Dziennikarze muzyczni często narzekają na tzw. syndrom inżyniera Mamonia: ludzie lubią tylko taką muzykę, jaką już znają. Krytycy nie sprawują rządu dusz. W końcu „każdy może znaleźć coś dla siebie”, korzystając z algorytmów polecających oferowanych czy to przez serwisy streamingowe, czy sieci społecznościowe takie jak last.fm, rateyourmusic.com i inne. Jednak również prasa specjalistyczna z artykułami i recenzjami przepełnionymi żargonem, setkami enigmatycznych nazw gatunków potrafi zniechęcić tzw. niedzielnych słuchaczy do jakichkolwiek poszukiwań muzycznych (i robi to skutecznie od wielu lat).
Kto jednak zaciśnie zęby, może być pewien niespodzianek, ekscytacji, a nawet duchowej przygody. Jak więc rozeznać się w mapie gatunków współczesnej muzyki i w tysiącach nic niemówiących nazw gatunków i grup? Doskonałą ściągą może być projekt Every Noise At Once. Z naciskiem na „może być”, bo nic na świecie nie jest pozbawione wad.
ENAO to cudownie nerdowskie narzędzie zaprojektowane przez Glenna McDonalda, programistę firmy Echo Nest, zajmującej się prowadzeniem analiz dla takich serwisów jak Spotify czy iHeartRadio (sugestie playlist ze Spotify to ich sprawka). McDonald jest też autorem bloga furia, na którym zamieszcza sążniste eseje muzyczne. Wymyślony przez niego algorytm tworzy mapę gatunków i wykonawców. Powstał on dzięki robotom przeczesującym teksty znajdujące się na milionach stron internetowych, umiejscawiających zespoły i nazwy gatunków w odpowiednim kontekście. Program analizuje też zawartość muzyczną plików audio, próbując ustalić, czy dana kompozycja jest bardziej „klimatyczna” czy może „rytmiczna”, bardziej „sztuczna” czy też bardziej „organiczna”.
Nazwy wykonawców oraz gatunki ułożone są na dwóch osiach – na górze każdej podstrony widzimy wykonawców/gatunki, których muzyka jest, w obrębie danego gatunku, najbardziej sztuczna i zmechanizowana, na dole zaś tych, których brzmienie jest bardziej naturalne. Z lewej strony pojawiają się artyści/gatunki bardziej klimatyczne, ponure i pozbawione bitu, z prawej – bardziej nacechowane rytmicznie, skoczniejsze i ostrzejsze w brzmieniu.
Jeśli chcemy pogłębić naszą wiedzę na temat danego wykonawcy, jesteśmy odsyłani do Spotify (to w końcu dzieło firmy blisko współpracującej z serwisem). Od startu ENAO liczba gatunków i wykonawców została potrojona (w tej chwili liczy ponad 2 tysiące gatunków: od modnych w ostatnich latach, spopularyzowanych przez internet nurtów: vaporwave, juke czy chillwave po lokalne odmiany takie jak fiński jazz czy niemieckie oi!).
Możemy też przeszukać mapę na podstawie tego, jaka muzyka jest najpopularniejsza w danym regionie, mieście, a nawet na kontynencie (źródłem statystyk jest oczywiście Spotify). Sprawdzam więc Warszawę i… trochę nie chce mi się wierzyć, że Lao Che (swoją drogą popularny zespół) jest naprawdę najczęściej słuchanym wykonawcą w stolicy. Tak jednak twierdzi program.
Ishkur nie jest fanem muzyki 2-step, co widać na powyższym screenie
To nie pierwsza taka mapa muzyczna, choć ta jako pierwsza zgłasza pretensje do zmapowania całości współczesnej muzyki (dodajmy: popularnej, bo mapa muzyki klasycznej w ENAO jest już odrobinę kuriozalna, np. przyporządkowuje barokowego Händla do epoki romantyzmu). Jednak już w zamierzchłych czasach internetu istniała doskonała, napisana jeszcze we flashu, encyklopedia muzyki elektronicznej Ishkura. To, co różniło ją od ENAO, to podejście osobiste jej autora: Ishkur nie tylko prezentował skomplikowane drzewo genealogiczne muzyki tanecznej wraz z samplami, ale w jego krótkich notkach nie brakowało subiektywnych ocen i poczucia humoru.
Choć jego przewodnik mocno się już zdezaktualizował (w 2001 roku nie było w końcu takich gatunków jak dubstep, vaporwave, fidget, chillwave czy juke), to autor włożył w niego sporo pracy redakcyjno-krytyczno-literackiej. Efektem podobnych przemyśleń (i bardzo przyjemnego, nawiązującego do metalowej estetyki projektu) jest też ta oto mapa „ciężkiego brzmienia” zawierająca przewodnik po muzyce diabelskiej: od psychodelicznych, zanurzonych w hipisowskiej kulturze Jefferson Airplane po sympatycznego Norwega, założyciela blackmetalowego Burzum, mordercę i podpalacza kościołów Varga Vikernesa.
Przy całej elegancji (również wizualnej), jaką cechuje ENAO, to wciąż jednak praca robota. Bardzo dobrze zaprogramowanego, ale nie nieomylnego. Z braku ludzkiej redakcji biorą się niedopowiedzenia, słabo uzasadnione merytorycznie przyporządkowania i wpadki. Pod nazwą
The Wrens, podpięto dźwięki kwartetu wokalnego z lat 50. o tej samej nazwie, a nie współcześnie działającego (doskonałego zresztą) zespołu rockowego z New Jersey. Po przejściu do mapy indie w jej samym sercu znajdujemy zespół Blur, którego płyty wielokrotnie pokryły się platyną. Grupę Damona Albarna można nazwać zespołem „indie”, tylko jeśli wykonamy pewną ekwilibrystykę nazewniczą (w pewnym kontekście jest to grupa indie, bo jeden z albumów był inspirowany brzmieniem amerykańskich kapel garażowych, ale w pewnym kontekście można argumentować, że grupą punkową byli Lady Pank, a pierwszym zespołem metalowym – Beatlesi). Z pewnością wrzucanie Blur do jednego worka z zespołami, których całe dyskografie zostały wydane w małej wytwórni, niewiele wyjaśni osobie, która chciałaby dowiedzieć się czegoś o tym nadużywanym w kontekście muzycznym terminie. Takich nieporozumień jest zapewne więcej. I to jest na swój sposób pocieszające. Programiści, algorytmy i beautiful data to jedno, ale żeby nadać temu wszystkiemu sens potrzebna jest jednak odrobina wyczucia. Ludzie górą!
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).