Pamiętam dobrze, jakiego kopa dawało korzystanie z FB w heroicznych latach 2008–2009 (umówmy się, że wcześniej w polskim socjalu rządził triumwirat NK, Grona i Gadu-Gadu). Od dłuższego czasu Mark Zuckerberg robi jednak wszystko, żeby mnie zniechęcić. Ja się obrażam, dezaktywuję konto („Odszedłem z Fejsa i dobrze mi z tym”) tylko po to, żeby wrócić 3 dni później. Czas przerwać tę toksyczną relację i skorzystać z usług Ello – cudownej sieci społecznościowej, o której od tygodnia piszą wszyscy.
Umięjętności przeprowadzenia skutecznej kampanii promocyjnej twórcom Ello na pewno odmówić nie można. Jeśli liczba osób publikujących artykuły o tym serwisie będzie rosła w obecnym tempie, to w ciągu miesiąca przekroczy wielkość ziemskiej populacji. O co tyle hałasu? Ello ma być anty-Facebookiem – bez inwigilacji, wszechobecnego hejtu, reklam, przedziwnej polityki prywatności czy kontrowersji dotyczących praw autorskich itd. Podobnie jak Facebook ma nigdy nie pobierać opłat.
Wątpliwości dotyczące czystości idei serwisu oczywiście są. W końcu kilkaset tysięcy dolarów wsparcia od firmy inwestującej w startupy raczej nie jest w założeniu wydatkiem na szczytny cel.
Mimo wszystko Ello wydaje się być wciąż, w przeciwieństwie do socjopatycznych korzeni Fejsa (Zuckerberga upokarzającego koleżanki ze studiów), projektem idealistów. Współzałożycielem i szefem projektu jest Paul Budnitz, biznesmen z fantazją, szef marki artystycznych zabawek Kidrobot i linii dizajnerskich rowerów. Początkowo Ello było po prostu zamkniętą grupą, z której korzystało kilku znajomych Budnitza. W momencie oficjalnego startu społeczność liczyła zaledwie 90 osób.
Sam serwis to natomiast póki co raczej impreza duchów. Satyryczny „Faktoid” rozpacza nawet nad losem hipsterskiego segmentu internautów. Ze swoim zaproszeniem do Ello (jedna osoba może wysłać maksymalnie pięć invite’ów) są zbyt elitarni, w związku z czym nikomu nie mogą zaimponować. Mi jednak bez problemu udało się wysępić drugie zaproszenie do serwisu z innego konta mailowego.
Sam interfejs dla kogoś, kto ma mózg sprzęgnięty z funkcjonalnościami Facebooka, jest umiarkowanie przyjazny. Może to tylko kwestia przyzwyczajenia? Interakcja z innymi użytkownikami przypomina trochę Tumblra i Twittera (nazwy użytkowników poprzedzone znakiem „@”). Czuć, że cały czas mamy do czynienia z wersją beta „produktu”.
Ello wprawdzie jest estetyczne i przejrzyste (białe tło, specjalnie zaprojektowana czcionka), ale oferuje niewiele możliwości interakcji i autoprezentacji, przez co wydaje się bardzo letnie (gdzie mu do silnych emocji gwarantowanych przez korzystanie z portalu Zuckerberga?). Więcej mógłbym napisać o tym, czego na Ello nie ma (lajków, fanpejdży, hashtagów, prywatnych wiadomości, chatów) niż o jakichś jego szczególnych atrakcjach. Ciekawe jest rozróżnienie „Friends / Noise”, stopniujące naszą zażyłość z danym profilem. To dla tych, których jakoś szczególnie denerwuje wertowanie setek nieinteresujących postów (Zuckerberg rozwiązuje ten problem poprzez mechanizm EdgeRank czy możliwość „uciszania” niektórych przynudzających użytkowników). Do przegródki „Noise” oprócz mniej interesujących treści trafia też content wyselekcjonowany przez moderatorów Ello.
Intrygująco wygląda też proces odszukiwania kontaktów z Facebooka czy „realu”. Serwis strzeże naszej anonimowości, więc dużo łatwiej posługiwać się tam nickiem (administratorom FB zdarzało się blokować profile osób, które posługiwały się zmyślonymi danymi). Nawet jeśli nasi znajomi informowali nas wcześniej (na Twitterze czy FB rzecz jasna), pod jakim nickiem funkcjonują na Ello, zazwyczaj już o tym nie pamiętamy. Odnalezienie osób, na których nam zależy jest więc... dużym wyzwaniem.
To wszystko jednak nie zraża tłumu szturmującego serwery tej wspaniałej internetowej inicjatywy. Podobno (to stan na koniec zeszłego tygodnia) do serwisu w ciągu godziny dołącza 35 tysięcy nowych osób – prawie 850 tysięcy dziennie. Ale czy kiedykolwiek zostanie przekroczona masa krytyczna? Jeśli chodzi o Ello, pozostaję życzliwym obserwatorem, ale póki co wciąż chyba będę poświęcał swoją prywatność i zdrowie psychiczne za możliwość bycia strollowanym, śledzenia kłótni celebrytów oraz oglądania zdjęć kotów, dzieci i obiadów.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).