„Solidarność” znów zaczyna być ważnym punktem odniesienia. Jednak nie jako ruch polityczny, który doprowadził do wyborów w 1989 roku, a potem – przechodząc rozmaite mutacje – już tylko coraz bardziej się kompromitował. Bardziej jako ruch społeczny, idea, która dała początek myśleniu o samorządności. To ona z dorobku „Solidarności” wydaje się dziś najbardziej aktualna i twórcza.
Miała to być – pisał o „Solidarności” Jan Sowa – inicjatywa dobrowolna, samorządna, oddolna, będąca czymś w rodzaju Przedsiębiorstwa Społecznego. Słowo „społeczny” pojawia się najczęściej w programie „Solidarności”: mamy – wylicza Sowa – „społeczne planowanie”, „uspołeczniony system zarządzania”, „społeczne wartości”, „społeczną kontrolę nad instytucjami państwowymi”. Sama partia – dodawał autor – określała tę wspólnotę „anarchosyndykalistycznym odchyleniem”. To zupełnie inny język i zupełnie inny porządek myślenia o ruchu z początku lat 80. niż ten, który został ustanowiony po 1989 roku. W „Solidarności” Sowa widział „wydarzenie komunistyczne” par excellence. To otwiera na nowo rozmowę i o samorządności, i o ruchu związkowym.
Te określenia padały w książce Sowy „Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości, wizje przyszłości”. Nie jest to książka historyczna; autorowi zarzucano instrumentalizowanie historii i myślenie ahistoryczne. Książka jest zarysem lewicowego projektu politycznego, dla którego autor znajduje mit założycielski w Gdańsku 1980 roku. „Solidarność. Rekonstrukcja” w reżyserii Pawła Wodzińskiego czerpie z tego rozpoznania. Sowa – jako konsultant merytoryczny – również uczestniczył w powstawaniu tego spektaklu.
„Solidarność. Rekonstrukcja”, reż. Paweł Wodziński. Teatr Polski w Bydgoszczy, premiera 23 czerwca 2017Pomysł był prosty: przeczytać raz jeszcze dokumenty I Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność”, który odbył się w Gdańsku we wrześniu 1981 roku. Na podstawie stenogramów i nagrań nie tyle nawet odtworzyć przebieg zjazdu, ile przypomnieć słowa, które wówczas padały. Na dużej scenie bydgoskiego Teatru Polskiego jest więc sala obrad – równe rzędy krzeseł, z przodu ogromny stół prezydialny, po bokach mniejsze stoły. Na ścianach projekcje materiałów archiwalnych tyleż budujących klimat tamtego Zjazdu, ile wywołujących pewien efekt obcości – stawką tego spektaklu nie jest bowiem powrót do przeszłości, lecz przyszłość. Nagrania sprzed trzydziestu sześciu lat nie pozwalają zapomnieć o historycznym kontekście odczytywanych dokumentów, jednak cały spektakl odbywa się na kontrze wobec prezentowanych archiwaliów wizualnych. Choć padają tu historyczne nazwiska, nikomu nie przychodzi do głowy, by budować z nich postacie. Rekonstrukcja Wodzińskiego nie jest bowiem odtwarzaniem wydarzeń z przeszłości, lecz wytwarzaniem znaczeń; nie chodzi tu o historyczną reprezentację, lecz o prezentację własnego stanowiska.
W tym celu twórcy „Solidarności. Rekonstrukcji” uruchamiają archiwum. Stenogramy zjazdu wydane zostały w 2011 roku przez IPN w trzech tomach – po około tysiąc stron każdy. Jest tu wszystko – od ustalania porządku obrad, wybór prezydium, ogłoszenia na temat zakupów w bufecie i wydawania kolacji. Te komunikaty – odczytywane od czasu do czasu – rozbijają nieco patetyczny ton, którego od razu nabiera przedstawienie.
Najpierw są przemówienia gości zagranicznych. Otto Kersten (Martyna Peszko), sekretarz generalny International Confederation of Free Trade Unions mówił o historii i celach konfederacji; mówił o walce, jaką od 1949 roku prowadziła: „Była to walka, w trakcie której odnieśliśmy wiele zwycięstw, ale musimy nadal prowadzić ją codziennie, nieustępliwie, gdyż na całym świecie miliony ludzi wciąż cierpią. Dwie trzecie ludności świata poznało, co to głód, miliony dzieci umierają z głodu. […] Wprowadzenie nowego, międzynarodowego ładu gospodarczego powinno pozwolić na zmniejszenie rozbieżności materialnych, jakie występują obecnie pomiędzy bogatymi a biednymi, i to zarówno w skali międzynarodowej, jak i w łonie poszczególnych krajów”. W tym czasie powstaje ręcznie rysowana mapa, obejmująca coraz to nowe tereny świata – sprawa dotyczy bowiem nie tylko Europy, nie tylko świata Zachodu, lecz przede wszystkim państw postkolonialnych. „Kryzys dotyka poważnie także ludzi pracy we Włoszech i w Europie Zachodniej – mówił z kolei Pierre Carniti z Confederazione Italiana Sindicati Lavoratori – i u nas istnieją siły konserwatywne, które chciałyby podważyć prawa związkowe i zdobycze socjalne, jakie osiągnęliśmy”. Nie można już mieć wątpliwości, że wcale nie trzeba było odczytywanych tekstów pozbawiać kontekstu historycznego, by wyjęte z archiwum zaczęły mówić o sprawach istotnych dzisiaj. W Polsce, w Europie i na świecie. I to jest właśnie temat bydgoskiego spektaklu. Bydgoski zespół zmienia też perspektywę – o ile bowiem w 1981 roku przemawiali w zasadzie wyłącznie mężczyźni, na scenie Polskiego ich teksty mówią aktorki: Czytając tekst wystąpienia po włosku, Małgorzata Trofimiuk zdobywa widownię brawurową szarżą, by zapytać: „I co się śmiejecie? Zna ktoś włoski? A tu jest o kryzysie, o warunkach pracy – brzmi znajomo?”.
