Jest mi strasznie smutno
Leon Tarasewicz, Małgorzata Dmitruk, Zaleszany / fot. Sasha Stavnichuk

15 minut czytania

/ Sztuka

Jest mi strasznie smutno

Rozmowa z Małgorzatą Dmitruk

Nasza białoruska społeczność nawet w skali Podlasia nie jest duża. Łatwo nam wszystkim być w kontakcie. Z Leonem Tarasewiczem znamy się od ponad 30 lat. Taki staż sprzyja powstaniu wzajemnego zaufania, bez którego przygotowanie wspólnej wystawy o zbrodni w Zaleszanach nie byłoby możliwe

Jeszcze 4 minuty czytania

MONIKA STELMACH: Wspólnie z Leonem Tarasewiczem postanowiliście opowiedzieć o zbrodni w Zaleszanach, gdzie 29 stycznia 1946 roku oddział dowodzony przez Romualda Rajsa ps. „Bury” zabił 16 cywilnych mieszkańców wsi, w tym kobiety i dzieci.
MAŁGORZATA DMITRUK:
Bogna Błażewicz, kuratorka wystawy, zaprosiła nas do współpracy jako twórców z jednego środowiska – mniejszości białoruskiej z Podlasia, ale należących do różnych pokoleń. Pozostawiła nam wolną rękę w doborze tematu do dialogu. W sposób naturalny wybraliśmy Zaleszany jako symbol wydarzeń, które stały się – na równi z dramatem II wojny światowej – ważnym elementem naszej tożsamości. Z Zaleszanami jestem też związana osobiście.

Małgorzata Dmitruk, fot. D. PawelecMałgorzata Dmitruk, fot. D. PawelecW jaki sposób?
Z okolic Zaleszan pochodził mój ojciec. Mam rodzinę w sąsiednich Toporkach i Sakach. Dużo czasu spędzałam u moich ciotek. W Sakach jest cerkiew św. Dymitra, gdzie w dzieciństwie przyjeżdżałam na święta Przemienienia Pańskiego i świętego Dymitra, a na otaczającym ją cmentarzu leżą moi dziadkowie. Te miejsca i ludzie są dla mnie bardzo bliskie. Lubię tam wracać.

Często w swoich pracach wracasz na Podlasie.
To moja mała ojczyzna i otoczenie, które mnie ukształtowało. Tu są moje korzenie z dziada pradziada, tu spędziłam dzieciństwo i młodość. Podlasie jest dla mnie punktem odniesienia, podobnie jak dla wielu podlaskich Białorusinów, którzy wyjechali w głąb Polski na etapie edukacji uniwersyteckiej czy poszukiwania pracy. Tworzymy diasporę. Możliwie najczęściej tu wracam.  

Małgorzata Dmitruk

Urodziła się 1974 roku w Bielsku Podlaskim na Białostocczyźnie. Studiowała na Wydziale Grafiki ASP w Mińsku na Białorusi oraz na Wydziale Grafiki warszawskiej ASP. Zajmuje się grafiką, malarstwem, rysunkiem, tkaniną, ilustracją, obiektem, instalacją. Od roku 2014 roku prowadzi pracownię Druku Wypukłego i Wklęsłego na Wydziale Rzeźby warszawskiej ASP. Pokazywała swoje prace na wielu wystawach indywidualnych w Polsce i za granicą .

„Zaleszany”, Leon Tarasewicz, Małgorzata Dmitruk, Agnieszka Arnold. Kuratorka: Bogna Błażewicz., Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu, do 25 lutego 2018.

Jak o sobie myślisz – Polka? Białorusinka?
Obie te części mojej tożsamości narodowej są dla mnie ważne. Polska jest skoncentrowana wokół określonego mitu narodowotwórczego; białoruska bardziej egzystencjalna. Dlatego łatwiej jest mi z mojej małej, regionalnej tematyki przejść na poziom uniwersalny, zrozumiały dla wielu ludzi niezależnie od pochodzenia, wyznania czy poglądów. Ważny jest też wątek wielokulturowości w moich pracach, szczególnie w kontekście jej zanikania i niszczenia.

Tym razem wybrałaś jednak zbrodnię na mniejszości prawosławnej i białoruskiej.
Zbrodnia dokonana na mieszkańcach Zaleszan jest jednym z najjaskrawszych i najostrzejszych przejawów całego procesu. Jego biernymi uczestnikami stało się pokolenie moich dziadków i rodziców. Wydarzenia te miały znaczenie dla współczesnych postaw i świadomości ludności prawosławnej i białoruskiej na Podlasiu. Dlatego uważam, że nie powinniśmy jako społeczność zapominać o tragedii takich miejsc jak Zaleszany; o ludziach, którzy tam zginęli. Z niepokojem obserwuję próby relatywizacji zła, które mają na celu ratowanie legend „bohaterów” lub tworzenie nowych mitów dających jakieś bieżące korzyści polityczne lub ideologiczne.

