Wystawa wystaw

Wystawa wystaw

Lidia Pańków

Okna fasady warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej zmieniły się w witryny. Co oferują? Sztuki rozmaite i wiele ścieżek rozumienia

Jeszcze 2 minuty czytania

Okno pierwsze, za zamazaną na biało szybą widać wydymające się cieniutkie płachty folii malarskiej podwieszonej na nitkach. Ruch tworzywa jest delikatny, ale stały, napędzany przez ogrzane reflektorami powietrze. Mdłe światło wytwarza nastrój zawieszenia i opuszczenia. Niestarannie nałożona warstwa farby wskazuje na remont, a tymczasowość tego rozwiązania (na jak długo nie wiadomo, bo przecież bywa, że funkcjonowanie pewnych przestrzeni zawiesza się na wiele miesięcy, a nawet lat) zaprasza przechodniów do interakcji. Wkrótce pojawią się wykonane palcem wulgarne napisy i rysunki. Ta interwencja sprawi, że to, co pierwotnie było zakryte, zacznie się odsłaniać – ulica zagarnie fasadę, chaotyczne akty zniszczą warstwę izolacji.

„Wystawa”, prezentowana przez KW Institute
for Contemporary Art, Berlin,
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie;
artyści: Adel Abdessemed, Ulla von Brandenburg,
FORT, Cyprien Gaillard, Alicja Kwade, Sarah Ortmeyer,
Paola Pivi, Albrecht Schäfer, Markus Schinwald, Thomas Zipp;
23 kwietna – 20 czerwca 2010, kuratorka: Susanne Pfeffer
Okno drugie, linię ekstrawaganckich butów prezentuje rząd zgrabnych nóg z pleksi. Połyskujące obcasy z syntetycznych materiałów, półbuty z wężowej skórki na platformie, obciskające botki – wyglądają jakby pochodziły z awangardowego butiku, ale ich plastyczna, nieco zwichrowana forma nasuwa pytanie: czy to się da nosić? Mamy do czynienia z prowokacją. To oferta na poziomie meta – tych butów nie skonsumujemy, choć tak kusząco się prezentują. Artysta Markus Schinwald i symboliczny właściciel butiku oszyldowanego neonem Mogler tworzy sytuację sztuczną do potęgi, buty zainstalowane w witrynie-atrapie też są tylko atrapami. Powstrzymany ruch, jakim jest żądza posiadania, może tylko wyszydzić sam siebie.

Okno trzecie, cztery długie na kilka metrów belki tworzą niepokojący układ. Jedna z nich wystaje na zewnątrz – wygląda, jakby przebiła szybę i zastygła w ruchu. Spadała i ktoś prowizorycznie ją podtrzymał.

Okno czwarte, piąte, szóste… Jest ich dziesięć i każde wciąga w inną narrację.

Fragment warszawskiego Centrum między budynkiem Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Pańskiej i domem meblowym Emilia zmienił się w rasowy wielkomiejski pasaż z paradą witryn. Wszystkie są interpretacją tytułu ekspozycji, która nazywa się po prostu „Wystawa”.

Otwarcie „Wystawy”, 23 kwietnia 2010,
fot. Bartosz Stawiarski
– Kiedy chodziłam po Warszawie, moją uwagę zwróciły pieczołowicie zaaranżowane witryny sklepowe, które zdradzają troskę właścicieli. Zabawne i pomysłowe, stanowią wyjątek w Europie zdominowanej przez salony sieciowe i galerie handlowe. Pomyślałam, że wielkie okna Muzeum można przemienić w wystawy – opowiada kuratorka Susanne Pfeffer. Prosty i łatwy do wymówienia nawet dla cudzoziemca tytuł otwiera grę między dwiema warstwami znaczeń – wystawy jako miejsca praktyk handlowych i muzealnych. Jednocześnie wprowadza atmosferę dowolności – dlatego rozmaitość „ofert” witrynowych, która nawykłego do kuratorskiej dyscypliny widza mogłaby zmieszać i rozdrażnić, zostaje tu usprawiedliwiona.


Peryferia w centrum

Można zrozumieć, co tak ujęło Pfeffer w polskim wystawiennictwie. Spacer na krótkim odcinku Emilii Plater w okolicy Muzeum rzeczywiście dostarcza wrażeń, o które trudno w zuniformizowanych metropoliach Zachodu. Między luksusowym hotelem o światowym standardzie i opływową bryłą Złotych Tarasów, za szybami sklepów wykwitają piętrowe konstrukcje souvenirów, w lumpeksie ElDorado pluszaki second hand siedzą pod rzędami spranych dżinsów i wyliniałych swetrów. Sprawiają wrażenie, jakby oparły się dyktatowi „handlowej poprawności”, jakby ich ład nie był poprzedzony cyklami focusów i strategii.  O polskich witrynach jako o obiektach z dawnego, dwudziestowiecznego porządku estetycznego pisze też w towarzyszącym wystawie eseju „Lécher les vitrines” artystka Syelle Hase.

Otwarcie „Wystawy”, 23 kwietnia 2010, fot. Bartosz Stawiarski


„Nawet wystawy najmniejszych sklepików dekorowane są z zamiłowaniem do detalu. W ich fantazyjnym i często osobistym przesłaniu dostrzec można wpływ i zaangażowanie właścicieli” – czytamy. Dalej autorka kreśli krótką historię tego granicznego gatunku, który plasuje się między sztuką i rzemiosłem. Czy też stanowi genre osobny – sztukę uwodzenia. Kulminacją jest ukształtowanie się przemysłowego społeczeństwa w połowie XIX wieku, a szczytowe osiągnięcia przypadają na lata dwudzieste XX wieku. Czy lektura gazety, którą można pobrać z dystrybutora w pasażu, konieczna jest do przyjemności oglądania „Wystawy”? Na pewno nie. Wystarczy, że sięgną po nią tylko koneserzy i krytycy. Bo nostalgia za dawnym – modernistycznym, hierarchicznym kształtem miast i rozczulenie oldskuolowym charakterem naszych sklepów to tylko jeden z wątków, wokół których zbudowana jest „Wystawa”.

