AGNIESZKA DROTKIEWICZ: Pierwszy numer „Midrasza” ukazał się w 1997 roku. Zamieszczony w nim „Bilans otwarcia” zdawał sprawę z sytuacji środowisk żydowskich w różnych miastach Polski – lektura tego archiwalnego artykułu robi wielkie wrażenie. Opowiedzcie o początkach pisma.
BELLA SZWARCMAN-CZARNOTA: Prace nad koncepcją pisma rozpoczęły się kilka miesięcy przed ukazaniem się pierwszego numeru, z „Bilansem otwarcia”, o którym mówisz. Zespół redakcyjny – wówczas całkiem spory – pracował pod kierunkiem Konstantego Geberta, założyciela „Midrasza”. Miało to być pismo zdające sprawę z tego, co się dzieje we wszystkich środowiskach żydowskich w Polsce, i z tego, jak one się rozwijają – przy założeniu, że rozwijają się dynamicznie. Ale pismo miało też swoją prehistorię.
PIOTR PAZIŃSKI: W latach 1991–1992 działała w Polsce Fundacja Ronalda Laudera. Po paru latach obok prowadzenia klubów i innych wydarzeń kulturalnych i środowiskotwórczych chciała mieć również czasopismo. Konstanty Gebert założył wtedy to pismo i zaprosił nas do współtworzenia go. Początkowo „Midrasz” miał być dwutygodnikiem relacjonującym odradzające się życie żydowskie. Wówczas na rynku istniało pismo „Słowo Żydowskie”, w pewnym sensie będące kontynuacją „Fołks Sztyme” – gazety wydawanej przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce. „Słowo Żydowskie” było postrzegane przez część środowiska jako pismo minionego okresu, „Midrasz” miał być pismem nowego okresu. Szybko się jednak okazało, że nie jesteśmy w stanie robić pisma informacyjnego. Estymacje Konstantego Geberta, że „Midrasz” będzie polskim odpowiednikiem amerykańskiego „Jewish Week” albo „Moment”, czy też brytyjskiego „The Jewish Chronicle” okazały się chybione. Wspomniane pisma w Ameryce i w Wielkiej Brytanii są głęboko zakorzenione w strukturach gmin żydowskich, w kongregacji, tymczasem polskie kongregacje i życie środowiskowe są dużo słabsze, a przede wszystkim mniej liczne. Nie sposób z kilku tysięcy ludzi stworzyć środowiska, które będzie miało gazetę taką, jaką mają wielomilionowe wspólnoty żydowskie w Ameryce czy wielosettysięczne w Wielkiej Brytanii.
„Midrasz”
Czasopismo powstało w Warszawie w 1997 roku z inicjatywy amerykańskiej Fundacji Ronalda S. Laudera. „Midrasz” miał być głosem środowiska, miejscem wymiany opinii, polskim głosem dla żydowskich emigrantów rozsianych po świecie, a przede wszystkim – pomocą naukową dla każdego, kto wraca do żydowskich korzeni albo interesuje się kulturą żydowską. W latach 1997–2010 ukazywał się jako miesięcznik informacyjny, następnie – dwumiesięcznik literacko-popularnonaukowy, w ostatnim roku działalności został kwartalnikiem. Prócz wydawania pisma redakcja przez wiele lat organizowała Dni Książki Żydowskiej, miała własną księgarnię i prowadziła szeroką działalność edukacyjną.
Założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym „Midrasza” był znany dziennikarz i publicysta Konstanty Gebert, on też zaprosił do współpracy grono znajomych, którzy stworzyli pismo i redagowali je przez kolejne lata. W redakcji od początku pracowali Bella Szwarcman-Czarnota i Piotr Paziński, Katarzyna Jutkiewicz, wieloletnia sekretarz redakcji, i Małgorzata Otrębska, korektorka. Później dołączyły też m.in. Ewa Koźmińska-Frejlak i Anna Halbersztat. Za stronę plastyczną przez lata odpowiadali Krzysztof Gójski i Krzysztof Figielski, a za zarządzanie biurem Maria Kuzak. Z redakcją byli też związani: Krystyna Bratkowska, Agnieszka Nowakowska, Wojciech Markiewicz, Anna Sawisz, Joanna Łuczyńska, Joanna Matysiak, Ola Berłożecka, Łucja Mikołajczuk..
