W cieniu Pierrota
fot. Monika Pasiecznik

6 minut czytania

/ Muzyka

W cieniu Pierrota

Rafał Wawrzyńczyk

Nie chodziłem w 2021 roku na zbyt wiele koncertów, ale to jedno treściwe wydarzenie wynagrodziło mój post. W ceglanym budyneczku, na końcu starego parku, zebrali się zimowym wieczorem najlepsi polscy wykonawcy i reanimowali na moment „splot słoneczny muzyki początku XX wieku”

Jeszcze 2 minuty czytania

O ostatnich w tym roku „Harmoniach i hałasach” dowiedzieć się było niełatwo. Stojąca za koncertami fundacja o tej samej nazwie nie przywiązuje wielkiej wagi do marketingu, a Laboratorium w CSW Zamku Ujazdowskim, gdzie koncert się odbywał, w ogóle chyba nie jest zainteresowane rozpowszechnianiem informacji o sobie. Może to i lepiej, zważywszy, że dzień przed „Harmoniami” występował tam Jan Pietrzak z programem sympatycznie zadedykowanym „obrońcom naszych polskich granic”; w Warszawie leżał już wtedy pierwszy śnieg, a w lesie przy granicy z Białorusią musiało być obrońcom naprawdę zimno.

Jakby tego było mało, organizatorom „Harmonii” pokrzyżowały plany pandemiczne względy bezpieczeństwa. Dwa „komentarze” do „Księżycowego Pierrota” Schönberga, które napisali Sławomir Wojciechowski i Piotr Tabakiernik, zgodnie z ideą cyklu zakładały udział młodzieży szkolnej i z powodu obostrzeń nie mogły zostać wykonane. W ich miejsce zaplanowano „Study I for Treatise on the Veil” Matthiasa Pintschera i „adieu m’amour” rzadko granego w Polsce Mathiasa Spahlingera, ale i to się nie w pełni udało – przestrojone do „adieu” skrzypce potrzebują podobno godziny, żeby wrócić do normalnego stanu, w związku z czym i Spahlingera trzeba było kimś zastąpić. Wybór padł na „Pluriel” Haubenstocka-Ramatiego i nie był przypadkowy. To kolejna – po utworach Niemców – pozycja z „Aure”, niedawno wydanej płyty z XX- i XXI-wiecznymi duetami na skrzypce i wiolonczelę w wykonaniu Anny Kwiatkowskiej i Mikołaja Pałosza. Koncert w CSW był dla tych muzyków okazją do zaprezentowania najnowszego materiału i trzeba powiedzieć, że ten wypadł doskonale: „Pluriel” wciągająco balansował pomiędzy narracyjnością rodem z filmu noir a kinetyczną abstrakcją à la Calder, a „Study” Pintschera, inspirowane malarstwem Twombly’ego i teorią perspektywy, rozwijało konsekwentnie ażurowy gmach szmerów, flażoletów i długo trzymanych nut odpowiadających „liniom prostym”.

Anna Kwiatkowska i Mikołaj Pałosz, fot. Monika PasiecznikAnna Kwiatkowska i Mikołaj Pałosz, fot. Monika Pasiecznik

„Wokół Pierrota”

Program:
M. Pintscher „Study I for Treatise on the Veil” na skrzypce i wiolonczelę, R. Haubenstock-Ramati „Pluriel”, A. Schönberg „Pierrot Lunaire” na głos i zespół

5 grudnia 2021, CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie, sala Laboratorium

Jednak wszystko, co działo się tego wieczora, działo się nie tyle „Wokół Pierrota”, jak proponował tytuł koncertu, ile „W cieniu Pierrota”. Na potrzeby liczącego już przeszło sto lat arcydzieła – chciałem napisać „pomnika modernizmu”, ale ta kompozycja wciąż nie ma w sobie nic z pomnika – Flow Unit współtworzony przez Kwiatkowską, Pałosza i Kośmieję (fortepian) rozszerzony został o Ewę Liebchen (flety), Juliana Paprockiego (klarnety), Pawła Czarnego (altówka) i przede wszystkim Joannę Freszel (sopran).

Ta ostatnia zapanowała nad sceną jeszcze przed rozpoczęciem koncertu, siedząc w kącie i nakładając spokojnie makijaż, a kiedy pojawiła się ponownie i rozpoczęła swoje wspaniałe aktorsko wykonanie, nie można było oderwać od niej wzroku. Jej Pierrot był doskonale wyważony: zarazem nieprzewidywalny i subtelny, trzeźwy i lunatyczny, uwodzicielski i ujmująco niewinny, wręcz dziecinny, jak choćby w momentach, kiedy po skończeniu swojej partii wokalistka towarzyszyła instrumentom ruchami głowy i mimiką.

W przerwach między częściami utworu nie wypadała z roli: wolno, z cudownie „graną” gracją podchodziła do muzyków i przypinała im kotyliony, by na koniec sama zostać ozdobiona wielką kryzą, którą po drobnych staraniach założył jej Szymon Bywalec. Śpiewała – choć to złe słowo, Schönbergowskie „Sprechstimme” to coś pośredniego między śpiewem a mową – nie tylko znakomicie oddając kalejdoskopowo zmienne nastroje poszczególnych pieśni, ale i eksponując urocze drobiażdżki („ćmy-olbrzymy”!). Wszystko w nienagannej i zrozumiałej jak na lektoracie niemczyźnie.

Zespół towarzyszył jej dzielnie, stawiając na spontaniczny, „nieokiełznany” wymiar tego dzieła, niekojarzony z muzyką wielkiego Arnolda, która ma powszechnie opinię ekspresyjnej algebry. Owszem, i tekst, i partytura „Pierrota” są wprost naszpikowane numerologicznymi odniesieniami (do swojego op. 21 Schönberg wybrał 21 wierszy, a komponować zaczął w roku 1912, w trzecim miesiącu, w związku z czym wiersze podzielone są na trzy grupy po 7 i tak dalej). Utwór oddycha jednak wolnością; „jedyną tutaj metodą jest czysta inwencja”, pisał o nim Busoni, i tak właśnie grali go muzycy pod batutą Bywalca: jako metafizyczny kabaret, kampową rewię form i klimatów, młodopolski sonet ożeniony z analizą funkcjonalną Banacha.

Nie chodziłem w 2021 roku na zbyt wiele koncertów, ale to jedno treściwe wydarzenie poniekąd wynagrodziło mój post. Żal na pewno, że nie uczestniczyło w nim więcej osób, ale dzięki temu miało ono posmak uczty dla wybranych, na którą zaproszenia dostawało się niemal imiennie; w ceglanym budyneczku, na końcu starego parku zebrali się zimowym wieczorem najlepsi polscy wykonawcy i reanimowali na moment „splot słoneczny muzyki początku XX wieku”, jak „Pierrota” nazwał Strawiński. Może tak będzie wyglądać przyszłość, może o takich okazjach będziemy dowiadywać się dzięki poczcie pantoflowej i gromadzić się będziemy na nich niczym wokół ognisk? Nie będzie płyt (pozdrawiam wydawcę Kwiatkowskiej i Pałosza, który nawet nie odpisuje na mejla) i nie będzie koncertów w wielkich salach. Będzie zima. Będą szkoły imienia Pietrzaka. Będą nas strzegli obrońcy w lasach.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)