Helena odpakowuje komplet serwetek w biało-czerwoną kratkę. Będzie idealnie pasował do jej mieszkania, w którym wszędzie (na każdym z osiemnastu metrów kwadratowych) przewija się motyw wieży Eiffla. Wisi ona także na posrebrzanym łańcuszku pomiędzy upudrowanymi piersiami Heleny. Na skroni Heleny zakrzepła mała strużka krwi, ma zakrzepłą krew także pomiędzy włosami — jedna z igieł do akupunktury, które Helena wbija sobie na ból głowy, trafiła w naczynie krwionośne. To jedyna metoda, która na nią działa, a Helena zapomniała wyjąć igły z głowy przed przyjściem Sylwii.
Dziś Helena serwuje po prostu czekoladki.
Przed przyjściem Sylwii leżała zwinięta na swoim legowisku, słuchała w kółko piosenki Serge’a Gainsbourga: „Je suis venu te dire que je m’en vais”. To była jej medytacja smutku. Miała wrażenie, że jeśli powtórzy słuchanie tej piosenki odpowiednio wiele razy, ona ją oczyści, wydrąży. Helena leżała na swoim legowisku, za nią koce zwinięte w ten sposób, że Helena mogła sobie wyobrażać, że to mężczyzna, o którego ona może się oprzeć. Helena opierała się zatem o atrapę męskiego ramienia zrobioną z koca, paliła cienkiego papierosa, kontemplowała omdlewający głos Gainsbourga. Oddawała się przy tym jednej ze swoich ulubionych rozrywek — wyobrażała sobie swój nekrolog: „wieloletni pracownik Wydziału Romanistyki…”, albo może lepiej: „wieloletnia pracowniczka”, „wspaniała koleżanka: ciepła, opiekuńcza”, „dawała wspaniałe prezenty”, „zawsze uważnie słuchała”, „kochała Francję, kulturę francuską…”. Helena ma łzy w oczach. Wtedy dzwoni domofon. Helena jest zła, że musi powiedzieć Gainsbourgowi: „pauza”, i to teraz, kiedy naprawdę przeżywała katharsis.
Helena odpakowuje komplet serwetek w biało-czerwoną kratkę. Całuje Sylwię w policzek.
Sylwia i Helena: przyjaciółki.
Sylwia — ufarbowana na blond.
Helena — ufarbowana na rudo.
W zasadzie można od razu powiedzieć: Helena to farbowany lis. Do perfekcji opanowała sztukę udawania, że żyje innym życiem niż w rzeczywistości. Trzeba przyznać, że trochę wymusiła to sytuacja — bogaci przyjaciele Heleny, którzy tak czy siak byli wyżej od niej w hierarchii społecznej, czy jakie tam jeszcze są hierarchie. Żeby móc w ogóle się z nimi spotykać, musiała się trochę podrasować. Co jest do tego potrzebne: gadżety i triki.
No właśnie. Z czego robić chleb, kiedy nie ma mąki? Odpowiedź prawidłowa brzmi: z marzeń. A o czym marzy Helena? Zaraz, zaraz, lista marzeń leżała gdzieś na parapecie, żeby przypadkiem Święty Mikołaj jej nie przeoczył. Helena marzy o:
— klipsach Chanel,
— apaszce Hermès,
— szaliku Burberry,
— kurtce Barbour
…i tak dalej, i tak dalej.
„Angażować się bez żadnej nadziei na powodzenie swoich działań” — to tak ładnie brzmi w książkach pisanych przez przystojnych, opalonych mężczyzn, którzy lubią sport. To nie brzmi jednak dobrze dla Heleny. Ona trzyma nos przy szybie, bo czeka na Świętego Mikołaja. Po tym czekaniu zostają jej tylko popękane naczynka krwionośne.
No i długi, bo na broszkę Chanel wzięła pożyczkę. Po co jej ta broszka? To maszt dobrobytu, który może przypiąć do swojego golfu czy marynarki, kiedy wychodzi na miasto. To maszt, który pozwala jej wypływać na pełne morze. Kamizelka ratunkowa, żeby nie utonąć w niedoli, nudzie i tak dalej.
To ważne, zwłaszcza kiedy wraca się do mieszkania, które wygląda jak dowód rzeczowy klęski. Kto ma prawdziwy dom, nie potrzebuje masztu Chanel, ale kto nie ma domu, musi znaleźć swój własny sposób na to, żeby było mu zupełnie jak w Paryżu.
Czy Helena nie widzi, że ta broszka wygląda na niej jak brokatowa korona ze sklepu papierniczego? Nie, tego Helena nie widzi.
A może to jest jednak prawdziwy klejnot? Kontrapunkt dla sytuacji uczuciowej i materialnej Heleny, aperitif do jakiegoś innego życia, o którym na tej stronie jeszcze nie myślimy? Nie poddawaj się, Heleno!
Helena się nie poddaje.
Helena wspina się na palce.
Cóż, w życie trzeba inwestować.