Ostatni numer „Midrasza” ukazał się w grudniu 2019 roku.
„Spotkałem Żyda-mistyka i Żyda-utracjusza. Żyda-socjalistę i Żyda-fabrykanta. Żyda-syjonistę i Żyda-asymilatora. Żyda-prostaka i Żyda-uczonego w Piśmie. A najdziwniejsze, że to był ten sam Żyd. Wszyscy znamy tę starą anegdotę. Mało tego – wszyscy znamy tego Żyda. A mimo to obraz polskiego żydostwa jawi nam się jak jednowymiarowy, płaski. Żydzi kojarzą się z izolacją, samotnością, lękiem, zagładą. Albo z niezrozumiałą modlitwą, hermetycznym alfabetem, dawno minioną wspaniałością. Albo wreszcie po prostu ze szmoncesem. Nie ma powodu, żeby tak było. Bycie Żydem jest różnorodne i ciekawe” – pisał Konstanty Gebert w pierwszym numerze „Midrasza” z 1997 roku, pokazywanie tej różnorodności stało się waszym celem.
Bella: Może inaczej. W pierwotnym założeniu „Midrasz” miał pomóc umocnić tożsamość ludziom, którzy mieli świadomość, że są Żydami, ale niewiele poza tym. Chcieliśmy opowiedzieć, co to znaczy być Żydem, jak obchodzić szabat, jak obchodzić święta żydowskie, czym jest Tora w tradycji żydowskiej i jej studiowanie, jakie są najważniejsze teksty judaizmu – curriculum tego, co inteligent żydowski wiedzieć powinien. W czasach PRL zdobywanie tych informacji, budowanie tożsamości żydowskiej, jeśli się jej nie wyniosło z domu, było trudne. Lektury zagraniczne były właściwie niedostępne, nawet te elementarne, a i wtedy, gdy rozpoczynaliśmy działalność, było o nie trudno.
Na kształt waszego pisma na pewno musiało mieć wpływ upowszechnienie się internetu.
Piotr: Tak, od pisma informacyjnego poszliśmy w stronę magazynu, a potem to był już „tołstyj żurnał”. Pod koniec lat 90., kiedy „Midrasz” już istniał, pojawił się internet. Początek lat dwutysięcznych to początek forów żydowskich w internecie, jeszcze nie było Facebooka, ale istniały niezależne fora, na których toczyły się bardzo burzliwe dyskusje – jeszcze pod nickami. W internecie też znajdowało się bieżące informacje, nie było więc sensu tego powielać na papierze.
Z biegiem czasu zmieniała się też grupa naszych czytelników – kiedy zaczynaliśmy wydawać „Midrasz”, czytały go między innymi zaprzyjaźnione osoby jeszcze z pokolenia moich dziadków – jedna z najbliższych przyjaciółek mojej babci, pani Gienia, wykupywała 10 prenumerat do Izraela.
Bella: Wujek jednej z naszych znajomych, 98-letni pan zamieszkały w Izraelu, bardzo ubolewa, że musi przestać prenumerować „Midrasz”...
Piotr: Choć byliśmy słabsi instytucjonalnie, w latach 90. zaczynaliśmy od setek prenumeratorów, właśnie ludzi z emigracji, głównie z emigracji gomułkowskiej (1956–1957). Byli to ludzie wówczas 60–70-letni, bardzo zainteresowani „Midraszem”, kupowali go w dużych ilościach. Emigracja marcowa wspierała nas znacznie słabiej – w Szwecji na przykład emigranci marcowi często uważali, że egzemplarz należy im się za darmo, albo pożyczali jeden egzemplarz między sobą – nie rozumieli, że kupując, wspierają nas. Siłą rzeczy nasi wierni czytelnicy, którzy mieli 60–70 lat, gdy powstał „Midrasz”, z czasem zaczęli odchodzić, już jakieś siedem lat temu dotkliwie odczuwaliśmy tę pustkę. To jest zresztą nie tylko los „Midrasza”, ale też wszystkich prenumerowanych magazynów kulturalnych.
