Co za pozytywny z niego zawodnik! Najbardziej pozytywny na boisku! Benjamin Bennett, amerykański muzyk-improwizator i performer, postanowił pójść za radami mistrzów zen. „Kiedy jesz, jedz. Kiedy czytasz, czytaj” – nauczają. Artysta od kilku miesięcy publikuje na YouTubie oraz na Google Hangout filmy zatytułowane „Sitting and Smiling”. Pokazują one, jak przez równe 4 godziny Bennett siedzi po turecku (praktycznie się nie poruszając) i… tajemniczo się uśmiecha. Do tych dwóch aktywności sprowadza się jego występ (na koniec niektórych filmów widzimy też, jak artysta wyczołguje się z wyczerpania poza kadr). Takich czterogodzinnych sesji wrzucił już do internetu 30.
Jego performans przyciąga sporą widownię. „Sitting and Smiling #5” obejrzano ponad 30 tysięcy razy, największym zaś hitem okazał się odcinek 25, obejrzany ponad 100 tysięcy razy (może to ten turecki sweter, a może pogłoski o niecenzuralnym momencie w tym filmie, którego niestety nie udało mi się znaleźć).
Niektórzy zestawiają jego akcję z tradycją duration art: pracami Mariny Abramović, zaproszonym przez nią do współpracy Jayem-Z rapującym przez kilka godzin „Picasso Baby” w nowojorskiej Pace Gallery, Johnem Cage'em nakazującym grać pianistom „Vexations” Erika Satie 840 razy pod rząd czy w końcu rocznymi zadaniami, które stawiał sobie Tehching Hsieh, w rodzaju „nie wejdę do budynku”, „zamknę się w ciemnej komorze bez dostępu do mediów”.
Choć przy ślubach tego ostatniego artysty projekt Bennetta to pestka, wciąż jednak trudno wyobrazić mi sobie skalę wyzwania. Kto był poddawany 30-minutowemu rezonansowi magnetycznemu, w czasie którego również należy pozostać względnie bez ruchu, może mieć jakieś porównanie. O poświęceniu performera może świadczyć wspomniany film numer 5. W pewnym momencie ktoś... wchodzi do jego mieszkania i do pokoju, w którym siedzi (artysta ma współlokatora, tym razem jest to jednak zupełnie obca osoba), ale performer nie reaguje, utrzymując swój grymas i siedzacą pozycję.
A co z odbiorcą tych prac? Oglądanie przez kilka minut siedzącego nieruchomo faceta Z BANANEM NA TWARZY musi wywołać rozbawienie albo i pewien niepokój. Wpatrywanie się w niego gwarantuje specyficzny rausz czy nawet obrzydzenie. Najbardziej niepokojący wydaje się fakt, że Bennett swojego performansu wcale nie traktuje jako tortury, a raczej jako formę pożytecznego ćwiczenia albo dobrego spędzania czasu (o czym zresztą mówi w wywiadzie, jedynym jakiego udzielił na temat akcji). A może jest po prostu chodzącą reklamą jakiejś szkoły medytacji (o której jednak chyba nie mam ochoty więcej słyszeć). Sam mówi, że od skojarzeń z medytacją chciał uciec. Zamiast tego pragnie uczynić ze swojego performansu pełnoetatową pracę (stąd na stronie oficjalnej prośba o wsparcie finansowe: jak na razie zebrał w ten sposób 24 dolary). Póki co, nie może więc porzucić swojego codziennego zajęcia, jakim jest praca w radiu.
Bennett zapytany o cel swojej akcji udziela odpowiedzi-definicji sztuki współczesnej: „Wydawało mi się, że jest to rzecz, której po prostu brakuje w internecie. Sądziłem, że ktoś to musi zrobić, a nikt nie miał takiego zamiaru”. W jednym z komentarzy pod filmem pojawia się sugestia, że projekt może być oryginalnym sposobem radzenia sobie z depresją. Pewne jest, że chyba nikt nie potraktował przykazania keep smiling równie dosłownie i nie przeniósł go na zupełnie nowy poziom.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).