Wiele lat się nie mówiło o Zaleszanach i innych miejscowościach, gdzie po wojnie zginęła prawosławna i białoruska ludność cywilna.
Ci, którzy pamiętali, nie mówili o tym z powodu przeżytej traumy, ale również strachu. W latach 80. i 90. XX wieku temat ten był ograniczony do środowiska prawosławnego i białoruskiego. Teraz mówi się o tym więcej niż jeszcze 15–20 lat temu, ale nadal mam wrażenie, że ludzie boją się wracać do tych wydarzeń.

Czego dzisiaj się boją?
Atmosfera w naszym kraju nie sprzyja opowiadaniu historii zbrodni „Burego”. Wokół tego tematu nadal jest dużo emocji. Co prawda niechęć pomiędzy społecznościami polską – katolicką i białoruską – prawosławną jest mniejsza, ale nadal istnieje i jest powielana z pokolenie na pokolenie. Na przykład w latach 90. można było się spotkać z wypowiedziami polityków regionalnych, którzy publicznie twierdzili, że tacy jak my powinni być wsadzeni w wagony i wywiezieni na wschód. Teraz jest moda na bezkrytyczny kult Żołnierzy Wyklętych, bez rozdzielenia bohaterstwa i odwagi od bandytyzmu i bestialstwa. Obiektem ubóstwienia staje się każdy, kto wziął kiedyś broń do ręki, niezależnie od czynów i motywacji. Wybielanie przeszłości sprzyja przyzwalaniu na dalej idące postawy i działania.

Jakie?
Od kilku lat można zaobserwować próbę terroryzowania społeczności lokalnych przez działaczy ONR-u i Młodzieży Wszechpolskiej. Pamiętam, jak działacze fotografowali się pod domami dzieci ofiar pacyfikacji i upowszechniali te zdjęcia w internecie. Przestają dziwić obrazy młodzieńców idących przez plac Uniwersytecki w Białymstoku, czyli środek monitorowanego miasta, którzy odczuli przypływ patriotyzmu i wykrzykują hasła o miłości do Polski przerywane okrzykami „Sieg Hail”. Co jest tym bardziej wymowne, że plac ten znajduje się przy pomniku „Bóg – Honor – Ojczyzna” stojącym na zasypanym cmentarzu żydowskim. Jednocześnie ich ideologiczni poplecznicy robią burzliwe kariery polityczne. Coraz częściej zdarza się, że dla sąsiada noszącego na co dzień quasi-mundur z naszywką „Śmierć wrogom ojczyzny”, nie tylko ty i twoje dzieci, ale i duża część społeczeństwa polskiego jest wrogiem ojczyzny. Zresztą nie dotyczy to tylko województwa podlaskiego, ale całej Polski. Powoli przestaje to być śmieszne, zważywszy na wylew tego typu treści. W mojej społeczności jest świadomość, że nadchodzą gorsze, mniej bezpieczne czasy. W tej sytuacji wiele osób myśli, że lepiej nie zaogniać sytuacji, opowiadając o Zaleszanach.

Kiedy dowiedziałaś się, co się wydarzyło w Zaleszanach?
Miałam może 10–11 lat. Ojciec zabrał mnie do ciotki Žeńki. Zapytał ją wtedy, jak to było z tymi Zaleszanami. Ciotka opowiedziała, że kiedy miała 12 lat, matka wysłała ją do Zaleszan do krawcowej. Przez przypadek trafiła w sam środek tragedii. Ludzie „Burego” pod pozorem zebrania zagnali część mieszkańców wsi do jednego domu. Ciotka mówiła, że dom został zamknięty i podpalony z zewnątrz. W pewnym momencie było tam tyle dymu, że ludzie zaczęli napierać na drzwi i okna. Jeden z żołnierzy z zewnątrz pokazał, żeby uciekać. Ciotka wyskoczyła przez okno i schowała się w pobliskim lesie, podobnie jak kilka innych osób. Ten partyzant strzelał w powietrze, żeby pozwolić im zbiec. Okazał im współczucie. W Zaleszanach część osób zginęła zamordowana we własnych domach. Jedna z kobiet wspominała, że zostawiła w domu dzieci, bo myślała, że zaraz wróci z zebrania. Przeżyła, gdyż uciekła razem z innymi, ale jej dzieci zginęły, kiedy ich dom został podpalony. Kiedy pierwszy raz usłyszałam tę historię, niewiele z tego rozumiałam. Byłam za mała, żeby dopytywać.

