego”?

Jeszcze 3 minuty czytania

„Manifestujemy odejście od sztucznego w formie i treści manipulowania obrazem przez profesjonalistów z szow-biznesu”, deklarował w imieniu niezależnego kolektywu Miasto w Komie inicjator ruchu Cezary Ciszewski (ur. 1970). Z ogłoszonego w 2008 roku na szczycie budynku TVP w Warszawie manifestu, wynikał alternatywny wobec mainstreamu charakter rewolucyjnego – jak twierdził Ciszewski – projektu. Posługujący się łatwo dostępnym sprzętem, „amatorzy i entuzjaści” chcieli inaczej opowiedzieć o życiu, o tym, co ich irytuje, intryguje, jara. Inaczej, czyli autentycznie, komunikatywnie i dokumentalnie. Bez zabawy w efektowne konstrukcje intelektualne i modne formaty medialne, bez kwestionowania samego medium, z pełnym przekonaniem o konieczności powrotu do korzeni, do sedna międzyludzkiej komunikacji. 

Pikseloza

Cezary Ciszewski, Czas równoległy, Hotel WarszawaPierwszy manifest grupy powstał, kiedy wszystkie komórki były już standardowo wyposażone w aparaty fotograficzne z opcją rejestracji filmu wideo. W 2008 roku zapisem komórkowym rządziła jednak „pikseloza”, która sytuowała całe przedsięwzięcie w estetyce cyfrowego lo-fi. „Pikseloza”, czyli widoczne gołym okiem cyfrowe ziarno/znak kompresji plików i charakterystyczna kolorystyka połączona z rozmazaniem obrazu, to już przeszłość. Dziś co bardziej zaawansowane technologicznie telefony rejestrują obraz w rozdzielczości HD i stało się jasne, że medialny przełom polega nie tyle na eksplorowaniu niszowej pikselowej estetyki, ile raczej na natychmiastowości i masowej dostępności tworzenia zapisu foto/wideo. Jeszcze do niedawna kolektyw Miasto w Komie komunikował się z odbiorcami wyłącznie poprzez specjalny portal na stronie www, dziś wykorzystuje również potęgę popularnych serwisów społecznościowych, zapewniających natychmiastową widzialność przekazu.

Ulica jest sceną

Ostatnie działania grupy, ogniskujące się wokół sporu o ACTA czy eksmisji mieszkańców warszawskiego skłotu Elba, potwierdzają skuteczność tego typu aktywności, co można potraktować jako zapowiedź schyłku mediów opartych na jednostronnym przekazie. Śledząc dyskusje wywoływane przez te „amatorskie filmiki” i dostrzegając ich potencjał w samoorganizacji oddolnych ruchów społecznych, można dojść do wniosku, że składane przez Ciszewskiego deklaracje o przełomowym charakterze Miasta w Komie są czymś więcej, niż tylko jego prywatną fanaberią. „W życiu uczestniczyłem w kilku rewolucjach muzycznych i społecznych – mówi w rozmowie z Piotrem Mareckim Ciszewski. – Wygląda to tak, że kiedy ruszają masy, słyszalny staje się głos pojedynczego człowieka. Rewolucja związana z komórkami dopiero ma się wydarzyć”.



Ciszewski oraz „grupa młodych entuzjastów”, jak nieco protekcjonalnie o kolektywie pisał w „Gazecie Wyborczej” Alex Kłoś, tworzą nie tylko zaangażowane politycznie materiały. Przede wszystkim koncentrują się na utrwalaniu życia ulicy. Przypomina to początki garażowych kapel punkowych i heroiczny okres hip-hopu. „Ulica rządzi, bo ulica jest sceną” brzmi przewodnia myśl ich pierwszego manifestu. „Więc nie urabiamy ulicy pod tezy i interesy scen propagandy” kontynuują aktywiści odrzucający show-biznes z jego mediami i spindoctorami. Ulica jest dla nich niczym „puszcza, gdzie wszystko przedstawia się w formie dzikiej i nienaruszonej. To nieważne, z jakimi sztandarami idą ludzie betonowych lasów, ważne, co czują i co manifestują pomimo haseł i okrzyków”. Trzeba dodać, że chodzi tutaj również o scenę walki, w której stawką jest nowy podział widzialnego.