Nr 6/2012, rys. Krzysztof Figielski
Bella: Gwoli sprawiedliwości dodam, że w Polsce były środowiska – kluby Towarzystw Społeczno-Kulturalnych Żydów w mniejszych miejscowościach, takich jak Legnica, gdzie czytano „Midrasza”, czytelnicy pisali do nas listy. Być może nie poświęciliśmy im tyle uwagi, ile im się należało? Ty do nich jeździłeś, rozmawiałeś z nimi, prawda?
Piotr: Tak, pojawiło się kilka takich projektów, to był troszkę polityczny pomysł – ponieważ historiozofia odnowy żydowskiej była taka, że przed 1989 rokiem i przed upadkiem komunizmu nic tu się nie działo, szczególnie w czasie tych dwóch dekad 1968–1989, co najwyżej grupka młodych aktywistów skupionych wokół Żydowskiego Uniwersytetu Latającego, od której się zaczęła religijna odnowa… Nam zaś chodziło o to, żeby pokazać środowisko „Śródborowianki”, towarzystwa TSKŻ, zrobiliśmy trochę wywiadów, przypomnieliśmy lata 70.
Bella: Uważaliśmy też, że bez tych ludzi z małych ośrodków odnowa byłaby o wiele trudniejsza, że w pewnym sensie byli strażnikami tożsamości w bolesnych latach, jakie nastąpiły po roku 1968. Nierzadko musieli przez te lata zmagać się z antysemityzmem twarzą w twarz, nie zaprzeczając ani nie ukrywając swojej tożsamości.
Bella Szwarcman-Czarnota
Pracowała przez wiele lat jako redaktorka w Państwowym Wydawnictwie Naukowym w redakcji filozofii, a także w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie. Była redaktorką i felietonistką w piśmie „Midrasz”. Tłumaczy z języka francuskiego, rosyjskiego i jidysz. Autorka książek: „Mocą przepasały swe biodra. Portrety kobiet żydowskich” (2006), „Znalazłam wczorajszy dzień. Moja osobista tradycja żydowska” (2009), „Cenniejsze niż perły. Portrety kobiet żydowskich” (2010), „Księga kobiet – kobiety Księgi. Komentarze do Tory” (2014), a także napisanej wspólnie z Różą Ziątek-Czarnotą i Dorotą Szwarcman „W poszukiwaniu złotego jabłka” (2016), wraz z płytą CD. Laureatka Nagrody im. ks. Stanisława Musiała za 2016 rok oraz Nagrody Jana Karskiego i Poli Nireńskiej za rok 2018.
„Midrasz” był zawsze otwarty dla czytelników, którzy nie byli Żydami.
Bella: Nie chcieliśmy się zamykać, zresztą to oni stanowili większość naszych prenumeratorów i czytelników. Kiedyś, bodajże po roku działalności, czyli w 1998 roku, zamówiliśmy badania socjologiczne czytelnictwa „Midrasza”. Opracowała je dla nas Anna Sianko – okazało się, że czyta nas bardzo wielu nie-Żydów, całkiem sporo duchowieństwa.
Piotr: Na początku istnienia „Midrasza”, 20 lat temu, duchowni, którzy nas czytali, byli autentycznie zainteresowani judaizmem – „starszymi braćmi w wierze”, jak się wówczas mówiło, kulturą żydowską. Zresztą pierwsze żydowskie książki z dziedziny filozofii były wydawane właśnie w wydawnictwach katolickich: W Drodze, Znaku – to oni pierwsi wydawali Lévinasa czy Bubera. Bardzo ciekawe zjawisko, potem jakoś zanikło…
Bella: To nie znaczy, że teraz nie ma tych duchownych, tylko że są mniej widoczni, poza tym nasycili się już wiedzą elementarną. Równocześnie zupełnie inne nurty Kościoła stały się dominujące.
W ostatnim numerze „Midrasza” przypominacie rozmowę z 2015 roku poświęconą historii waszego pisma. Zwróciło moją uwagę, że „Midrasz” znajdował się często jakoś pomiędzy, na przecięciu różnych potrzeb – dla jednych zbyt świecki, dla innych zbyt religijny.