Demokratyczne witryny


Witryna ma przecież naturę demokratyczną i każdego zaprasza, żeby się zagapił, a oczarowanie jest doznaniem, które umyka gradacjom i kwalifikacjom. Każdy może podjąć grę, jaką z szybą wystawy toczy flaneur z „Pasaży” Waltera Benjamina. A zbliżając się do niej, skazuje się na obcowanie nie tylko z zawartością witryny, ale także własnym odbiciem. Tak opis tej sytuacji rozwija Maria Poprzęcka w zbiorze esejów „Inne obrazy”: „Stojąc przed witryną sklepową, w której odbija się ulica, przechodnie i my sami, aby pozbyć się niechcianego obrazu, przyciskamy niemal nos do szyby, chroniąc się przed światłem, które tworzy niepożądane odbicie”. Poprzęcka zaznacza, że w galeriach takie zachowanie jest niedopuszczalne – pozostają nam jedynie manewry, które uczynią obraz za szkłem bardziej widzialnym. A w galerii, która udaje miejski pasaż tak dobitnie jak „Wystawa”? Pfeffer wyraziła nadzieję, że jej projekt zmusi nawet „nieobytych widzów” do kontaktu ze sztuką.

Otwarcie „Wystawy”, 23 kwietnia 2010,
fot. Bartosz Stawiarski
Witryna nie od dziś fascynuje artystów. Była jednym z ulubionych pól działania surrealistów, bo dawała możliwość dziwacznych, pobudzających wyobraźnię zestawień przedmiotów, kompilacji znaczeń, naruszania porządku powiązań. Zbiór tekstów o surrealizmie „Spiskowcy wyobraźni” Agnieszka Taborska otwiera cytatem z „Wieśniaka paryskiego” Louisa Aragona, w którym autor stoi oczarowany witryną sklepu z laskami. Upojenie alkoholowe i niezwykłe, seledynowe oświetlenie wystawy sprawiają, że Aragon widzi przed sobą morze i kołyszące się wodorosty. Rys surrealistycznego okrucieństwa i rozbuchania wyobraźni ma instalacja Thomasa Zippy „Panny z Awinionu”: w higienicznej wyłożonej białymi kafelkami łazience stoi pięć kobiecych manekinów. Postaci kreują niejasną emocjonalnie sytuację, w której intymność wspólnej toalety miesza się z szyderczymi gestami. Centralnym punktem jest rozbite na plecach rozkraczonego na podłodze manekina jajko posypane mąką. Czy surowe składniki spożywcze to ironiczny komentarz do zaplecza, które stoi za pięknem i rytuałami higieny? A może obraz niewyszukanego wyuzdania?

Dialog z miastem


Dla kuratorki równie ważny, co uruchomienie uniwersalnych kontekstów i pytań wokół instytucji wystawy, był dialog artystów z tkanką miejską Warszawy. Bezpośrednie nawiązania widać w dwóch pracach. W ostatniej (lub pierwszej, jeśli w pasaż zagłębimy się od drugiej strony) witrynie, zaaranżowanej przez grupę artystek FORT, nad zamurowanym i zabitym deskami i uzbrojonym w kratę oknem wisi biała tablica z niezdarnym napisem: „nie śpimy formy bronimy” i kotwica Polski Walczącej. To znalezisko z warszawskiej Pragi, które wyrwane z chaotycznego otoczenia i przeniesione w nowy wymiar zyskuje siłę manifestu światopoglądowego.

Otwarcie „Wystawy”, 23 kwietnia 2010,
fot. Bartosz Stawiarski
Krata na oknie, symbol opresji i zamknięcia, to dla przybysza z Zachodu widok frapujący. Dla nas – oczywisty rekwizyt architektury. Ale barykada FORT-u to nie tylko „relacja” z badań terenowych. Kryje tajemnicę, a żeby ją odkryć, trzeba tylko pokonać odruch niechęci i zajrzeć w szczelinę w desce. Do niedawnych warszawskich wydarzeń – boju o pawilon Kupieckich Domów Towarowych, nawiązuje instalacja Sarah Ortmeyer „Dilemma” – rząd stołów z długimi blatami wygląda jak porzucone targowisko ze straganami. Również pracę Cypriena Gaillarda „Mirror Replacement” można odczytać jako głos w dyskusji o paralelach między historią Warszawy i Berlina. Artysta w okno Muzeum wmontował fragment lśniącej fasady wschodnioberlińskiego Pałacu Republiki, w którym do 1990 roku obradował NRD-owski parlament. Dekadę po zjednoczeniu Niemiec podjęto decyzję o zburzeniu monumentalnego gmachu.

A czy „pacyfikacja” Pałacu Kultury, o której informuje cywilne otoczenie – parkingi pełne dobrej jakości aut – oznacza nastanie porządku jednoznacznie przychylnego obywatelom? „Exil” – „Wygnanie” – informuje niebieski neon w pustym kubiku Adela Abdessemeda, algierskiego artysty, który zdecydował się osiąść we Francji. Ten subtelny napis – różniący się tylko jedną literą od „Exit” – przypomina, że istnieją perspektywy, z których cała nasza cywilizacja wygląda jakby była skryta za gładką, ledwo zauważalną, ale niedającą się usunąć szybą. I nawet miasto rozbrojone, oczyszczone z symboli przemocy, nie dla wszystkich jest otwarte.