Nerw

14 minut czytania

/ Sztuka

Nerw

Lidia Pańków

Od plakatów, przez okładki, filmy animowane, kalendarze ścienne, scenografie wystawowe, meble, po gigantyczne archiwum fotograficzne – Wojciech Zamecznik zostawił po sobie ogromny dorobek. Był to wyścig strategiczny, świadomy projekt intensywnego życia artysty, który znał kruchość własnego ciała

Jeszcze 4 minuty czytania

„W tym okresie […] spałem kilka godzin, a wczoraj poszedłem spać po czterdziestu godzinach czuwania. Mimo wszystko wystawa się udała (1500 m2). Cieszę się z niej jak z wyczynu sportowego i ćwiczenia umysłowo-pamięciowego (wszystko prawie było robione z pamięci, bez rysunków)” – pisał Wojciech Zamecznik do żony Haliny po ukończeniu prac nad projektem wystawy w Muzeum w Malborku w 1960 roku.

W innym liście, napisanym cztery lata wcześniej, słychać podobne przechwałki z wygranej w wyścigu z własną wydajnością: „Robię teraz jednocześnie kilka prac, żeby być później swobodniejszy. Robię ścianę do Wiednia [...], kilka prospektów, kończę ze Staszkiem Kopernika, kończymy Sztokholm i zajmuję się «Przeglądem Kulturalnym» oraz «Fotografią»”.

Listy pisane do Haliny Zamecznik pozwalają zrozumieć, jak to możliwe, że zmarły w wieku 44 lat grafik, plakacista i dizajner ekspozycji targowych zostawił po sobie tak wielki dorobek. Znając przyczynę jego śmierci – Wojciech Zamecznik odszedł na chorobę serca, a do jej przyspieszonego rozwoju przyczynił się pobyt w obozie w Oświęcimiu w wieku nastoletnim – między wierszami można doczytać, że był to wyścig strategiczny, świadomy projekt intensywnego i ekspansywnego życia artysty, który znał kruchość własnego ciała.  

Nieskończone archiwum

Wojciech Zamecznik. 
Foto-graficznie

Kuratorki: Karolina Puchała-Rojek, Karolina Ziębińska-Lewandowska, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa

Ogrom spuścizny – od plakatów muzycznych, filmowych i społecznych, przez okładki płyt, czasopism, filmy animowane, kalendarze ścienne, scenografie wystawowe, meble i gigantyczne archiwum fotograficzne, po trudne do zidentyfikowania skrawki papieru, folijki, szablony liter – samą swoją chaotyczną materialnością stanowił dla duetu kuratorek „Foto-graficznie”, Karoliny Ziębińskiej-Lewandowskiej i Karoliny Puchały-Rojek, wyzwanie. Gros prac prezentowanych w Zachęcie pochodzi z wciąż nie do końca zlikwidowanej pracowni Zamecznika na warszawskim Mokotowie. Od niemal pięciu lat Fundacja Archeologia Fotografii przejmuje archiwum z rąk syna artysty, Juliusza Zamecznika. Puchała-Rojek mówi o trudzie obu stron kontraktu. Z przyczyn sentymentalnych syn opornie rozstawał się z materiałami, nad którymi sprawował pieczę przez ponad cztery dekady. Zaś Fundacja, powołana do pracy przede wszystkim nad archiwami fotograficznymi, wchodziła w posiadanie wyjątkowo różnorodnego zbioru. Kuratorki mówią o działalności na granicy śledztwa: część pozyskanych obiektów wymagała identyfikacji gatunkowej, wychwycenia powiązań, zależności. Wreszcie – wyłonienia cykli.

Kuratorki oparły się jednak pokusie zbudowania w salach Zachęty „małego muzeum” i opowiedzenia „o wszystkim po trochu”. Kontekst nadmiaru i premiery po latach wymagał uruchomienia alternatywnej metodologii. Jak zaprezentować artystę, który dotychczas funkcjonował w przestrzeni kultury przede wszystkim jako osobny, bo mniej malarski, a bardziej technologiczny przedstawiciel polskiej szkoły plakatu? 

Ekspozycja „Foto-graficznie”, której głównym motywem są korespondencje między fotografią i grafiką w twórczości Wojciecha Zamecznika i która eksponuje metodę dochodzenia od obrazu fotograficznego do obrazu plakatowego, jest próbą wydrążenia w materialnym ogromie tunelu. Jest też ukłonem w stronę widza bardziej masowego. Nie będąc profesjonalistą, łatwiej zanurzyć się w fotograficzny żywioł niż zrozumieć niuanse decyzji warsztatowych w projektowaniu graficznym w realiach sprzed ponad pół wieku. Ujmując rzecz PR-owo, pokazywane zdjęcia są po prostu ładne, nasycone emocjami trafiającymi w naszą współczesną wrażliwość trawioną nostalgią.

Widoki wystawy

Tropy

Po wystawie chodzi się trochę jak po dużym, pełnym zakamarków mieszkaniu. Raz bardziej leniwie, jak przy rzucanych z projektora sekwencjach kolorowych zdjęć z mokotowskich podwórek i portretach żony, które przez swoją instagramową jakość dają prostą przyjemność patrzenia. Raz bardziej czujnie, kiedy śledzimy szlaki projektowego procesu – od, zdawałoby się, przypadkowego kadru chylącego się płotu w śnieżnym pejzażu po okładkę miesięcznika „Architektura”, jedną z wielu prezentowanych na wystawie. 