Piotr: Tak, na przecięciu potrzeb emocjonalnych i intelektualnych. W związku z tym „Midrasz” budził opory części osób. Założony przez ludzi niezwiązanych ani z kongregacją żydowską, ani ze starym TSKŻ – nie chcę użyć słowa „warszawka”. Wśród ówczesnych prawicowców, tych sprzed 20 lat, chodziły plotki, że jesteśmy częścią „Gazety Wyborczej” – Konstanty Gebert pracował i tu, i tu. Dla jednych byliśmy więc częścią „Wyborczej”, dla starych TSKŻ-etowców byliśmy religiantami, bo drukowaliśmy komentarze do Tory, a dla niektórych byliśmy z kolei zbyt świeccy, bo zajmowaliśmy się judaizmem z pozycji półświeckich…
Piotr Paziński
Pisarz, filozof, tłumacz, redaktor naczelny „Midrasza”, badacz związany z Uniwersytetem Muri im. Franza Kafki. Przez kilka lat zajmował się „Ulissesem” Jamesa Joyce’a (książka „Labirynt i drzewo”, 2005,oraz przewodnik „Dublin z Ulissesem”, 2008), następnie ogłosił dwa tomy własnej prozy: „Pensjonat” (2009) i „Ptasie ulice” (2013) , a także zbiór esejów pt. „Rzeczywistość poprzecierana” (2015). Pisze, tłumaczy, zajmuje się filozofią judaizmu i tematem żydowskim w literaturze. Bywa też wykładowcą, fotografem oraz redaktorem i składaczem książek własnych i cudzych. Obecnie pracuje nad książką o lalkach i gabinetach figur woskowych.
Bella: Staraliśmy się dowieść, że z pozycji inteligenta żydowskiego, niezależnie czy świeckiego, czy religijnego, ważne są tradycja i księgi judaizmu, będące od lat fundamentem cywilizacji żydowskiej.
Piotr: Chodziło o to, by inteligent żydowski nie mówił, że Żydem nie jest ten, kto łamie szabat, nie zapala świec albo nie je koszernie. A byli w Polsce w czasie odnowy żydowskiej ludzie, którzy tak twierdzili. Oni „Midrasza” nie brali do ręki, bo był świecki.
Rubryka „Bella” – czyli twoje felietony, minieseje, które pisałaś od samego chyba początku istnienia pisma – była chętnie czytana i kochana. Nieraz widziałam na twoich spotkaniach, wykładach ludzi podchodzących i dziękujących ci za te teksty. Część z nich została zebrana w książce „Znalazłam wczorajszy dzień. Moja osobista tradycja żydowska”, o czym rozmawiałyśmy kiedyś w „Dwutygodniku”.
Bella: Pisząc te teksty, sama się uczyłam – to było pogłębianie wiedzy, powrót do czegoś, czym się zajmowałam w dzieciństwie, w młodości, a po 1968 roku przestałam. A najważniejszy dla mnie był powrót do jidysz, przejście z etapu dziecinnego, młodzieńczego do dorosłego. To mnie bardzo wciągnęło i stało się ważnym elementem mojego życia. W przypadku Piotra czy Kasi Jutkiewicz zapewne było inaczej, bo oni przyszli do redakcji właściwie jako dzieci...
Piotr: Dla mnie „Midrasz” stał się namiastką studiów żydowskich w szerokim sensie, pogłębiania bazy intelektualnej, platformą do robienia przekładów, pisania esejów związanych z szeroko rozumianą intelektualną żydowską działalnością. Dziś ma ona dość silne oparcie akademickie w kilku ważnych ośrodkach w Warszawie, Krakowie, we Wrocławiu, ale wtedy nie miała go w ogóle. „Midrasz” był miejscem wymiany myśli, aktywizowania siebie samego, to było bardzo fajne.
Numer 2/2019 (Sasza Bruskin „Fundadamental Lexicon”, fragmenty, 1988 r.)Bella: Wiele osób z obecnych ośrodków akademickich mówi, że często teksty z „Midrasza” czy lektury podsuwane przez „Midrasz” do dziś są dla nich oparciem w prowadzeniu zajęć.
Powiedzieliście o Fundacji Laudera – jaka była jej rola w powstaniu „Midrasza” i w ogóle w odrodzeniu życia żydowskiego w Polsce?
