Wojna przeklęta
kadr z filmu „Maudite soit la guerre” Alfreda Machina

8 minut czytania

/ Muzyka

Wojna przeklęta

Rafał Wawrzyńczyk

W 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej swoje prawykonanie miał utwór Lidii Zielińskiej, a polską premierę kompozycja Olgi Neuwirth. Oba z pacyfistyczną wymową. Budowanie empatii przez muzykę współczesną? Szalone, mesjańskie niemal działanie

Jeszcze 2 minuty czytania

Ja na przykład uwielbiam, kiedy 1 września przemawiają polityczne kukły, wojsko strzela podniecająco z armat, a nad Warszawą od rana do wieczora popisują się helikoptery. Czuję wtedy, że urodziny horroru obchodzi się jak należy. Sympatyzowałbym z ludźmi, którzy śmierć kogoś bliskiego pod kołami upamiętnialiby wystawnym motocrossem. O tak.

Albo ci, „grupy rekonstrukcyjne”, bandy odpasionych skautów, którzy każdej jesieni urządzali na Kapitulnej berka w mundurach SS, a ja patrzyłem z okna na Miodowej, jak zmęczeni rekonstruowaniem jedzą w słońcu hot dogi przed Żabką. Ta tłusta, niepokojąca czerń ich zadbanych karabinków. O tak.

„Maudite soit la guerre”, „Niech wojna będzie przeklęta”, to tytuł pacyfistycznego filmu Alfreda Machina z roku 1914, powstałego tuż przed wybuchem I wojny światowej. Fraza ta zawiera wszystko, co jednym i drugim panom należałoby mówić w twarz od rana do wieczora. Ja nie mam na to siły, ale niektórzy mają. Niektórzy organizują nawet spore wydarzenia, wciągają w nie sporo myślących ludzi i ten przekaz – maudite soit la guerre – starają się w tych ludziach zainstalować. Albo wzmocnić. Albo po prostu robią tak, bo tak robić należy, niezależnie od tego, czy ma to sens czy nie.

Ostatnie warszawskie „Dźwiękowisko” – pod tą nazwą Fundacja Muzyczna „Harmonie i Hałasy” urządza koncerty muzyki współczesnej z udziałem młodzieży amatorów – wydawało się mieć właśnie ten dodatkowy, ponadartystyczny cel. Tym bardziej że odbyło się akurat w rocznicę wybuchu wojny, w niedzielę, na cichym Mokotowie, na boku obchodów tarasujących Lidia Zielińska, fot. Anna ZielińskaLidia Zielińska, fot. Anna ZielińskaLidia Zielińska, fot. Anna ZielińskaLidia Zielińska, fot. Anna ZielińskaCentrum. Tytuł wieczoru („Przeklęta wojna”) wziął się oczywiście z filmu Machina, do którego Chain Ensemble zagrał podkład napisany przez Olgę Neuwirth. Przed nim wykonano „Nie podoba mi się to” Lidii Zielińskiej na zespół, elektronikę i głosy młodzieży.

Jak to wypadło? Trudno w tym przypadku oddzielić walory czysto muzyczne od słusznego przesłania, a także od okoliczności, w jakich ta muzyka do nas docierała, dość przecież niecodziennych: chór u Zielińskiej stanowili uczniowie i uczennice stołecznego Liceum im. Batorego (wśród publiczności przejęci rodzice), a Neuwirth słuchało się specyficznie, część uwagi pochłaniał bowiem sam film. „Nie podoba mi się to” miało na celu zobrazowanie „ewolucji od plotki, poprzez mowę nienawiści, do terroryzmu i wojny” i zaryzykowałbym tezę, że to ten prosty – zbyt prosty – koncept sprawił, że utwór Zielińskiej okazał się bardziej atrakcją wykonawczą niż samoswoim kawałkiem muzyki.

Nie pomogła prostoduszna taśma, na której momenty agresji ilustrowane były, jeśli dobrze słyszałem, zwierzęcymi rykami; komunał o rzekomej dzikości zwierząt, w zestawieniu z wojennymi okrucieństwami człowieka, wydał mi się nagle krzywdzący i niestosowny. W warstwie instrumentalnej Zielińska tradycyjnie miała jednak do powiedzenia coś ciekawego, a chór ujmował świeżością i niezłym przygotowaniem. Najbardziej poruszający moment był muzycznie najprostszy: krzyki nastolatków, niezakomponowane, nieustawione głosy, niebezpiecznie prawdziwe.

koncert w Nowym Teatrze, fot. Halina Stompierzkoncert w Nowym Teatrze, fot. Halina Stompierz

