Kultura polska jest peryferyjna. Pełna obciachowych epizodów. Sarmackich wąsów, z których jakoby jako wspólnota powinniśmy być dumni, egzaltowanych odlotów, nazywanych straceńczym heroizmem czy żenujących śpiewek. Nieudolnego naśladowania innych, co zwykle wychodziło karykaturalnie. „Korona królów” to tylko ostatni obraz Polski paździerzowej, tworzonej dla wzmożenia dumy narodowej.
Cezary Tomaszewski po raz kolejny sięga właśnie do tego repertuaru polskich gestów, który jest ostentacyjnie nienowoczesny. Tak jak serial TVP, który stara się wmówić, że staroświecczyzna to powód do chluby. Tak było ze „Śpiewnikiem domowym” Moniuszki, który Tomaszewski brawurowo wyreżyserował na koniec poprzedniego sezonu w Komunie// Warszawa, i tak jest z „Kramem z piosenkami” Schillera z warszawskiego Teatru Powszechnego. „Śpiewnik” Moniuszki, czyli „Cezary idzie na wojnę” z Komuny, była to wypowiedź na temat wzorców męskości. Ich tworzenia i testowania, zwłaszcza w obliczu rysującego się konfliktu zbrojnego. Polskiej męskości, ułańskich gestów i pięknego umierania. Tomaszewski wraz z czwórką aktorów-tancerzy (Michał Dembiński, Oskar Malinowski, Bartosz Ostrowski, Łukasz Stawarczyk) i akompaniującą im na pianinie Weroniką Krówką precyzyjnie stereotypy mężczyzn i wojska rozmontowywał, pozbawiając „Śpiewnik domowy” siły bezrefleksyjnego tworzenia płci kulturowej.
Wyjściowy pomysł na „Kram z piosenkami” był chyba podobny. Tym razem Moniuszkę zastąpił Leon Schiller, lecz nie ten od Zeittheater, zaangażowany komunistyczny reżyser tworzący teatr interwencyjny, lecz Schiller, który w 1945 roku w obozie dla przebywających na terenie Niemiec Polaków w Lingen wystawia montaż piosenek, mających budzić sentyment za Polską i za dawnymi czasami. Wcześniej zresztą, jeszcze w 1924 roku w Reducie, Schiller stworzył podobny montaż właśnie pod tytułem „Dawne czasy w piosence, poezji i zwyczajach polskich” – rozbudzając sentyment za dawną Polską. Od Wybickiego po Młodą Polskę. W tym sensie „Kram z piosenkami” nie jest wcale tak odległy od „Śpiewnika domowego”. Tyle tylko, że to wybór dużo bardziej eklektyczny, niepozwalający – jak było w „Cezary idzie na wojnę” – na stworzenie spójnego przekazu.
Tematem staje się więc tu już wprost repertuar należący do historii kultury polskiej jako obciach. Po piosenkach z kuligu na samym początku spektaklu, na scenie zawiązany zostaje pod wodzą Michała Jarmickiego Kongres Przeszłości Kultury, którego uczestnicy zastanawiają, się w jaki sposób sprzedać „Kram z piosenkami”, jak stworzyć produkt – na miarę Sienkiewicza czy Conrada – który dałoby się wyeksportować w świat. Kongres Przeszłości Kultury jest jednocześnie Kongresem Praktyk Wstydliwych, bo nie ma co ukrywać – a dowodem na to już pierwsza piosenka w spektaklu – że ten repertuar jest potwornie anachroniczny i nikt raczej nie wierzy w jego skuteczność. Można powtarzać, że jest to zabawne, choć gołym okiem widać, że nie jest. Zamiast bawić, wpędza raczej w konsternację.
Kolejne próby reanimowania piosenkowego kramu są więc już jazdą po bandzie. Zespół Powszechnego pod wodzą Tomaszewskiego nie stara się nawet udawać, że z jakiegokolwiek powodu to istotny repertuar, lecz obciachowość i wstydliwość kramu nieustannie podkręca. I zaczyna się zabawa!
Cała ekipa: Aleksandra Bożek, Arkadiusz Brykalski, Anna Ilczuk, Michał Jarmicki, Andrzej Kłak, grająca na pianinie Weronika Krówka, Wiktor Loga-Skarczewski, Maria Robaszkiewicz, Oskar Stoczyński popisowo ogrywa wykonywane piosenki. A to tańcząc na stole i wijąc się wokół kwiatka, a to nie mogąc wejść w tonację i skończyć piosenki o rydzu, a to znowu zespołowo wchodząc w absurdalne „o ciuch, ciuch, ciuch, ciuch”. To aktorzy potrafiący śpiewać, jednak ich postaciom Tomaszewski każe robić to nieudolnie, pogłębiając wstyd wykonywanych na scenie praktyk. Kowboje epatujący męskim macho-erotyzmem – dlaczego nie? Polowanie na zająca – jest. Człowiek, który połknął Leona Schillera – proszę bardzo. Tu wszystko jest możliwe. To teatr, który pozwala sobie na bardzo wiele i w ogóle nie ma z tym problemu. Nie boi się obciachu i tym wygrywa.
Leon Schiller, „Kram z piosenkami”, reż. Cezary Tomaszewski. Teatr Powszechny w Warszawie, premiera 30 grudnia 2017Nie znaczy to jednak wcale, że ratuje piosenkowy repertuar Schillera. Przeciwnie – „Kram z piosenkami” Tomaszewskiego pokazuje jego zdawkowość. Choć też zadowoleni raczej nie będą wielbiciele tych wszystkich – przeszło trzydziestu – „Kramów z piosenkami”, które grane były na polskich scenach (oraz w Teatrze Polskiego Radia i w Teatrze Telewizji). Tomaszewski rozbija sentymentalną konwencję i nie spełni oczekiwań tych, którzy chcieliby po prostu posłuchać znanych piosenek o starej Warszawie czy o miłości Felusia i Felci. Twórcy demaskują iluzję takiego odbioru; demaskują iluzję szlachetności tego repertuaru. I robią to celnie, dając jednocześnie niemało radości.
Do końca usatysfakcjonowani nie będą chyba jednak też fani „Cezarego…” z Komuny. Tam poza skompromitowaniem śpiewnikowego repertuaru udało się stworzyć mocną wypowiedź na temat męskości. Schillerowski „Kram…” – zbyt eklektyczny tematycznie – takiej możliwości nie dawał. Pozostało więc ciągnąć katalog zbiorowych praktyk wstydliwych i kolejno je rozbrajać.
Ale nie tylko. Bo jest tu i kilka nawiązań do praktyk współczesnych, i do sztandarowych działań Teatru Powszechnego. Kongres Przeszłości Kultury, Miasto Szczęśliwe czy partycypacja, w ramach której na scenę wyciągani są widzowie, to – po zamianie w pierwszym wypadku przeszłości na przyszłość – przedsięwzięcia, projekty i hasła fundamentalne dla Powszechnego pod obecną dyrekcją. I nie są to bynajmniej praktyki wstydliwe czy zawstydzające.
Jest w tym nawiązaniu coś więcej niż tylko insajderski dowcip. Może to brzmieć jak ostrzeżenie: trzeba zrobić wszystko, by hołubione dziś – w teatrze i poza teatrem – praktyki nie stały wstydliwymi za kolejne pół wieku.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).