Widok z pociągu
fot. Marta Kacprzak

6 minut czytania

/ Muzyka

Widok z pociągu

Piotr Kowalczyk

„Home”, drugi album Hani Rani, to muzyka pop, ale sygnalizująca wrażliwość i gotowość do introspekcji, więc trochę się tej łatki wstydząca. Niepotrzebnie. Hania Rani powinna jak najszybciej opuścić dość ciasną przegródkę modern classical

Jeszcze 2 minuty czytania

W kameralnym, ale dość uważnie obserwowanym przez krytyków, świecie popowej odmiany współczesnej muzyki poważnej posiadanie własnego firmowego brzmienia – stempla – jest podstawą sukcesu. W obliczu dość powtarzalnego, akustyczno-elektronicznego instrumentarium, braku piosenek, tekstów, wokalu – pewien patent, gimmick, jakkolwiek byśmy go nazwali – jest koniecznością. Sztuka wyróżniania się jak na razie doskonale udaje się Hannie Raniszewskiej – gdańsko-warszawsko-berlińskiej pianistce, kompozytorce, wokalistce i aranżerce.

Pierwszą płytę Hani Rani, wydany rok temu album „Esja”, zauważył m.in. brytyjski „The Guardian”. Określił jej kompozycje na pianino akustycznymi wersjami monumentalnych kawałków techno. W tych klawiszowych repetycjach i dość prostej emotywności było faktycznie coś, co uzasadniało takie porównanie. Zaaranżowane bardziej tanecznie, pasowałyby choćby do rave’owych scen „Wszystkich nieprzespanych nocy”, szczególnie tych pokazujących ekstatyczne i jednocześnie trochę smutne tańce o świcie na plaży i w lesie. Sama Hania Rani wspominała o tym, że techno i hipisowskie festiwale w lasach są jedną z jej nieoczywistych fascynacji.

„Esja”, zbiór hipnotycznych klawiszowych miniatur, inspirowany był jednak ponoć przede wszystkim przyrodą Islandii i Bieszczad. Ta kameralna muzyka przypomniała mi o Karolinie Rec, polskiej wiolonczelistce poruszającej się gdzieś na pograniczu awangardy, muzyki popularnej i świata filharmonii. O jej debiutanckim albumie Jakub Wencel pisał: „Jeśli «Resina» ma być muzycznym ćwiczeniem z myślenia o naturze, to (…) stara się przede wszystkim podkreślić jej fundamentalną niedostępność i nieodwzorowalność”. W przeciwieństwie do Resiny Raniszewska stawiała raczej na harmonię i melodyczne domknięcie – bieszczadzkie i islandzkie krajobrazy nie budziły u niej nieprzyjaznych, monumentalnych skojarzeń. Wydawały się raczej przez pianistkę pieczołowicie zaaranżowane, jak estetyczne, dopracowane kadry. To była natura stworzona, okiełznana – jak w klasycystycznym ogrodzie (albo u Spinozy).

Wróćmy jednak na Ziemię. Proste melodycznie kompozycje Hani Rani łatwo było ustawić także w kontekście kameralnych minimalistycznych przeróbek wielkich przebojów muzyki pop, których pełno jest na YouTubie. Brakowało im tylko emocjonalnego powerwokalu jak z talent show. Ten deficyt uzupełnia drugi album Hani Rani, „Home” – choć wokal piosenek Raniszewskiej to na szczęście jednak bardziej zwiewne i niewinne twee niż power.

To nie pierwsze zetknięcie Raniszewskiej, klasycznie wykształconej instrumentalistki, z materią piosenkową. W 2018 roku wydała płytę w ramach duetu Tęskno (we wrześniu 2019 roku Raniszewska opuściła grupę) tworzonego wspólnie z Joanną Longić, bijącego poezję śpiewaną na jej własnym terenie – projektu czułego do granic, balansującego właściwie na granicy łzawości. Hania Rani w swoim solowym materiale jest emocjonalnie o ton chłodniejsza, choć nadal cała ta muzyka utkana jest z delikatności i marzycielstwa.


„Leaving”, „Nest”, „Home”, „Come Back Home” – teksty piosenek, które trafiły na „Home”, łączy motyw przemieszczania się i szukania swojego miejsca (niezależnie od tego, czy mowa o domu traktowanym jako emocjonalne wnętrze czy o domku na drzewie). Jest tu nawet nawiązanie do „Winterreise” i do „Odysei”, czego można się dowiedzieć dzięki obszernemu presspackowi przysłanemu przez wytwórnię. Koresponduje z tym muzyka posiadająca szkielet rytmiczny i jednocześnie momentami dość uporczywa jak chandra. Z wielu kompozycji przebija patos, rodzaj uwznioślenia i zarazem zmęczenia, które odczuwamy w wagonie restauracyjnym podczas samotnej podróży pociągiem (albo po prostu w niekończącej się trasie koncertowej).

Centralnym i najciekawszym chyba utworem jest „F Major”, oparty na potrójnej figurze rytmicznej pianina. Powtarzana przez kilka minut ma w sobie coś złowrogiego. Kompozycja byłaby świetnym podkładem do nowoczesnego układu choreograficznego (i pomyślałem tak, zanim obejrzałem teledysk do tej kompozycji). Z kolei utwory takie jak „Zero Hour” z uporczywie obecną gdzieś na drugim planie i zdyscyplinowaną ścieżką Hania Rani, Home, Gondwana Records 2020Hania Rani, Home”,
Gondwana Records 2020
perkusyjną przywodzą na myśl ambient-techno-jazz w stylu Portico Quartet łamane na utwór formacyjny, jeśli chodzi o „smutną, marzycielską muzykę” dla pokolenia cyfrowych tubylców, czyli „Intro” grupy The xx. Wciągający drive tego utworu zawdzięczamy muzykom jazzowej grupy Immortal Onion, z którymi Hania Rani wyimprowizowała kilka utworów na „Home”. Inne posiadają arcymelodyjne partie pianina, wzbogacone jednak o kolejne ścieżki instrumentalne, co tworzy hipnotyczny efekt – i to właśnie moje ulubione fragmenty „Home”. Bo perkusyjność instrumentów – nawet jeśli mowa tu o obstukiwaniu młoteczkiem strun pianina – uruchamia całą emocjonalną maszynerię, czego trochę brakowało na sterylnej „Esji”.

Nie ma co ukrywać, że „Home” to muzyka pop. Pop sygnalizujący wrażliwość i gotowość do introspekcji, więc trochę się tej łatki wstydzący. Niepotrzebnie. Wydaje mi się, że Hania Rani powinna jak najszybciej opuścić dość ciasną przegródkę modern classical i powtórzyć drogę innej Polki z Berlina grającej na instrumentach klawiszowych, Julii Marcell. Zejść z domku na drzewie i rozbudowywać swoją muzykę o nowe tony i nowe historie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)