Scena jest pusta – żadnej scenografii. Na scenie znani ze zrealizowanego w tym miejscu przedstawienia „Ewelina płacze” (2015) Rafał Maćkowiak, Maria Maj, Adam Woronowicz; oprócz aktorów z obsady „Eweliny” Anna Karasińska dokooptowała jeszcze Agatę Buzek, Dobromira Dymeckiego i Zofię Wichłacz. Skojarzenia z wcześniejszym przedstawieniem Karasińskiej narzucają się same i są jak najbardziej uprawnione.
Karasińska sama gra ze sobą: jesienią 2016 roku, w Komunie//Warszawa w cyklu Mikro Teatru wyreżyserowała „Urodziny” – spektakl, w którym na początku wychodzi sama. Z offu idzie jej wypowiedź o tym, że w „Drugim spektaklu” z Teatru Polskiego w Poznaniu (2016) chyba przesadziła z rekwizytami i scenografią, bo jest przecież minimalistką. Opowiada też o sobie. Ujawnia się, obnaża – mówi o swoich kompleksach, o tym, że zawsze na scenie jakoś źle stoi, że w jej scenicznej obecności zawsze coś nie pasuje. I widzimy reżyserkę – zwykle schowaną za spektaklem – jak coraz bardziej się kurczy, robi się coraz bardziej niezgrabna.
W „Fantazji” też jest obecna. Jeśli wierzyć głosowi z offu, siedzi właśnie na balkonie ponad widownią i informuje widzów o konwencji spektaklu: będzie to formuła w jakimś stopniu improwizowana, bo z tego balkonu ona, jako reżyserka, na bieżąco będzie wydawała polecenia aktorom. Oczywiście nikt tu nie udaje, że wszystko wcześniej nie zostało przećwiczone – były próby i nawet niektóre kwestie, do których aktorzy się przywiązali, zostaną w spektaklu. Jednak nie można tu mówić o żadnym idealnym przebiegu, bo z zasady każdy ma być inny.
„Fantazja”, reż. Anna Karasińska. TR Warszawa, premiera 9 kwietnia 2017Reżyserka jest obecna. Tym samym Karasińska demontuje zasadę teatru, w którym widzialni i słyszalni są aktorzy, reżyser zaś – z reguły figura męskiego opresora – pozostaje w ukryciu. Wymusza na aktorkach i aktorach obecność, sam zaś się od niej uchyla – wyjeżdża do innego miasta, kraju, lub po prostu nie przychodzi na spektakle. Jeśli wierzyć głosowi z offu, Karasińska nigdzie nie wyjechała i uczestniczy w tym, co dzieje się na scenie, biorąc za to bezpośrednią odpowiedzialność. To po pierwsze.
Po drugie, wydając z balkonu polecenia aktorom, Karasińska odsłania teatralną próbę. Zwykle ukrytą przed widzami sytuację, w której reżyser lub reżyserka wydają polecenia, aktorzy zaś starają się je wykonywać. To kolejne przemocowe działanie teatru, które „Fantazja” wydobywa na powierzchnię.
Polecenia są różne – na początek Dobromir Dymecki ma być niedźwiedziem, umawiamy się, że nim jest, a on to gra; później gra, że futro, które ma na sobie, jest jednak sztuczne, a my to zauważamy. Tu Karasińska demontuje konwencję, pakt, na mocy którego aktorzy i widownia uznają istnienie scenicznego świata.
Wątek teatru wraca jeszcze, kiedy Adam Woronowicz ma zagrać widza. Takiego, który przyszedł do teatru, bo lubi patrzeć na innych ludzi, jednak gdy patrzy na nich na przykład w tramwaju, wprawia ich w konfuzję. I wszyscy czują się nieswojo. Woronowicz ni mniej, ni więcej jest gapiem, który w teatrze może bez obaw dać swemu gapiostwu upust. Bo teatr – to kolejne rozpoznanie Karasińskiej – służy do patrzenia. A patrzenie w teatrze też jest rodzajem przemocy. To, co poza teatrem wywołuje konsternację tych, na których się gapimy, w teatrze jest nie tylko uprawnione, lecz stanowi zasadę jego istnienia.