Piotr: W pierwszej połowie lat 90. Fundacja Laudera w dużej mierze finansowała odbudowę struktur żydowskich: szkół i gmin. Z drugiej strony zachęcała co aktywniejszych ludzi do emigracji, zwłaszcza tych, którzy wrócili do religii w ortodoksyjnych formach. Czyli jedną ręką dawała siłę, drugą osłabiała, te dwa nurty zawsze były obecne w myśleniu nie tylko w Fundacji Laudera, ale wszystkich tzw. Amerykanów. Amerykanie – bo w Polsce byli to głównie Amerykanie (którzy skądinąd budowali też nasz kapitalizm). Żydzi francuscy czy brytyjscy nam nie pomagali – dawali pieniądze, ale uważali, że powinniśmy wreszcie stanąć na własnych nogach i sami zarobić. W mikroskali odzwierciedla to problemy szerzej rozumianej transformacji Polski i całej Europy Wschodniej.
Pismo było pomysłem Ronalda Laudera. Mimo wszystko jednak „Midrasz” nigdy nie stał się biuletynem Fundacji Laudera.
Ostatnia okładka „Midrasza”, rys. Paweł Susid
Bella: Nigdy nie wywierano na nas nacisków w sprawie tego, co mamy zamieścić, a czego nie. Przez kilka lat Fundacja Laudera była sponsorem pisma – ale nie wyłącznym, musieliśmy ubiegać się o inne granty, to był warunek.
Piotr: Gdy idzie o zawartość pisma, mieliśmy wolną rękę. Nikt nigdy, ani sponsorzy, ani politycy, nie ingerował w treść, nie spotkaliśmy się też z jakimikolwiek próbami cenzury. Pismo od początku miało charakter monograficzny. Pierwszy był dział „okładka”, w którym zamieszczaliśmy kilka materiałów poświęconych wybranemu zagadnieniu z żydowskiej kultury czy historii. Dalej szły eseje, reportaże, wywiady, teksty literackie – jak w każdym porządnym piśmie literackim. Grono autorów zmieniało się, początkowo byli to przeważnie nasi znajomi, z czasem doszli badacze kultury żydowskiej czy emigranci z różnych stron świata, niektórzy stali się stałymi współpracownikami. Wielu w ciągu tych lat odeszło – to też zwykła kolej rzeczy, lista autorów i współpracowników „Midrasza” to także lista tych, których już nie ma.
porządkowanie redakcji / fot. Piotr PazińskiWasze Stowarzyszenie Midrasz było też organizatorem Dni Książki Żydowskiej. Wśród gości pierwszej edycji znaleźli się: Eva Hoffman, Michał Głowiński, Henryk Grynberg, Józef Hen. Dni Książki Żydowskiej odbyły się kilkanaście razy – były to wydarzenia tłumnie odwiedzane, ważne. Niektórzy przyjeżdżali z zagranicy, żeby w nich uczestniczyć.
Bella: Tak, to było dla nas ważne, stało się w pewnym momencie elementem krajobrazu intelektualnego nie tylko Warszawy. To nie była impreza środowiska żydowskiego, ale środowisk inteligenckich i intelektualnych. Duży wkład w Dni Książki Żydowskiej miała Ewa Koźmińska-Frejlak – jej pracy zawdzięczamy to, że były to ambitne i liczące się spotkania. Dla nas to była dodatkowa praca, ale przekładała się na sukces czytelniczy, na spotkania do synagogi i do Fundacji im. Schorra przychodziły tłumy. Towarzyszyły im imprezy muzyczne, wystawy – żałowaliśmy, że Dni przestały się odbywać.
Finanse i dotacje pozwalające wydawać „Midrasz” odpływały od paru lat, jak w tym czasie kształtowały się wasze nastroje?
Piotr: Ja jestem zawodowym pesymistą, wszystko postrzegam w perspektywie zamierania, upadania, dekompozycji. Jeśli coś ma wierzchołek, to potem naturalnie dąży ku zmierzchowi. W ten sposób postrzegam też życie społeczne. Wydaje mi się, że trafiliśmy na moment pewnej intensywności tego życia, a teraz zmienia ono swoje formy – powstały nowe instytucje (między innymi Jewish Community Center), profesjonalne studia żydowskie, wychowało się pokolenie wykwalifikowanych badaczy, którzy zajmują się dziedzictwem cywilizacyjnym Żydów polskich, ukazują się książki – to zostanie. Życie społeczne musi zmieniać swoje formy, nie może trzymać się tego samego: tych samych klubów, tych samych miejsc. Tak jest też z kawiarniami, klubami. Kiedy zaczynaliśmy, ulica Twarda 6, miejsce, gdzie teraz rozmawiamy, była centrum bardzo intensywnego życia społecznego, teraz już nie jest. Zaczynaliśmy na fali entuzjazmu, kończymy z pewnym zmierzchem – to naturalne.