Widoki wystawy / fot. Sasha Stavnichuk 

Kiedy zaczęłaś rozumieć?
W liceum brałam udział w rajdach białoruskich „Baćkaŭščyna”, chodziliśmy po podlaskich wsiach. Pamiętam, jak śpiewaliśmy pieśń „Zaleszany”. Rozwijał się również białoruski ruch studencki, organizacje społeczne i kulturalne, pojawiło się więcej publikacji.

Na przykład o pomordowanych furmanach.
„Bury” zmusił furmanów z wsi na obrzeżach Puszczy Białowieskiej, żeby przewieźli jego żołnierzy, sprzęt i zarekwirowany po wsiach dobytek. Gdy przestali być mu potrzebni, furmani wyznania katolickiego i narodowości polskiej zostali wypuszczeni, a pozostali zabici. Zginęło 30 mężczyzn mniejszości białoruskiej, albo tylko wyznania prawosławnego.

IPN podaje, że na skutek działań Burego na Podlasiu zginęło 79 osób.
Trzeba pamiętać, że spalenie zaleszan, mordy w Puchałach Starych czy Wólce Wygonowskiej, pacyfikacje Zań, Szpak i Końcowizny, za które jest odpowiedzialny oddział „Burego”, nie były jedynymi zbrodniami na tle religijno-narodowym dokonanymi na mojej społeczności pod koniec II wojny światowej i w pierwszych latach powojennych.
W porównaniu ze zbrodniami okupacyjnych władz niemieckich lub radzieckich skala działań może wydawać się niewielka. Dla naszej mniejszości ma jednak ogromne znaczenie. Napady na białoruskie wsie, mordy, pobicia, gwałty spowodowały, że jedna czwarta białoruskiej społeczności z terenu powojennej Polski wyjechała na wschód. Ci, co pozostali, byli regularnie ograbiani. Aby minimalizować konflikty z miejscową ludnością polską, partyzanci z podziemia niepodległościowego starali się maksymalnie przerzucić obciążenia związane z aprowizacją na społeczność białoruską. Było to szczególnie dotkliwe we wsiach mieszanych wyznaniowo i narodowościowo oraz w sąsiedztwie wsi polskich – wielokrotne rekwizycje przeprowadzane były przeważnie przez sąsiadów z pobliskich miejscowości. W warunkach powojennej biedy rabunek dokonywany dwadzieścia kilka razy w miesiącu oznaczał dla takiej rodziny wyrok śmierci. W pamięci pokolenia, które przeżyło te czasy, brak jest wyraźnego rozróżnienia pomiędzy partyzantami NZW miejscowego pochodzenia a „kožušnikami”, czyli zwykłymi rabusiami, gdyż jedni i drudzy zajmowali się tym samym i mówili po polsku.

Jak dzisiaj ta historia wpływa na mieszkańców Podlasia?
Ta historia naznaczyła życie rodzin. To nie są odległe czasy, wciąż żyją ludzie, którzy je pamiętają. Na przykład ojciec mojej koleżanki z liceum w wyniku tej tragedii stracił matkę i trzech braci. Takich doświadczeń jest tu wiele. We wsiach, w których doszło do tych strasznych wydarzeń, co roku odprawiane są panichidy, czyli prawosławne nabożeństwa za zmarłych. Zbrodnie miały doprowadzić do ucieczki mojej społeczności za granicę, wiele rodzin zostało rozdzielonych. Na pewno też pozostawiła po sobie dodatkowy bagaż nieufności. Część ze strachu wyparła się swojej białoruskiej tożsamości, albo przez przejście do kościoła katolickiego, albo biorąc udział w budowaniu nowego ustroju. Skutki tego do dziś są odczuwalne.

Bury nie jest bohaterem na Podlasiu?
Dla mnie nie jest. Sądzę, że dla wielu Polaków również. Wojna demoralizuje, o czym w filmie „Bohater” Agnieszki Arnold mówią żołnierze „Burego”. Sami przyznają, że granica między bohaterem a bandytą jest cienka. Jednocześnie z różnych relacji widać, że nawet w oddziałach, w których dowódcy wydawali rozkazy dokonywania mordów na ludności cywilnej, nie było jednomyślności i pełnej akceptacji dla tych działań.
Nie chodzi mi przy tym o negowanie zasług zbrojnego oporu polskiej partyzantki wobec okupantów niemieckich i radzieckich, sukcesów w zwalczaniu władzy ludowej, czy osobistej odwagi. Uważam jednak, że nie można bezrefleksyjnie gloryfikować całości ich działań, w tym ludobójstwa dokonywanego na niewinnych ludziach tylko dlatego, że byli innego wyznania i narodowości.
Dystans do działań różnych członków podziemia powojennego można zauważyć również wśród narodowości polskiej, czego przykładem jest zniszczenie przez miejscową ludność pomnika postawionego dla Władysława Łukasiuka „Młota”, następcy Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Stanął we wsi Czaje-Wólka, gdzie Łukasiuk zginął. Mieszkańcy nie zgodzili się jednak, żeby pomnik tam został.