Zagraniczni goście chwalą nowo narodzony polski związek. Nie brakuje słów uznania. Lane Kirkland (Jan Sobolewski) z American Federation of Labor – Congress of Industrial Organizations (nie mógł przybyć na zjazd osobiście, więc przesłała kasetę wideo) patetycznie wspomina pomnik Kościuszki, który widzi z okien swojego gabinetu i strajk polskich hutników w Jamestown w 1619, kiedy mieszkający w Wirginii Polacy walczyli o prawa wyborcze. Z każdym wystąpieniem patos narasta, udatnie podbijany granymi na żywo protest songami: „Solidarity” Angelic Upstarts („All the Polish workers fight to make their stand / And behind them every honest working men”) czy kawałkiem angielskiego związkowego barda Billy’ego Bragga („Which side are you on, boys? / Which side are you on?”). Do przerwy spektakl krzepi – i komplementami zagranicznych prelegentów, i rewolucyjną energią, i utopijnymi marzeniami.
A potem sprawy przybierają dość nieoczekiwany obrót. Oto bowiem 22 września – w przerwie między dwiema turami Zjazdu – Krajowa Komisja Porozumiewawcza przedstawiła projekt uchwały dotyczącej „powoływania i odwoływania dyrektora przedsiębiorstwa państwowego”, w którym można przeczytać między innymi, że „dyrektora przedsiębiorstwa państwowego powołuje i odwołuje rada pracownicza przedsiębiorstwa bądź organ założycielski”. Referowany przez Andrzeja Celińskiego projekt zostaje poddany krytyce tym bardziej, że powstał w niejasnych okolicznościach, gdyż między turami Zjazdu KKP nie zebrała się w pełnym składzie, dwa razy natomiast zebrało się prezydium Komisji. Co działo się w czasie obrad – nie wiadomo i teraz kolejni prelegenci żądają wyjaśnień. Powstają kolejne wersje projektu, na bieżąco redagowane przez aktorów kolorowymi flamastrami. Bydgoscy aktorzy przy prezydialnym stole rekonstruują przebieg spotkania, na którym miały zapaść wiążące decyzje – i okazuje się, że poszło o drobiazgi i małe interesy. Cała druga część spektaklu skomponowana jest z wypowiedzi wokół kontrowersji na temat feralnego dokumentu z 22 września. Kto więc dał się nabrać na wzruszenia przed przerwą, teraz musiał zejść na ziemię. Oto świat wielkich idei rozbija się o niemożność ustalenia ostatecznej wersji jednego dokumentu.
Prawdziwą kodą spektaklu jest jednak nagranie całkiem współczesne. Od początku było wiadomo, że „Solidarność. Rekonstrukcja” to także przedstawienie we własnej sprawie. W „Solidarności. Rekonstrukcji” na scenie jest cały zespół artystyczny. Awantura o tryb powoływania i odwoływania „dyrektora przedsiębiorstwa państwowego” jest czytelnym gestem w kontekście zmiany dyrekcji w Teatrze Polskim i postulatów zespołu, by konsultować z nim decyzje o powoływaniu i odwoływaniu dyrektora. Na nagraniu część ekipy, która odejdzie z Polskiego, zastanawia się, co dalej. Pojawiają się pomysły i wizje. Mowa jest o ideach, o dobru wspólnym, o formie prawnej, jaką powinna mieć tworzona od podstaw instytucja – czy ma to być spółdzielnia czy też stowarzyszenie. Czy zaczynać od budowania struktury, czy myśleć projektowo? Zgody oczywiście nie ma, choć to wyjątkowo zgrana ekipa. Widać wspólne chęci i wspólny cel. Brak zaplecza instytucjonalnego może być tyleż otwierający, ile blokujący. Słowo „kolektyw” brzmi dobrze, choć w praktyce trudno takie ciało utrzymać. Bo może – zaczyna Piotr Wawer Jr. – trzeba zacząć od podstaw, od pytania o to, kto wynosi śmieci i zmywa naczynia…
„Solidarność. Rekonstrukcja” Pawła Wodzińskiego – wraz z „Workplace” Natalii Fiedorczuk w reżyserii Bartka Frąckowiaka – kończy trzyletnią dyrekcję obu reżyserów w Bydgoszczy. Oba spektakle – takie było zresztą założenie – wchodzą ze sobą w dialog. Wodziński zrobił spektakl o pracowniczych marzeniach, które są ciągle aktualne; Frąckowiak – o tym, jak wygląda rzeczywistość trzydzieści sześć lat po I Zjeździe: trzy kobiety szukają pracy, pracują, tracą prace. Sytuacja kobiet na rynku pracy w Polsce pokazuje totalną klęskę postulatów związkowych. W finale wszystkie trzy – Beata Bandurska, Anita Sokołowska i Magdalena Celmer – dokładają jeszcze jedno piętro interpretacyjne, ujawniając się jako aktorki; przedstawiają się jako postacie, które grały w Bydgoszczy, ale nie tylko.
Oba spektakle precyzyjnie zbierają tematy, jakie pojawiały się w tym teatrze w ciągu tych trzech lat: pracownicze, kobiece, emancypacyjne. I tym bardziej widać, jak konsekwentnie realizowany był tu program, który doprowadził do performansu solidarności.