Bella: Oczywiście formy życia społecznego, intelektualnego, kulturalnego zmieniają się, ale ponieważ my też się zmieniamy, możemy się dostosowywać. Mam poczucie, że w jakimś momencie „Midrasz” nie dostosował się do zmian. Może dlatego, że było nas w redakcji mało, coraz mniej? Bardzo dobrze, że powstały studia żydowskie, że badania odbywają się na coraz bardziej fachowym szczeblu, że jest coraz więcej tłumaczy z hebrajskiego i z jidysz. Mam jednak poczucie, że wciąż jest potrzebny szczebel pośredni między szarym człowiekiem a akademikiem. I że ważne jest, aby tę przestrzeń zapełnić.
Czy jakieś z numerów „Midrasza” są wam szczególnie bliskie?
Bella: Numer o Wilnie, sprzed prawie dwóch lat. Wyprawa do Wilna, po odkryciu w miejscowym klasztorze bogactwa dokumentów archiwalnych Żydów wileńskich, zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Dla mnie był też ważny numer marcowy z 2008 roku, wydany w czterdziestą rocznicę antysemickiej kampanii rozpętanej przez władze PRL. W części okładkowej, zatytułowanej „Exodus marcowy”, oddaliśmy głos wypędzonym. Także numer poświęcony Rubinsteinowi. Może też ten, który był zapowiedzią antologii poezji kobiecej „Moja dzika koza”. Właściwie mogę odpowiedzieć na to pytanie odwrotnie: z jakimiś drobnymi wyjątkami każdy numer był dla mnie ważny, każda okładka.
„Tyle pozostanie” – porządkowanie redakcji / fot. Piotr Paziński
Piotr: Tych numerów było już tyle… Pierwsze miały w sobie może więcej świeżości, robiliśmy w końcu własną gazetę, wszystko było trochę wariackie i trochę chałupnicze, później „Midrasz” zrobił się bardziej profesjonalny, może czasem wpadaliśmy w rutynę. Najwcześniejsze numery będą chyba najciekawsze dla badaczy środowiska żydowskiego i odnowy lat 90. Późniejsze – dla czytelników szukających eseistyki, materiałów źródłowych, bardziej szczegółowych opracowań konkretnych zagadnień. Gdy przeglądałem stare numery, zdumiewałem się co chwila: ile osób dla nas pisało! Jedni odeszli, inni są dzisiaj znanymi dziennikarzami, inni pewnie nie chcieliby, żeby im przypominać, że kiedykolwiek publikowali w żydowskim piśmie. Jeszcze inni byli z nami przez cały czas, jak Paweł Susid. Dwadzieścia okładek wyszło spod jego ręki, w tym ostatnia, pożegnalna. Zamówiłem ją u Pawła, bo wiedziałem, że zrobi to najlepiej. I oczywiście zrobił.
