„To” jest jak gest

„To” jest jak gest

Lidia Pańków

W warszawskiej galerii Le Guern trwa wystawa „To” Igora Omuleckiego. Wzięty młody fotograf, któremu rozgłos przyniósł ironiczny dokument, ułożył prace wykonane różnymi technikami w kontemplacyjny cykl o przemijaniu, zanikaniu i śmierci

Jeszcze 2 minuty czytania

Aluzja, trik, wizualny fortel, prowokacja. Fotografia jako gałąź sztuki współczesnej operuje na minowym polu, które zmusza widza do nieustannej czujności i poznawczych manewrów. Kwestionuje własną prawomocność w przedstawianiu świata, dekoduje co już usankcjonowane, demonstruje własne techniczne i warsztatowe ograniczenie, eksponuje swój autorytaryzm i go obala. Trudno w tym wszystkim o spokój. A co się dzieje, kiedy tego wszystkiego zabraknie, a artysta ma czelność pokazać fotograficzne obrazy i kolaże „ot tak”? Kiedy nie stawia pułapek, nie demaskuje, nie komentuje, a rzeczywistość społeczno-polityczną odsyła w dal, by zamiast tego podjąć tematy egzystencjalne? Taka jest właśnie wystawa „To” Igora Omuleckiego.

Fotograf odkłada na bok stylistyczne narzędzia, które zapewniły mu intratne komercyjne zlecenia dla dużych brandów i obecność na scenie najbardziej rozpoznawalnych nazwisk pokolenia roczników 70. i 80., przypieczętowane uczestnictwem w przeglądowych wystawach podsumowujących nowe zjawiska w polskiej fotografii jak „Nowi dokumentaliści” czy „Efekt Czerwonych Oczu" w warszawskim CSW. Sceptycy mogą mu zarzucić old schoolową próżność, wytknąć, że znudzony własnym surrealistycznym konceptem produktywny artysta postanawia strategicznie odsłonić swoje inne, miększe i bardziej liryczne oblicze. Ci, którzy wszędzie węszą podstęp, będą zawiedzeni bezpośredniością, z jaką te prace do widza przemawiają. Ale można też przyjąć inną bardziej empatyczną taktykę i pozwolić sobie na chwilową pauzę.

„To” jest drugą częścią tryptyku, który zapoczątkowała multimedialna wystawa „Lucy” pokazywana 2009 w galerii Lokal 30 w Warszawie. W „Lucy” (tytuł był nawiązaniem do „pramatki” – australopiteka płci żeńskiej znalezionego w Etiopii w latach 70. ) Omulecki podjął tematy: natury, czasu i genealogii. Teraz rozwija je w „To”.

„Entrance”, 2010. Dzięki uprzejmości
Galerii Le Guern
Na wejście, zgodnie z topografią wystawowej sali, fotografia „Entrance”: kawałki gipsowych cegieł jarzą się w ciemnym rogu na tle czarnej ściany. Trudno powiedzieć, co sprawia, że ta fotografia różni się od tysięcy podobnych prób osadzonych w modnym nurcie estetyzacji codzienności. Czy to, że cegły kruszeją na naszych oczach, widać ziarna odprysków, a wokół nich gęstnieje noc? A może udana kompozycja: plamy bieli, czerń, skrawki suchych liści?

Zdjęcie nie jest inscenizacją „nietrwałości”; powstało jako „odprysk” biennale rzeźby Wola Art. Podobną zenowską ekonomię przedstawienia i pozorną przypadkowość ujęcia widać w pracy „Doors – Ptaszek”. Oglądamy zbliżenia na chropowatą fakturę płyty OSB i sylwetkę drobnego ptaka, którego bezruch wskazuje na to, że nie żyje. Nonszalancka kompozycja (zdjęcie sprawia wrażenie „cykniętego”, a poza płaszczyzną drzwi nie ma tu żadnych konkurujących elementów) wprowadza tu pozorną niedbałość. To kontrast do wystudiowanych portretów Omuleckiego, w których autor wyposażał bohaterów w rekwizyty pop kultury i naładowane znaczeniami kostiumy.

„Doors - Ptaszek”, 2010. Dzięki uprzejmości Galerii Le Guern

Ta sama taktyka posunięta jeszcze dalej pozwoliła mu wprowadzić jako wystawowy obiekt rysunek dziecięcy wykonany przez syna Ignacego. Umieszczony w ligthboxie, staje się jasnym i wyróżnionym punktem ekspozycji – tak jakby Omulecki chciał podkreślić, że buduje swoją własną hierarchię artystycznych obiektów.

Fototapeta „Black Star” to eksperyment formalny – nałożone na siebie zdjęcia i rysunki tworzą oniryczny obraz. Co przedstawia? Tym razem nie obejdzie się bez opowieści autora: ledwo zarysowana twarz mężczyzny jest portretem przyjaciela, który zginął podczas wspinaczki w chińskich górach. Praca ta jest więc rodzajem epitafium, w którym znaki życia – dziecięce bazgroły – współistnieją z wizerunkiem zmarłego. Zdolności inscenizatorskie Omulecki uruchomił w tytułowej fotografii „To”: portrecie ojca i syna. W zestawieniu z wcześniejszym, ironicznym użyciem archiwalnych fotografii rodzinnych rozumianych przez krytykę jako młodzieńcze rozliczenie z figurą ojca, ta dostojna praca wypada jak deklaracja własnej dojrzałości. Kompozycja „To” w otwarty sposób nawiązuje do barokowych przedstawień vanitas; statyczne, nagie postaci starca i dziecka ustawione w prześwicie pośród drzew, obok pociągniętego plandeką samochodu lub przyczepy. Ciała nikną w mroku, a niewielki snop światła wydobywa siwe włosy mężczyzny i gładką skórę chłopca.

Czym więc jest „To”? Coś więcej niż zaimek, partykuła czy spójnik. „To” jest jak gest. Zenowskie wskazanie na płynną rzeczywistość, która nie odsyła do niczego poza sobą, której nie gruntują już żadne idee ani formy, realizuje się tylko w warstwie zjawisk. Eksklamacja uniesienia, mistyczna konstatacja ostatecznej realności. Muzyka Jacka Lachowicza tworzy doskonałe tło dla medytacyjnego nastroju.

„To”, 2010. Dzięki uprzejmości Galerii Le Guern 

A że część obrazów wydaje się wtórna, mało innowacyjna – choćby falujące trawy z wideoinstalcji, jakby żywcem wykrojone z któregoś z filmów Andrieja Tarkowskiego? „Ciągle coś cytuję” – wyznał w jednym z wywiadów Omulecki. A że prace opatrzone są cenami i wystawione na sprzedaż? Vanitas vanitatum et omnia vanitas.

 Igor Omulecki, „To”. Galeria Le Guern w Warszawie, 18 marca – 14 maja 2011.