Widoki wystawy / fot. Sasha Stavnichuk 

Mimo to nadal pojawiają się pomysły, żeby imieniem Burego nazywać podlaskie szkoły i stawiać mu pomniki kilkanaście kilometrów od miejsc zbrodni.
Jest mi strasznie smutno z tego powodu. Marsze poświęcone Żołnierzom Wyklętym odbywają się w Hajnówce od 2016 r. Ich organizatorzy i uczestnicy manifestują wiele agresji i nienawiści. Byłam zbulwersowana, kiedy patronat nad tymi pochodami miał objąć prezydent RP. Na szczęście wycofał się z tego pomysłu.
Nie chcę jednak mówić o „Burym”; poświęcać jego postaci i jemu podobnym swojego czasu. Nie ma go na moich rysunkach. Niech zajmują się nim historycy. O tym, kim był i co zrobił sporo dziś już wiemy i sporo można przeczytać.
Nie chcę też dokonywać rozliczeń – ważna jest pamięć i szacunek dla ofiar. Moją intencją nie było wchodzenie w politykę, lecz przełożenie na język sztuki przerażającej, trudnej historii. Starałam się jednocześnie uniknąć dosłowności i patosu.

Pracowaliście nad jedną pracą. To dość specyficzna sytuacja. Czy pomagało to, że już wcześniej się znaliście?
Nasza społeczność nawet w skali Podlasia nie jest duża. Dlatego łatwo nam wszystkim być ze sobą w kontakcie. Z Leonem znamy się od ponad 30 lat. Taki staż sprzyja powstaniu wzajemnego zaufania, bez którego przygotowanie naszej wystawy nie byłoby możliwe.

Do swej dyspozycji miałaś ściany galerii, a Leon Tarasewicz podłogi. W twoich rysunkach toczy się życie, furmani jadą, kobiety z dziećmi idą przez las, inni zbierają grzyby, ale na dole jest pogorzelisko.
Podział jest umowny. Prowadzimy z Leonem dialog wykorzystując inne techniki i inaczej traktując wizualnie płaszczyzny. Leon w symboliczny sposób pokazał fundamenty chat porażające czernią w różnych jej odcieniach. Ja przedstawiam wciąż jeszcze toczącą się codzienność, ale już rośnie napięcie, w powietrzu wisi nieszczęście. Przy czym zależało nam, aby naszą regionalną historię pokazać w uniwersalny sposób. Ważnym elementem jest dokumentalny film Agnieszki Arnold „Bohater”, który uzupełnia całość – dostarcza kontekstu historycznego dla mordu w Zaleszanach oraz postaci głównego zbrodniarza.
Wystawa ma charakter site-specific, czyli została stworzona specjalnie do przestrzeni Galerii Arsenał w Poznaniu. Moje rysunki powstały bezpośrednio na ścianach. Po wystawie zostaną zamalowane, a instalacja na podłodze zniszczona. Tym samym dokumentacja powstała w trakcie wystawy będzie jedynym śladem tej realizacji.

Jak jest odbierana pokazana przez was historia spalenia Zaleszan?
Ludzie z Podlasia, ze społeczności białoruskiej odbierają ją bardziej osobiście i emocjonalnie, niż ci, którzy dopiero zapoznali się z nią i jest ona dla nich odkryciem. Pomijam tu reakcje środowisk tzw. narodowych, które już oprotestowały naszą wystawę jako szarganie ich świętości.

Powtarzasz, że pamięć o tamtych wydarzeniach jest tak ważna.
Pamięć z założenia powinna pomagać unikać błędów. Nie chciałabym, żeby za mojego życia lub za życia moich dzieci takie sytuacje miały miejsce, niezależenie, czy ofiarami lub katami mieliby być prawosławni, katolicy, Białorusini, Żydzi, Ukraińcy, Cyganie czy Polacy. Mam jednak wrażenie, że dla wielu osób uznanie „obcego” za winnego różnych problemów i skierowanie na niego agresji jest dużo łatwiejsze niż realna praca na rzecz rozwiązania problemów oraz na korzyść własnego kraju. Przeraża mnie tak powszechna dziś fascynacja wojną i przemocą jako manifestacją bohaterstwa i patriotyzmu. Dlatego uważam, że nie powinniśmy jako społeczność zapominać o tragedii Zaleszan, o ludziach którzy zginęli, tym bardziej, że odchodzą ostatni świadkowie.