„Szklarnie” Anny Molskiej
dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

„Szklarnie” Anny Molskiej

Lidia Pańków

W swoich filmach Anna Molska miesza klimaty barokowego misterium i modernistycznego teatru absurdu. Dwie prezentowane na wystawie prace są równie żarliwe, co zdystansowane i ironiczne

Jeszcze 2 minuty czytania

Nie wiadomo, ile trwają filmy. Fundacja Galerii Foksal nie zaopatrzyła ich w podpisy. Nie informuje o tym również skromny materiał, który widzowie dostają do ręki. I nie jest to niedopatrzenie. Być może – element strategii Fundacji, która w przeciwieństwie do wielu instytucji nadprodukujących foldery i biuletyny, zostawia nas sam na sam z obrazem.

Ale dezorientacja, która pojawia się w trakcie oglądania filmów, nie wynika jedynie z prostej niewiedzy, ile „trzeba wysiedzieć” do zamknięcia cyklu. To kategoria poznawcza, która najlepiej opisuje odbiór dyptyku „Szklarnie”. Jego części;, „Płaczki” i „Hekatomba”, powiązane miejscem akcji i tematem, zostały zrealizowane w kontrastowej stylistyce. Mają odmienne tempo i temperaturę. Odsłaniają biegłość artystki w inscenizacji i talent w krzyżowaniu konwencji.

„Płaczki”; energiczna grupa kobieca wypełnia chłodne wnętrze szklarni, której szkielet tworzy elegancką, geometryczną strukturę. Za oknem śnieżny krajobraz; drzewa przykryte białymi czapami i stalowe polskie niebo. Pustka nieczynnej instytucji i zamrożona przyroda za szybą alienują postaci i skazują je na siebie. Kobiety okutane w grube zimowe kurtki, ubrane w źle uszyte spodnie i byle jakie buty, wyglądają nieatrakcyjnie, zwaliście, jak antyteza wszelkich estetyzujących przedstawień płci.

Ale scena rodzajowa Molskiej to nie przykład modnego w sztuce i filmie nurtu realizmu, czy jawna drwina z „Polski B”. Kobiecy kolektyw ma do odegrania zbiorową rolę. Tym razem to sytuacja spoza porządku historycznego czy społecznego.

W „Tkaczach” pokazywanych w FGF w 2009 roku, artystka zarejestrowała życie śląskich górników i zestawiła je z fragmentami dramatu niemieckiego noblisty Gerharda Johanna Hauptmanna „Pieśń tkaczy”. Film uznano za „karykaturę sztuki zaangażowanej”, drwinę z butnej wiary artystów, że mogą wpływać na kondycję „ludu”, ratować świat alarmującymi komunikatami.

Płaczki, 2010. dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

„Płaczki” to wideo egzystencjalne. Zanurzone w banalności rozmowy o chorobach i wypadkach losu płynnie przechodzą w ogólniejsze rozważania, śmiech zmienia się w lament. Rubaszny taniec ustępuje miejsca zadumie. Zgiełk międzyludzki kończy się bezruchem, ciszą.

Sacrum miesza się z profanum, pod podszewką dramatu ludzkiego zawsze jest pytanie o sens. Porównanie do przesyconych religijną symboliką, a jednocześnie obsesyjnych w przedstawianiu doczesności obrazów Breughla, narzuca się samo. Ale może to zbyt szkolne odniesienie, żeby się na nie powoływać? U Molskiej mamy do czynienia z prowokacją – film rozwija się w sposób zarazem wewnętrznie spójny i zaskakujący.

Całość akcji rozgrywa się w tej samej grupie szczelnie okutanych, stojących na straży swojego porządku, kobiet. Gwara, którą płynnie się posługują, sprawia, że wydają się egzotyczne, niedzisiejsze, przaśne. Ich bezceremonialność, dosadność gestów, fizyczna bliskość uderza w nasze postnowoczesne normy dystansu i indywidualizmu. Pieśniarki z Zamojszczyzny tworzą własne standardy zachowań.

Bywają nieobliczalne, chwilami dokazują jak dzieci, potem zaczynają się nawzajem straszyć. Kulminacją tych rozmów są dwa pytania; o diabła i o śmierć.

Zgodnie ze swoją ludowo-dziecinną swadą, kobiety aranżują pogrzeb. Na miękkiej galeryjnej ławie układają białą tkaninę w kształt trupa. Dopiero jak go opłaczą, będą mogły się rozejść. Pojawi się pauza. Obrządek się dopełni i ludzie będą mogli wrócić do swoich zajęć. To rytuał umowny, pokazuje Molska, wygenerowany na użytek chwili, niemal absurdalny. A jednocześnie w jakiś paradoksalny sposób przynosi ulgę.

Być może to także komentarz do roli sztuki, od której oczekuje się oczyszczenia i mocy przemieniania politycznego porządku. Modyfikacji globalnej dystrybucji niesprawiedliwości.

Czy to żądania na wyrost, znak światopoglądowego kryzysu? Molska tak daleko w swoich konkluzjach nie sięga. Zarazem stwarza i odtwarza akcję, która znajduje swoje rozwiązanie. Samo dzianie się, które możemy podglądać, jest artystycznym sukcesem.

Hekatomba, 2011
dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

W „Hekatombie” za oknami szklarni pleni się bujna zieleń. Szyby rozgrzewa słońce dojrzałego lata. Samotny bohater – młody mężczyzna w surferskich szortach w palmy i skórzanej zbroi – wykonuje nerwowe ewolucje w przestrzeni budynku, na betonowym podłożu i dmuchanym materacu. To diabeł, o którym mówią między sobą kobiety, że „musi mieć ogon i rogi”.

Mimo ludowej proweniencji, nie ma w sobie nic z folku. Jest supernowoczesny – z biczem zamiast ogona, w szpanerskich klapkach, przypomina zblazowanych chłopaków z hip hopowych wideoklipów albo na wpół perwersyjną postać z awangardowej sesji mody. Jawne znudzenie diabła stanowi kontrast do zaangażowanych konwersacji kobiet, wystudiowane gesty plasują go w klasie wyrafinowanej i atrakcyjnej.

Nakręcona na taśmie 16mm scena jest staranniejsza i bardziej zrytmizowana od cyfrowych „Płaczek”, choć w obu przypadkach nie istniał scenariusz ani nie było prób. Ale czy kontrola oznacza estetyczną wyższość? Samotna reżyseria jest klarowniejsza od grupowej improwizacji?

Płaczki, 2010
dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal
Mimo erotycznego powabu i opanowania gestów ciała, popowy diabeł Molskiej jest zagubiony. Wierci się w swoim wyizolowanym świecie. Szuka pozycji, która przyniesie jakiś komfort. Dopiero, kiedy z podwieszonego pod sufitem urządzenia zacznie wyciekać biała substancja, ruchy Diabła nabiorą celowości. Jest szczęśliwy – dosłownie bije pianę. Może się w niej zanurzyć i używać swojego bicza jak wędki. Może się odurzyć poczuciem sprawczości, nawet, jeśli jest fikcyjna.

Czy w takim razie mamy do czynienia z romantycznym przeciwstawieniem dekadenta – nihilisty i ludu – gwaranta porządku i mądrości? Taka myśl się z dyptyku wysnuwa, ale opada jak piana. Arogancki diabeł jest przecież elementem świata płaczek. Pojawia się na drodze – kusi.

Anna Molska, „Szklarnie”, Fundacja Galerii Foksal, do 9 stycznia 2012.