Karasińska fantazjuje z aktorkami i aktorami na najróżniejsze tematy – te teatralne i te wcale nie: Zofia Wichłacz na przykład ma stać się tą dziewczyną, która zamalowuje rozkłady jazdy na twoim przystanku, Adam Woronowicz z Rafałem Maćkowiakiem dwukrotnie snują dziwaczną opowieść o wyprawie na ryby. Granicą teatru są granice wyobraźni – twierdzą realizatorzy i mają oczywiście rację. Polityczność sztuki polega przecież także na pokazywaniu tego, o czym wcześniej nie dawało się nawet pomyśleć. To wyobraźnia ustanawia teatralną fikcję i z nią twórcy „Fantazji” wchodzą w grę. Wszyscy aktorzy występują pod własnymi imionami. Reżyserka zwraca się do nich czasem zdrobniale i widać w tym dużo czułości.
Fikcja bywa bardziej radykalna niż rzeczywistość, a zdarza się, że jest od niej i bardziej wywrotowa. Nie da się odzobaczyć tego, co się raz zobaczyło. Sceny, gesty i obrazy zostają w głowie i nijak nie chcą jej opuścić. Na tym także polega skuteczność teatru.
Tymczasem u Karasińskiej wszystko jest inaczej. Choć można z jej spektakli wywieść demontowanie figury męskiego opresyjnego reżysera, opresyjnego widza, odsłanianie teatralnych paktów, na które wszyscy się zgadzamy, nawet nie pytając „dlaczego?”, to „Fantazja” w zasadzie obala wszystkie tezy Samuela Webera, dla którego teatralność jako medium, które samo się odsłania, ma jednak przede wszystkim wymiar polityczny. Ujawnianie tego, co zakryte, założona nietransparentność samego medium mogłyby – nieco po Brechtowsku – prowokować do refleksji. Jednak w „Fantazji” tak się nie dzieje.
Teatr Karasińskiej polityczny nie jest i nie chce być. I nie jest to wcale żaden zarzut, bardziej interesujące jest bowiem pytanie, dlaczego tak się dzieje, skoro reżyserka wykorzystuje środki, którymi można by rozsadzić każde przedstawienie, a nawet teatr jako instytucję. Publiczność w TR Warszawa reaguje entuzjastycznie. Każda scena to popis inteligentnego dowcipu. I może właśnie to dowcip, akurat ten typ dowcipu, neutralizuje ostrze krytyczne. Sprawia, że „Fantazja” może być doskonałym sposobem na spędzenie uroczego wieczoru w teatrze. Uroczego, ale też mało zobowiązującego, bo choć da się wyczytać w przedstawieniu dość radykalną krytykę funkcjonowania teatru i ujawnienie samej teatralności, to jednak po godzinnym spektaklu niewiele z tego zostaje.
W pamięci zostaje popis sprawności i otwartości aktorskiej – a nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że ekipa Karasińskiej to aktorska ekstraklasa. Temat – jaki mógł tu wybrzmieć – ginie w śmiechu, który nie jest ani śmiechem obronnym, ani nerwowym rechotem. Jest świadectwem dobrej zabawy, porozumienia i – przede wszystkim – niewchodzenia w żadne obszary konfliktu. Być może Anna Karasińska – jak deklarowała przy okazji poznańskiej premiery – testuje strategie budowania teatralnej wspólnoty. Takiej, która ma szanse zaistnieć w czasie trwania spektaklu, lecz później znika.
„Fantazja” wchodzi w grę z „Eweliną”. Ta sama scena, trójka tych samych aktorów. Wtedy mówili o sobie, grali statystów grających ich samych. Tylko Ewelina Pankowska, tytułowa postać, była samą sobą. Była żywą obecnością pośród tych, którzy grali. Jej łzy, mimo oczywistej konwencji, mogły być przejmujące. Podobnie jak frustracje grających w spektaklu aktorek i aktorów. Teraz jest już tylko gra.