Komentarz
redakcja „Midrasza”
Drodzy Przyjaciele, Szanowni Czytelnicy
Numer „Midrasza”, który zaraz otrzymacie, jest ostatnim numerem naszego pisma. Tak, to prawda. Nosiliśmy się z tą decyzją od pewnego czasu, a podjąwszy ją i podzieliwszy się wieścią z niektórymi przyjaciółmi, usłyszeliśmy głosy niedowierzania oraz pytania, jak to możliwe. Dlatego teraz, już oficjalnie, musimy ją potwierdzić: po 22 latach „Midrasz” przestanie się ukazywać. 22 lata to 22 litery hebrajskiego alfabetu, po jednej na każdy rok. Może to przypadek, może kryje się w tym jakieś tajemne znaczenie – w każdym razie niech starczy za symbol. Gdy na przełomie lat 1996 i 1997 zaczynaliśmy, pod wodzą Konstantego Geberta, planować przyszłą gazetę i instalować się w biurze przy ulicy Twardej 6, chyba nikt – redakcja, sponsorzy, czytelnicy – nie przypuszczał, że „Midrasz” przetrwa tak długo. Sami nie spodziewaliśmy się, że 22 lata miną tak prędko. Przyczyny, dla których „Midrasz” przestanie się ukazywać, są złożone – od lokalnych po globalne. Aby uciąć wszelkie spekulacje, zdradzimy od razu, że czynnikiem zasadniczym były pogłębiające się z roku na rok problemy finansowe. Borykaliśmy się z nimi długo i mimo stałych, hojnych dotacji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Instytutu Książki oraz warszawskiej Gminy Żydowskiej, a także prywatnych filantropów, nie udało nam się ich rozwiązać systemowo. Naszym dobroczyńcom serdecznie dziękujemy, bez nich przygoda „Midrasza” nie trwałaby tak długo. Najpewniej w ogóle by się nie rozpoczęła. Teraz, gdy pieniędzy jest coraz mniej, a sytuacja na rynku mediów papierowych (dla małych i dla gigantów) robi się coraz gorsza, nasza przygoda dobiega końca.
Zamykamy pismo ze świadomością, że za nami cała epoka. Kiedy w kwietniu 1997 roku ukazał się pierwszy numer „Midrasza”, internet dopiero raczkował, media społecznościowe nie istniały, a druk magazynu ilustrowanego trwał przeszło tydzień. Na „żydowskiej ulicy” Fundacja Ronalda S. Laudera, nasz pierwszy sponsor, wtłaczała świeżą energię w niewielką społeczność polskich Żydów, dla których „Midrasz” był przeznaczony. Byliśmy widzami i uczestnikami tego procesu, i choć z czasem – także pod wpływem internetowych forów – zmieniliśmy profil z informacyjnego na społeczno-kulturalny, a wreszcie na kulturalno-literacki, staraliśmy się śledzić przemiany owej społeczności. Dzisiaj jest ona zupełnie inna niż 22 lata temu. Zmieniła się formuła, potrzeby, zmienili się ludzie. Wielu, najwierniejszych przyjaciół „Midrasza”, zabrakło. W ciągu dwóch dekad odeszło od nas (co konstatujemy z żalem, ale taka jest przecież kolej rzeczy) niemal całe pokolenie Czytelników, wśród nich Żydów z Polski i z emigracji, nawykłych do kupowania i prenumerowania czasopism. A także niejeden autor czy autorka „Midrasza”. Zastąpić ich czytelnikami nowymi nie bardzo nam się udało. Może to nasza wina, ale chyba i znak czasu, a zatem kolejny powód, dla którego się z Państwem żegnamy.
Za nami 22 lata, 210 (podług numeracji ciągłej) edycji „Midrasza” i kilka tysięcy artykułów, tekstów publicystycznych, esejów, przekładów, komentarzy religijnych, notek, wywiadów i fragmentów literatury. Niemal 200 kolorowych okładek, setki ilustracji. A także kilkanaście inicjowanych przez redakcję dyskusji na tematy wszelkie, choć zawsze związane z główną misją „Midrasza” – przybliżaniem i objaśnianiem czytelnikom żydowskiej tradycji, kultury i tożsamości. Niektóre przedrukowujemy w pierwszej części niniejszego numeru. Powiedzą o nas więcej niż suche statystyki. Przed nami praca archiwistów, których obowiązkiem wobec przyszłych czytelników, wobec badaczy prasy i dziejów Żydów polskich jest zabezpieczyć własny dorobek, podsumować go, stworzyć ogólnodostępne archiwum internetowe, a wybrane teksty przedstawić w edycjach książkowych. Niemałe zadanie, ale, mówiąc nieskromnie, mamy już jakąś wprawę. Jednym słowem, nie żegnamy się całkiem. I choć nie wiadomo, co przyszłość przyniesie – i państwu, i światu, i kruchej społeczności żydowskiej, i nam samym, prosimy już teraz: zostańcie z nami.
A w ogóle to bardzo Wam, czytelnikom i współtwórcom „Midrasza”, dawnym i obecnym, dziękujemy!
Redakcja