Galeria Fotografii Komórkowej


Od ponad 5 lat Miasto w Komie zmienia się od strony personalnej, organizacyjnej i estetycznej. Ciszewski nie odpuszcza, właśnie ogłosił treść drugiego manifestu i z miejskiego marginesu przeniósł się do centrum Warszawy, gdzie otworzył Fotokomórkę, czyli pierwszą galerię fotografii komórkowej.

Tytuł inauguracyjnej wystawy, jeśli tak można potraktować to udane towarzysko i wizualnie, ale anarchiczne od strony organizacyjnej przedsięwzięcie brzmi: „Scena ulica. Frustracja – Euforia – Lans”. Jak to w galerii „amatorów i entuzjastów”, nikt tu nie dba o fetyszyzowany w świecie zawodowych kuratorów i budżetowych instytucji display. Patrząc od tej strony, wystawa to katastrofa. Fotokomórka wypełniona została obrazami dosłownie od podłogi do sufitu, a jeśli jakieś zdjęcie odpadało w trakcie wernisażu od ściany, to momentalnie było wymieniane na inne, bądź sprawnie montowane po raz kolejny. Nie troska o wymiar estetyczny ekspozycji i tworzenie hermetycznych komunikatów są tutaj wartością – jest nią żywiołowość, nieprzewidywalność oraz inicjowanie debaty jak tylko się da, włącznie z wdawaniem się w dyskusje i pyskówki z przechodniami.
 


Z Fotokomórką współpracują tacy zawodowi niemal artyści jak Zbigniew Libera czy Marcin Cecko. Trudno powiedzieć, czy w ich udziale chodzi o wizerunkowe wsparcie inicjatywy, undergroundowy aktywizm czy o możliwość ekspozycji również klasycznie rozumianych dzieł sztuki.

Frustracja/Euforia/Lans


Ściany pierwszej sali Fotokomórki są trzy. Czwarta płaszczyzna to okno wychodzące na centrum. Trzy ściany, trzy tematy, po jednym na każdej płaszczyźnie: Frustracja/Euforia/Lans. Koncept nieskomplikowany, ale nie o komplikację i niedostępność przecież chodzi. Są tu w różnych formatach wydrukowane i przyklejone do ścian komórkowe fotografie i wideoinstalacje z licznych w ostatnich miesiącach demonstracji i akcji. Jedni demonstrują z frustracji, inni z euforii, jeszcze inni przychodzą, jak słusznie zauważyli dokumentaliści, żeby się podlansować. Demonstracje i wydarzenia mieszają się i o to chodzi, bo tytułowe intencje nie są wypisane na transparentach, tylko (jak chce tego Ciszewski) na twarzach uczestników zgromadzeń. „Uważam nasze zdjęcia z ulicy bardziej za przyrodnicze niż publicystyczne – dodaje lider grupy i rozwija bliską mu ideę antypublicystyki – są prawie całkowicie pozakontekstowe, a publicystyka jak pies musi być przywiązana do kontekstu”. 

Otwarcie Fotokomórki, marzec 2012Ten nowy, „neononkamerowy obraz” łączy się w zamyśle Ciszewskiego z rejestracją „momentów i obiektów codziennego zachwytu”, z kategoriami takimi jak street art. Do tego można jeszcze dorzucić fotografię uliczną (street photography). Ciszewski pisze o „alternatywie wobec komercjalizacji i zawłaszczania intymnego ducha fotografii przez ścigających się lanserów”, co pewnie oznacza krytykę jakże popularnego dziś typu bloga prowadzonego przez fotografa amatora.

Trochę to wszystko patetyczne, ale też autentyczne, amatorskie, więc emocjonalne i o ileż bardziej wciągające niż zblazowane pozy absolwentów uczelni artystycznych.

