Z „Jednego gestu” Wojtka Ziemilskiego można się wiele dowiedzieć. O świecie osób niesłyszących i o działaniu rozmaitych systemów migania. To świetny temat na spektakl. O niewidzialnej mniejszości i o języku. Temat dla teatru, który chce być blisko życia, bo to także przedstawienie o ludziach, o czwórce bohaterów z ich historiami; zwycięstwami i porażkami, marzeniami i rozczarowaniami. Godzinny występ w Sali Prób Nowego Teatru to jednak żaden teatr edukacyjny – bo jakie to wszystko jest performatywne! W końcu tworzywem jest tu gest.
Głusi nie wiedzą, ile tracą – powinni wszczepić sobie implanty, żeby móc normalnie funkcjonować. Ależ wiedzą i wcale implantów nie potrzebują – mają swoją kulturę, która jest równoprawna z każdą inną. Co to więc znaczy normalnie? Taki dialog toczą ze sobą na scenie Paweł Sosiński i Marta Abramczyk. On wyjechał w młodości do Szwecji, gdzie został grafikiem, ona – robi filmy. Energiczna, silna, przebojowa, doskonale świadoma siebie i kultury, w jakiej funkcjonuje – jej odrębności, ale i wartości. Nie zgadza się z poglądem, że osoby niesłyszące powinny zrobić wszystko, by upodobnić się do reszty.
Może to kwestia pokoleniowa. Przez lata, również w szkołach, utrwalane było przekonanie, że osoby niesłyszące powinny uczyć się czytać z ruchu warg – by naśladować słyszących. Nawet najmłodsi uczestnicy spektaklu opowiadają, że w szkole nie pozwalano im migać i robili to po kryjomu. Ich język był zakazany, bo w szkole obowiązywał polski. A – opowiada Adam Stoyanov – dzieci głuchych rodziców nie mają szans nauczyć się polskiego.
Czwórka aktorów i towarzysząca im tłumaczka wprowadzają w świat migania. To zupełnie inna wyobraźnia, inny sposób myślenia; mniejsza już nawet o to, że systemów migania jest wiele – za każdym razem i tak trzeba najpierw uzgodnić znaczenia gestów, bo w każdej grupie rozmawia się trochę inaczej. No więc zaczynamy – po solowym występie Jolanty Sadłowskiej, która straciła słuch jako dziecko, mamy wprowadzenie: w ustawione na scenie ścianki wjeżdżają najpierw wiertła, a potem w powstałych otworach pojawiają się ręce – migają po polsku, szwedzku, bułgarsku i w międzynarodowym migowym. Ale to tylko ręce, komunikacja jest niepełna, bo głusi grają całym ciałem – każdy grymas twarzy ma tu znaczenie, znaczenie ma dynamika ruchów. To całe układy choreograficzne.
„Jeden gest”, reż. Wojtek Ziemilski. Nowy Teatr w Warszawie, premiera 24 września 2016Widać to w solówkach, które – jak kto woli – mogą być miejscem snucia opowieści albo szalonego energetycznego performansu: Adam Stoyanov daje tu prawdziwy popis. To jego świat i jego żywioł. Nie słyszy od urodzenia, nie słyszą też jego rodzice, więc migał od samego początku; tak poznawał świat. Jest poetą. Nigdy nie słyszał muzyki, lecz na scenie tańczy. I niepotrzebne mu żadne protezy.
Marta Abramczyk jednak się zdecydowała. Wszczepiła sobie implant. I wcale nie było jej łatwiej, a na początku był to zupełny koszmar. Metaliczny ostry dźwięk wwiercający się w głowę nie ma nic wspólnego z odgłosami rzeczywistości. Dostajemy na chwilę taką próbkę – dźwięk jest nie do zniesienia.
Takich przykładów dających wgląd w świat bez dźwięków jest zresztą więcej. Jedno wyświetlone na ekranie zdanie może być przetłumaczone na wiele sposobów. Ale najpierw trzeba je przeczytać, co wcale nie jest oczywistością, bo litery są przecież odpowiednikami dźwięków, a nie gestów. No i trzeba znać język, który – bez względu na to, czy polski, czy bułgarski – dla osób niesłyszących od urodzenia zawsze będzie językiem obcym. Tak, Ziemilski daje też głos tym, którzy są niesłyszalni, którzy na każdym kroku są dyskryminowani.
Ale jakie to jest performatywne. Niektóre sceny to prawdziwe taneczne popisy. Bo gdy się miga, to zaangażowane jest całe ciało. Gra się całym ciałem, całe ciało jest w ruchu. I jest to ciało z założenia wystawione na widok – inaczej się nie da porozumieć. Nie ma żadnych tekstów – aktorzy wykonują hymn głuchych „Dawajcie razem!”, ale niesłyszący nie mają żadnego kanonu literackiego – żadnych piosenek, żadnych wierszy. Wszystko jest w ciele.
I wcale nie przeszkadza to Adamowi Stoyanovowi być poetą.