Heidrun Holzfeind,  „Za Żelazną Bramą”

Heidrun Holzfeind,
„Za Żelazną Bramą”

Lidia Pańków

W dokumencie „Za Żelazną Bramą” Heidrun Holzfeind czułym okiem rejestruje realia życia na blokowisku w centrum stolicy. I choć sięga po temat trendy, nie wpada w żadną z czyhających pułapek – powierzchowności, sentymentalizmu, estetyzacji, dydaktyki

Jeszcze 1 minuta czytania

Heidrun Holzfeind, „Za Żelazną Bramą”. CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie (Galeria Wejście), 15 maja – 13 czerwca 2010, kuratorka: Ika Sienkiewicz-Nowacka

Blokowiska to ostatnio modny temat. Zainteresowany nimi artysta/dziennikarz/antropolog zdradza społeczną wrażliwość, zdolność do myślenia poza tradycyjnie pojętymi kategoriami piękna i brzydoty. Kontestuje mieszczańskie normy godnego życia, w szorstkości, bylejakości i powszedniości szuka śladów sensów, minimalistycznej i skromnej prozy, niezbitych prawd egzystencji. Projekt austriackiej artystki Heidrun Holzfeind jest więc częścią szerszego zjawiska – zwrotu ku lokalnościom, poszukiwania i waloryzowania narracji apolitycznych i swojskich.

Można to rozumieć także jako rewers globalizmu, który nadszarpnął nasze poczucie ładu, bezpieczeństwa i przynależności. A poczucie zagubienia i dezorientacji dopada najczęściej tych, którzy korzystają z przywilejów błyskawicznego transportu, skutecznego networkingu, międzynarodowych programów artystycznych i badawczych. W realiach uniwersalnej dostępności nikogo już nie dziwi, że dzień powszedni na warszawskim osiedlu pokaże osoba z zewnątrz, cudzoziemka. Ale ponieważ to praktyka powszechna, każdy kolejny projekt z tego gatunku wywołuje tyle entuzjazmu, co podejrzliwości. Czy mieszkająca w Nowym Jorku, wychowana na wsi pośród gór Austriaczka, nie zaserwuje nam opowieści naiwnej? Oczywistości, które dla ludzi obytych z niewyrafinowanymi widokami nie będą żadną rewelacją?

Wideoinstalacja Heidrun Holzfeind wszystkie wątpliwości rozwiewa. Artystka wie, za co się bierze. Patrzy naiwnie, z premedytacją, wnikliwie, ale nie jest obciążona żadnym konceptem, który odwiódłby ją od autentyzmu.

– Nic o tym osiedlu nie wiedziałam, nie miałam więc uprzedzeń, które na pewno mają Polacy. W Warszawie wszyscy znają to miejsce i każdy ma tam jakiegoś znajomego. Ja byłam wolna od opinii – mówi.

Kiosk super, fot. Heidrun HolzfeindZa Żelazną Bramę sprowadził ją przypadek. W wypożyczonym na kilka tygodni lokum zamieszkała u boku partnera, który realizował w Warszawie projekt artystyczny. Gigantyczne bloki, nierówno wystrzyżone trawniki i wielopokoleniowe sytuacje towarzyskie tworzące się na ławeczkach urzekły ją do tego stopnia, że chwyciła za kamerę. W kilkunastu scenach wprowadza nas za kulisy osiedla. Dziewiętnaście jednostek mieszkalnych wybudowanych w latach 1965–1972 na gruzach tzw. Małego Getta dziś uważanych jest za przykład uchybień, marnego planowania i dehumanizacji. Na skalę krajową. Jeden z architektów osiedla, Andrzej Skopiński, przyznaje, że socrealistyczna praktyka budowlana kazała zredukować zamysł indywidualizacji poszczególnych fasad. Zawiodły sformułowane przez Le Corbusiera funkcjonalistyczne postulaty modernizmu.

Ale Holzfeind nie interesują ideologiczne dyskusje i historiozoficzne podsumowania, choć przyznaje, że identyfikuje się z modnym dziś w sztuce i krytyce nurtem – nostalgią za modernistyczną utopią. „Była w niej nadzieja na lepsze życie” – mówi krótko.

Hallway, fot. Heidrun HolzfeindArtystkę najbardziej jednak wzrusza i intryguje tocząca się w dziwnej przestrzeni codzienność i rytuały mieszkańców, mozolne tworzenie indywidualnych sensów. To życie – ani szczególnie dobre, ani złe. Poznajemy żydowskie rodziny, które sprowadziły się tu ze względu na bliskość synagogi, wbrew tendencji do uciekania z miejsca kaźni. Wietnamski chłopiec zdobył polskiego przyjaciela i razem dokazują, siedząc na barierce. Pracownica administracji zdradza, że próbowała dotrzeć do samotnych ludzi, ale nikt nie przyzna się, że opuściła go rodzina; sama najwyraźniej przywiązała się do swojego przytulnego mieszkania i z werwą serwuje herbatę na kolorowym  obrusie. Elegancka kobieta w średnim wieku przypomina, że w czasach PRL-u standard osiedla był luksusem. Twardo deklaruje, że nigdy się już stąd nie ruszy, bo nawet jak zachoruje, sąsiedzi będą pomagać.

Makrorozmiar domów nie zniszczył mikroinicjatywy. Każde mieszkanie to osobny zamysł dekoratorski, nieprzystający do monumentalnych korytarzy prywatny świat. Mieszają się epoki, standardy, upodobania, priorytety. Ale grube wykładziny, ogromne regały, kredensy i absurdalne zdawałoby się ozdoby na ścianach nie pełnią w filmie funkcji, jaka przypada im w sesjach mody lifestylowych magazynów. Są funkcjami życia – a nie znakami ohydy i tandety.

Malgorzata, fot. Heidrun HolzfeindStarsze małżeństwo z Armii Andersa z dumą prezentuje swoje zbiory patriotycznych militariów i portrety polskich wodzów. Śmieszne na takiej przestrzeni? Tu pomieścić można wszystko. Młode małżeństwo do przebudowy swojego mieszkania zatrudniło już architekta. Nowoczesny minimalizm posunięty do ekstremum może budzić uśmiech pobłażania, ale okazuje się, że sprzyja życiu rodzinnemu. A ochroniarz opowiada, jak mieszkańcy karmią go pierogami i flakami, nie tylko od święta. Trudno sobie wyobrazić podobnie spontaniczny pęd do przełamywania anonimowości w połyskujących marmurami osiedlach deweloperskich. Tu odruchy pozostały szczere, jak piosenka hiphopowa miejscowego zespołu, która znalazła się na ścieżce dźwiękowej dokumentu.