Mistyczna wiara w reprezentację


W drugiej salce małej galerii wyświetlane są filmy, niektóre montowane dosłownie tego samego dnia. W ten sposób powstaje swoista „rzeźba dokumentalna”, w której wideo i fotografia tworzą – jak można przeczytać w ulotce – „spektakl prawdy obrazu”. Mocne dla aktywistów, demonstrantów i dokumentalistów, mocno naiwne dla zblazowanych, cyników i właśnie lanserów. Wiara w reprezentację wydaje się mistyczna, zwłaszcza gdy o obrazach mówi sam Ciszewski.

Zaangażowanie graniczące z natchnieniem i szaleństwem dziwić może zwłaszcza tych reprezentantów mainstreamu, którzy pamiętają Ciszewskiego jako jednego z pierwszych celebrytów, dziennikarza radiowego i telewizyjnego, prowadzącego w latach 90. w Telewizji Polskiej popularny program „Muzyka łączy pokolenia” oraz autorskie „WuWuA”. Ciszewski współpracował również z „Gazetą Wyborczą” oraz był naczelnym „Hip Hop Archiwum”. Swoje zainteresowania dokumentem i życiem ulicy rozwinął po roku 2000, kiedy to zasłynął jako autor szeroko komentowanego i nagradzanego autobiograficznego filmu dokumentalnego o życiu warszawskich narkomanów pt. „Wolność jest darem Boga” (2006). Przezwyciężenie uzależnienia i zerwanie z warszawską kulturą celebrycką, której był częścią, pozwoliło Ciszewskiemu stworzyć usytuowany w opozycji do mediów głównego nurtu projekt Miasto w Komie.

Manifest Wideokoma 2


Nieco więcej światła na to unikatowe w skali polskiej przedsięwzięcie rzuca ogłoszony w połowie marca w warszawskim CSW drugi manifest Miasta w Komie. W tym późniejszym o cztery lata tekście główny akcent położony został na specyficzność tworzonego przekazu. Podstawowe dla autorów manifestu przeciwstawienie się „lawinie obrazów”, powiedzenie „nie” „głupkom i banałom” ma być możliwe z jednej strony poprzez osobiste zaangażowanie w tworzenie własnego, intymnego, komórkowego „Wideonotesu”, z drugiej poprzez sięgnięcie do coraz bardziej samoświadomego języka nowego filmu dokumentalnego.

W treści Manifestu pojawiają się sformułowania niemal żywcem wyjęte z tekstów Viléma Flussera: „Komóra to nie kamera, to przedmiot, który widzi świat, nie zniekształcając go, i który pisze go własnym językiem, z pomocą naszych rąk i oczu w nich trzymanych”. Kolektyw staje się rodzajem rozproszonego podmiotu podporządkowanego naczelnemu celowi, jakim jest tworzenie alternatywnego wobec mainstreamu zapisu rzeczywistości. Istotna staje się właśnie metafora flusserowskiego Aparatu, który tym razem swą materialną manifestację ma w telefonie komórkowym.

Dresy i byli celebryci


Miasto w Komie trudno do końca zdefiniować i uchwycić cel jego działalności. Z pewnością tworzą je w polu kultury wizualnej, odrzucający profesjonalizm i establishment amatorzy, szaleńcy, dresy i byli celebryci, lewicujący prekariat i offowi filmowcy aktywiści. Filmy Miasta w Komie to chyba także żywsza wersja „Demokracji” Artura Żmijewskiego; żywsza, gdyż sygnalizująca przejście od obserwacji do obserwacji uczestniczącej. Ich zdjęcia wprowadzają dziwną jakość do fotografii, która do tej pory rozpadała się na szereg względem siebie wyobcowanych obszarów: sztuki, fotoreportażu czy fotografii amatorskiej.

Bogna Warszawa, Bańka na WiśleCzy bezczelne odsłonięcie intencji twórców oraz deklarowana z patosem wiara w reprezentację czyni z Miasta w Komie amatorów? Czy w czasach niewiarygodności mediów można ich wiarę dyskredytować? Z pewnością Ciszewski wraz z ekipą dobrze się czują, wprawiając w konsternację obserwatorów i demolując utarte schematy myślenia o wytwarzaniu dzieła filmowego.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.