Helena dużo inwestuje w kolacje dla gości. Żeby zrobić taką kolację raz na dwa tygodnie, przez resztę miesiąca trzeba oszczędzać na jedzeniu dla siebie. Dzięki temu raz na dwa tygodnie można kupić i ugotować: owoce morza, łososia, polędwicę albo kaczkę. W każdym razie wysokogatunkowe białko. W czasie kolacji Helena jest zazwyczaj tak podekscytowana rolą gospodyni, że nie czuje smaku ugotowanego przez siebie jedzenia. Właściwie czuje ten smak dopiero, kiedy następnego dnia zjada resztki kolacji na śniadanie.
To także kwestia prędkości — kiedy Helena zmywa w swojej ślepej kuchni talerze po proszonej kolacji, jej goście są już na trzeciej czy czwartej tej nocy imprezie. I podczas gdy ona zastanawia się nad tym, czy nie powiedziała zbyt wiele o sobie pod wpływem przyniesionego przez swoich gości wina o jakże pięknej nazwie Meursault, dla nich Helena jest już wielkości szpilki na tarasie widokowym widzianej z okna startującego samolotu. Pa, Heleno, pa! Wyślemy Ci esemes z Kuala Lumpur, jeśli nie zapomnimy.
Po gościach zostają czasem trwałe ślady, na przykład zapach ich perfum na obrusie, w miejscu, gdzie trzymali nadgarstek.
Wśród gości Heleny zdarzają się także „zmysłowe koleżanki”. To tortura, której od czasu do czasu Helena nie może się oprzeć. Helena nie może się oprzeć swoim kilku zmysłowym koleżankom, bo one potrafią stworzyć dla niej pozory współuczestnictwa w przygodzie: zwierzenia, „między nami dziewczynami”, trzaskający erotyczny niepokój. Tak, one potrafią stworzyć wrażenie sztucznej, ale jednak bliskości.
Helena musi potem lizać rany przed telewizorem.
Zmysłowe koleżanki przywożą jej ze swoich podróży po świecie zmysłowe prezenty: pasztety z renifera, wędzone szynki, czekoladki z nadzieniem z kwiatów polnych. Helena trzyma je w szafkach, myśli o tym, jak mogłyby uświetnić jej kolacje dla gości. Kiedy jednak nie ma pieniędzy, bo musi spłacać broszkę Chanel czy inne takie, i nie ma nic innego do jedzenia w domu, czasem otwiera na śniadanie te czekoladki. A każda z nich jest wtedy jak policzek wymierzony Helenie — każda czekoladka to był pocałunek albo jakaś pieszczota. Pocałunek dla kogoś innego, dla Heleny susse grusse, dla Heleny: pas de désir: le dessert!
Zmysły. Właściwie co innego może zbliżyć do siebie dwoje ludzi? Litery i znaki to litery i znaki, a zmysły to zmysły. „Chętnie sobie poczytam, ale najpierw chcę iść do łóżka z tym, z kim chcę”.
Kiedy Sylwia przychodzi do Heleny razem z Romanem, zdarza się, że uprawiają seks, podczas gdy Helena parzy im kawę. Uprawiają seks, nie dotykając się i rozmawiając na jakiś absurdalny temat, na przykład: „przebudowa mieszkania Heleny”. Po czym Helena poznaje, co robią? Po ekscytującym i złowieszczym (dla niej) obniżeniu ich głosów.
Trzeba jednak przyznać Sylwii, że jest taktowna. Zawsze uważa na to, żeby zadając Helenie pytanie: „Chcesz może ciastko?”, nie dodać przypadkiem: „Bo mnie już chce się od nich rzygać”. Człowiek o tym często zapomina, a to istotne.
Alkohol i Helena, alkohol i Sylwia: kiedy Sylwia kręci kieliszkiem, żeby poczuć wirujący w przyniesionym przez nią winie aromat dżersejowych sukienek i mirabelek, Helena, całkiem pijana, leży na swoim legowisku i zaczyna nucić: „Je suis venu te dire…”.
Musimy zmienić płytę, myśli trzeźwo Sylwia. W legowisku znajduje The Best of Monteverdi wytwórni Naxos. Tego się można było spodziewać po Helenie.
Helena szlocha: Chcę spotkać króla, chcę spotkać króla!
Helena ma niezbyt ciekawą i słabo płatną pracę. Kiedyś miała męża, czasem spotykają się na kawę i wtedy on mówi: „Nie zamierzam przestać krytykować innych, więc jeśli chcesz się ze mną spotykać, to przygotuj się na wyszydzenie albo kłam, że jesteś szczęśliwa”.
Monteverdi potrafi stopić najtwardsze serca, dlaczego Helena nie miałaby spotkać króla?
Helena zaciska oczy i widzi pod powiekami galopujące konie i kolorowe szkiełka.
To pierwszy król, którego spotkam! — mówi.
Ale nie ostatni — odpowiada Sylwia, głaszcząc ją po głowie i wyjmując zaplątane we włosy Heleny dwie zapomniane igły do akupunktury z niebieskimi końcówkami.
Fragment książki Agnieszki Drotkiewicz „Nieszpory”, która ukaże się w kwietniu 2014 w Wydawnictwie Literackim.