„Ludzie Boga”,
reż. Xavier Beauvois

Błażej Hrapkowicz

Dla Beauvois pojęciem kluczowym jest wiara. Reżyser kładzie ją na stole montażowym i skleja z aksjologią, etyką, moralnością, a nawet etosem zawodowym

Jeszcze 1 minuta czytania


O francuskich mnichach z klasztoru w Tibhirine (Algieria) głośno było w 1996 roku, kiedy odnaleziono ich zdekapitowane ciała. Do uprowadzenia i morderstwa duchownych przyznała się islamska bojówka terrorystyczna. Krążyły też domysły, że śmierć zakładnikom zadała przypadkowo algierska armia podczas nieudanej akcji ratunkowej. Scenarzysty Etienne’a Comara nie interesowały jednak okoliczności samego zgonu. W głowie kołatało mu inne pytanie: dlaczego mnisi nie opuścili monasteru? Co takiego się stało, że pośrodku wojny domowej, w warunkach śmiertelnego zagrożenia bracia podjęli decyzję, którą podpisali na siebie wyrok?

Film Xaviera Beauvois inicjuje poszukiwania odpowiedzi jeszcze przed eskalacją przemocy. W klasztorze położonym na algierskiej prowincji życie płynie wedle franciszkańskich przykazań – mnisi odżywiają się tym, co wyhodują, nie przejawiają żadnych materialnych zachcianek, sumiennie praktykują cnotę ubóstwa, solennie się modlą. Lokalnej muzułmańskiej społeczności służą dobrym słowem i medyczną opieką. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Beauvois snuje fantazję o idealnym duchowieństwie, ale jego wyciszona, dyskretna reżyseria pozwala uwierzyć w poukładany, szlachetny świat przedstawiony. W kamerze, której pozycjonowanie dyskretnie nawiguje widza, zostawiając mu sporo wolności, oglądamy humanitarną wspólnotę opartą na akceptacji Innego. Może nieco zbyt sielankową, zanadto tę inność oswajającą, ale dobrze zobaczyć, że ludzie umieją zgotować ludziom nie tylko los zarzynanej zwierzyny, którym kino jest niezmiennie zafascynowane.

„Ludzie Boga”, reż. Xavier Beauvois.
Francja 2010, w kinach od 28 stycznia 2011
Tym bardziej, że wilki bardzo szybko przypuszczają atak na trzodę mnichów, aktualizując pierwotne znaczenie motta „Medalionów” Zofii Nałkowskiej. Islamskie grupy terrorystyczne mordują obcokrajowców i zastraszają rodowitych mieszkańców. Do akcji wkracza wojsko, a klasztor znajduje się nagle w samym ognisku konfliktu. W codzienne modlitwy mnichów – inscenizowane z atencją i szacunkiem dla rytuału – wkrada się niepewność, która rozbija skupienie z pierwszych scen filmu. Kamera po kolei wyławia wznoszących modły braci, odkrywając w twarzy każdego z nich inną reakcję na zbliżające się niebezpieczeństwo. „Ludzie Boga” to kino postaci - Beauvois indywidualizuje duchownych, rozdziela racje i poglądy, odbarwiając je bogatą charakterologią. Mnisi zbierają się przy stole i deliberują: wyjechać czy zostać? Strach unosi się w powietrzu, chęć przetrwania przepycha się z misją, odpowiedzialnością, wiernością. Czy ucieczka byłaby rejteradą? A może ratunkiem? Czy pozostanie mimo zagrożenia to akt heroizmu i solidarności? Jak rozstrzygnąć dylemat: oddać życie za przekonania czy osłaniać je, bo jest wartością nadrzędną?

Dla Beauvois pojęciem kluczowym jest wiara. Reżyser kładzie ją na stole montażowym i skleja z aksjologią, etyką, moralnością, a nawet etosem zawodowym (mnich grany przez wielkiego Michaela Lonsdale’a jest po prostu lekarzem i nie chce opuścić pacjentów). W klasztorze wiara ma wymiar intymny, prywatny i w tym sensie głęboko metafizyczny. Ale już żywiąca się wiarą religia jest fenomenem kulturowym zaplątanym w sieć ideologicznych i politycznych konwergencji. Algierski polityk przypomina mnichom o kolonialnym charakterze chrześcijaństwa, ostrzegając ich, że mogą stać się kozłami ofiarnymi; dla terrorystów islam legitymizuje przemoc. Jednak w ostatecznym rozrachunku to właśnie wiara, która nie może się obejść bez wątpliwości, oraz wynikające zeń powinności przesądzają o decyzji mnichów. W scenie ostatniej wieczerzy kamera panoramuje twarze braci, z których wzruszenie wyciska łzy. Ale czy tylko wzruszenie? Beauvois nie wyklucza, że to mała epifania.

W rozmowie z Arturem Domosławskim, która ukazała się niedawno w „Gazecie Wyborczej”, Benjamin Barber powiedział: „Traktowanie religii wyłącznie jako przesądów ludzi ciemnych, niewykształconych – jak to czynią radykalni ateiści – to absurd. [...] Nie chcę przez to powiedzieć, że religia nie przyjmuje form ideologicznych, [...] a używana w pewien sposób nie stanowi zagrożenia. Uważam jednak odpowiedź dogmatycznych ateistów za dalece uproszczoną.” Współczesne kino również stara się zaproponować w temacie religii i wiary refleksję, która wykraczałaby poza szyderstwo i banalny, racjonalistyczny cynizm. Jessica Hausner w „Lourdes”, a wcześniej Bruno Dumont w „Żywocie Jezusa”, mówili o religii językiem świeckim, zastanawiając się nad jej rolą we współczesnym świecie. Xavier Beauvois przyjął kategorie religijne, które jednak w niczym nie zaszkodziły jego kameralnemu, tajemniczemu i jednocześnie bardzo trzeźwemu studium o wierze.

Poważnie zaszkodziło mu jednak coś innego – rozczarowujący finał. Jak w „Korczaku” Wajdy i „Joannie” Falka, to świadectwo zwycięstwa sakralnego kiczu nad krytyczną sztuką, autorskiej władzy nad interpretacją, taniego symbolizmu nad poezją.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.