Kompozycja Neuwirth to w zasadzie przeciwieństwo zaangażowanego utworu Zielińskiej: wysmakowana tapeta dźwiękowa, odgrywana równolegle z filmem i w aluzyjny sposób odnosząca się do wydarzeń na ekranie. Znana z prowokacyjnych przedsięwzięć Austriaczka – ten i ów pamięta może jeszcze „Lost Highway” grane na Warszawskiej Jesieni – zaprezentowała się tu jako subtelna kolorystka, tworząc coś w rodzaju elegijnego fresku na ostatnie chwile la belle époque. Były w nim i nostalgia, i humor (rozmowy kadetów ilustrowane „pustym” pobrzękiwaniem perkusjonaliów), i momenty czystego, poetyckiego piękna (loty pierwszych maszyn oddane pojedynczymi pociągnięciami smyczka). Rozstrojone pianino, imitowane przez syntezator, stanowiło nie tylko ukłon w kierunku profesji tapera, ale też funkcjonowało niemal jak dodatkowa plama koloru na kadrach Belga.

Olga Neuwirth, fot. Harald HoffmanOlga Neuwirth, fot. Harald Hoffman

Film oglądaliśmy bowiem w zrekonstruowanej, podkolorowanej na pastelowo wersji i chociaż takie eksperymenty zwykle kończą się źle, to muszę powiedzieć, że tu akurat ingerencja w oryginał miała sens. Ta historia narzeczeństwa rozbitego przez wybuch wojny jest od naszej wrażliwości już tak odległa, że bez upiększenia jej – a bez muzyki tym bardziej – nie jestem w stanie sobie wyobrazić sensownego kontaktu z dziełkiem Machina. Kiedy obserwowałem rozczulające w swojej naiwności sceny wojenne (oddział szturmujący godzinami wiatrak, w którym zabarykadował się JEDEN wróg uzbrojony w pistolet) czy odnajdywałem w scenach szaleństwa imaginarium w zasadzie prerafaelickie, dotarło do mnie jedno: że na miesiąc przed największą rzezią w dziejach nowożytnych Europa tkwiła korzeniami wyobraźni w wieku XVIII, może XVI, a może nawet w średniowieczu. Machina nie ograniczały środki czy poziom techniki – śmiało eksperymentuje z dzielonym kadrem, nakładaniem obrazów itp. – ale ograniczała go wyobraźnia. Nie mógł, bo prawdopodobnie nie mógł wtedy nikt, przedstawić sobie, co za pół roku będzie się działo na polach, po których każe biegać pociesznym wąsaczom w odprasowanych mundurach.

„Dźwiękowisko”

Cykl koncertów muzyki współczesnej, na których można usłyszeć premierowe wersje utworów przeznaczonych do wspólnego wykonania przez amatorów (uczniów szkół powszechnych) i zawodowych muzyków. Koncerty poprzedzone są intensywnymi kilkudniowymi warsztatami, w czasie których kompozytorzy przygotowują młodzież do wykonania ich utworów.

Do tej pory w ramach „Dźwiękowiska” zostały wykonane utwory m.in. Marka Chołoniewskiego i Przemysława Zycha, Sławomira Wojciechowskiego, Eunho Changa, Lidii Zielińskiej, Olgi Neuwirth i Rafała Zapały.

Następna edycja „Dźwiękowiska”: 15 listopada 2019, Prom Kultury, ul. Brukselska 23. W programie utwory Krzysztofa Knittla, Philippe’a Hurela i
Simona Steen-Andersena.

Chwytaliśmy kończyny sterczące z gruzów i wyciągaliśmy trupy. Jeden miał urwaną głowę, a szyja wyrastała z korpusu jak wielki krwawy grzyb. U innego połamane kości wystawały z kikuta, a mundur przesiąkł krwią z olbrzymiej rany w piersiach. Trzeciemu z otwartej rany w brzuchu wypłynęły wnętrzności. Kiedy go wyciągaliśmy, złamana deska, która utkwiła w ranie, stawiała opór, wydając okropne dźwięki.

To już Jünger, którego cytuję za Eksteinsem (tłum. Krystyna Rabińska). Mam obawy, że mogą być tacy, dla których nie znaczy to nic, bo ich wyobraźnia nie dostała w swoim czasie pożywki umożliwiającej skok w ponadjednostkowe doświadczenie. „Dźwiękowiska”, na których nastoletnia młodzież szkolna wykonuje specjalnie dla niej pisane utwory polskich kompozytorów, a w drugiej części słucha Bouleza, mogą – takie mam wrażenie – dla garstki wciągniętych minimalizować to ryzyko.

Szalone, pozornie marginalne, mesjańskie niemal – w Benjaminowskim sensie – działanie. A przy tym na wysokim poziomie artystycznym. W listopadzie będą grani Knittel, Hurel i Steen-Andersen. Myślę, że warto się pojawić, „młodzież” i „sztuka” to nie jest wprawdzie nadzieja, ale przynajmniej brzmi jak nadzieja.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)