Szkielet rozłożystej kopuły i dachu, zwielokrotniony przez moduły konstrukcji prześwit nieba i zniekształcone owalem refleksy. Fragmenty architektury, zarysy postaci mieszają się z chmurami, słońcem. Na fotografii „Złote Tarasy” niemieckiej artystki Simone Ruess detal kontrowersyjnej, a dla niektórych bulwersującej galerii handlowej z centrum polskiej stolicy zmienia się w intrygujący spektakl przestrzeni i światła. Szklana powierzchnia dachu faluje.
Wystawa „Movement Space”, prezentowana w Le Guern, to przegląd takich na poły abstrakcyjnych, na poły figuratywnych prac. Gdyby nie tytuły, można by przy niektórych pytać: „a gdzie to”? Z kolei inne oglądane prace natychmiast nas umiejscawiają.
„Movement Space”
wystawa Simone Ruess w galerii Le Guern w Warszawie, do 19 maja 2012
Animacja „Patelnia” jest przetworzonym zapisem akcji na placu przed wejściem do Metra Centrum. I tu – kolejne przeobrażenie. Nieprzyjemna, pozbawiona wielkomiejskiego charakteru betonowa niecka staje się polem poetyckich interakcji. Na pierwszym planie widzimy kwiatowe stragany, rozpięte parasole, dalej sylwetkę Pałacu Kultury i kolumnadę jego niższych poziomów. Obok te same barwne parasole układają się w instalację – bryłę o wielu płaszczyznach. Spiczaste końce wyznaczają kierunki patrzenia.
Bo dla Simone Ruess miasto to zarazem historyczno-geograficzna formacja i dynamiczny organizm – płynna struktura kształtowana przez człowieka i filtrowana przez indywidualne spojrzenie. Badanie przestrzeni i ruchu, współzależności między architekturą i zachowaniem ludzi – tak swoją strategię twórczą określiła artystka w rozmowie z Magdą Roszkowską w „Notesie 75”.
Simone Ruess, „Patelnia” (rondo R. Dmowskiego), 2011-2012 / fot. galeria Le Guern
Patronem jej poszukiwań jest Oskar Hansen i jego teorie formy otwartej, potencjału nieprzewidywalności w architekturze. I choć brzmi to ryzykownie – w końcu krytycy popularnych trendów i utartych konwencji w sztuce współczesnej na pierwszy ogień biorą dziś hasło „badania przestrzeni miejskiej” – w przypadku Ruess ten zamiar się broni. W swoich poszukiwaniach, artystka sięga po różne techniki; fotografię, grafikę, film, rzeźbę. Raz obsesyjnie eksploruje detal, innym razem szuka panoramy. Horyzontu.
Wystawę otwiera wielowątkowy cykl, który wytwarza napięcie między mikro i makroskalą – „Podłoga”, „Widok”, „Pokój”, „Sypialnia”, „Pokój Dzienny”. Widzimy takie same wnętrza kilku warszawskich mieszkań w blokach – z Płockiej, Elektoralnej – na fotografii i rysunkach. Wreszcie; szkice i makiety ilustrujące sekwencje ruchu człowieka, który je zamieszkuje. Tak przedstawione, przypominają dziwne, zwierzęce korytarze o nie do końca jasnej logice formy.
Również Patelnia z Ronda Dmowskiego doczekała się wersji 3D – tekturowej makiety syntezującej zapis ruchu ludzi w użytkowej, „tranzytowej” przestrzeni. Bo – to kolejny hansenowski trop – Ruess odczytuje i kameralną przestrzeń, i miasto jak rzeźbę, którą tworzą ciała w ruchu.
Są i fotografie krajobrazowe, widokówki; ujęcie tego samego podwórka przy Płockiej w 24 wersjach. W sepii i czarno-białe. Monotonne klatki zdradzają upływ czasu; raz drzewa i trawnik są w śniegu, innym razem błyszczą od deszczu. Nie ma nic fascynującego w tym dziedzińcu – a jednak to studium wciągające. Może dlatego właśnie, że tak kontrolowane i zintegrowane z nastrojami przyrody?
Czy można pokazać miasto apolitycznie, zignorować socjologiczne dane, nie odnieść się bezpośrednio do faktów historii, tak swobodnie dysponować lokacjami? W przypadku Warszawy, której dzisiejszy, daleki od harmonii i piękna, hermetyczny kształt wyjaśnia jedynie złożona, traumatyczna przeszłość, to zamysł szczególnie trudny, graniczący z arogancją.
Simone Ruess, „Movement Space (Płocka)” 2012 / fot. galeria Le Guern
Zapalczywe, bolesne debaty urbanistów, architektów, historyków, aktywistów, nauczyły nas patrzeć na stolicę jako na pole bitwy deweloperskich interesów i bezradnych mieszkańców. Stworzyły klimat równie krytyczny, co beznadziejny. Ale właśnie na tle tych krzyków niezadowolenia, bezlitosnych osądów, żalów i szyderstwa, cykl „Movement Space” wybrzmiewa jak cicha mantra. Ruess bada miasto tak, jak artysta renesansowy oglądał ogrom zjawisk przyrody. W strumieniu danych – szukając prawideł i reguł.
Dlatego nie ma znaczenia, na ile poważnie potraktujemy ten quasi-naukowy program. I nie ma też sensu rozliczanie autorki z wyników eksperymentu. Ruess polega przecież tylko na własnym oku i instynkcie.