Wojciech Zamecznik, okładka miesięcznika „Architektura” 1956 nr 6, © J. i S. Zamecznik / Fundacja Archeologia FotografiiWojciech Zamecznik, okładka miesięcznika „Architektura” 1956 nr 6Zamecznikowe obrazy nie lubią pospiesznego oglądu. Tym bardziej że „Foto-graficznie” ma usatysfakcjonować widza właśnie możliwością wyłapania niuansów w wizualnym szlaku od zdjęcia do grafiki. Wystawa wyraźnie pokazuje, że nawet w przypadkowych ujęciach kryje się ziarno dizajnerskiego zamysłu. Zamecznik żył z aparatem na szyi.

Ci, którzy lubią systematyzację i oglądają ekspozycję z misją samokształcenia, też nie będą zawiedzeni. Kolejne sale opatrzono krótkimi fragmentami wypowiedzi Zamecznika. Takie hasła jak „Interesuje mnie ruch”, „Interesuje mnie światło”, „Patrzę – widzę, widzę – myślę”, „Foto-grafik” – uzmysławiają, że projektant traktował swoje teoretyczne i warsztatowe poszukiwania bardzo serio. O tym, z jakich artystycznych i krytycznych nurtów wyrastało myślenie Zamecznika i jak układały się proporcje między różnymi sferami jego aktywności, opowiada katalog. Brawurowo zaprojektowany i wydany, album jest zarazem twórczą biografią dizajnera i kolejną odsłoną pracy z archiwami (duża w tym zasługa graficzek Anny i Magdaleny Piwowar). To także pociecha dla wszystkich, którzy na wystawie nie byli.

Podzielony na wyraźne rozdziały układ ekspozycji i książki można uznać za rewers początkowego chaosu, jaki panował w archiwum. Narzucony porządek nawigacji nie paraliżuje na szczęście charakterystycznego dla Zamecznika nerwu ciągłych eksperymentów. Ten udaje się w dużej wystawie wyeksponować – właśnie poprzez wielość tropów, które dosłownie ciągną widza w różne kierunki, kąty i zakamarki Zachęty.

Z nielinearnej struktury wystawy wyłania się sylwetka artysty, który cały czas krąży między mediami, sięga nie tylko po aparat, kamerę, tusze i farby, ale i przedmioty z własnego otoczenia. Gnie druty, żeby potem je sfotografować, kadruje kilka stalówek na blacie w pracowni, bada i bliższą, i dalszą topografię własnego środowiska. Określa swoją pozycję, żeby za chwilę ją przetransformować. Ciągle redefiniuje, co jest warte wędrówki wzroku.

1. Londyn, 1954   2. Halina Zamecznik, 1956-1960  3. Festiwal Młodzieży, Warszawa, 1955 

Niespełniona możliwość

„Foto-graficznie”, i jako wystawa, i jako książka, krąży wokół pytania, czy Wojciech Zamecznik rozważał możliwość zostania profesjonalnym fotografem. Robił zdjęcia bez przerwy, nałogowo i na różne sposoby. Różnorodna kolekcja otwiera niemal nieskończone możliwości snucia korespondencji i przecierania szlaków interpretacji.

Wojciech Zamecznik, studium do projektu plakatu Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, 1962, © J. i S. Zamecznik / Fundacja Archeologia FotografiiWojciech Zamecznik, studium do projektu plakatu Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, 1962Z wielości obrazów w Zachęcie wyłaniają się cykle. Należy do nich cykl podróżniczy – z kadrami z Londynu, Paryża, Albanii, Włoch, Bułgarii. Wojciech razem z bratem stryjecznym Stanisławem mieli rzadką w PRL-u możliwość zagranicznych wyjazdów – podróżowali z systemami wystawienniczymi na targi do europejskich miast.

Zamecznik nigdy nie pozwala sobie być po prostu leniwym turystą. Podróże to kolejna możliwość, żeby wyostrzyć czujność, rozwinąć nowe środki formalne. Przemyślane kadry ukazujące schody do paryskiej bazyliki Sacré-Coeur, bezładne skupisko krzeseł na placu, opustoszałe ulice i zdegradowaną, peryferyjną zabudowę podparyskiego Saint-Ouen zdradzają wprawne, unikające szlagierów reporterskie oko. Staranna kompozycja o walorach abstrakcyjnych potwierdza, że Zamecznik – ciekawy świata dokumentalista – ramię w ramię przemieszcza się z Zamecznikiem projektantem. Jeden widzi miejski folklor, obyczajowe sytuacje z życia powojennej Warszawy, odżywające mokotowskie podwórka. Drugi – układ brył i płaszczyzn, zaburzoną perspektywę, elementy małej architektury, które rysują przestrzeń. W eseju „Siła widzenia” Karolina Ziębińska-Lewandowska sytuuje artystę w dwóch nurtach: humanistycznym – ugruntowanym przez wielką międzynarodową wystawę „Rodzina człowiecza” Edwarda Steichena, i analitycznym – wyrastającym z filozoficzno-naukowej refleksji nad percepcją, rolą wzroku w tworzeniu kulturowych sensów.

W tym drugim żywiole można ulokować biegunowo różny od serii turystycznej cykl pracowniany. Zamecznik wyłania się z niego jako człowiek nieustannie pobudzony. To układa mikroscenografie z banalnych przedmiotów, to znów w nieoczywistych, fragmentarycznych kadrach i zaburzonej perspektywie analizuje pozycję „ja”, które zagarnia rzeczywistość wzrokiem, porządkuje, rewiduje, nie pozwala sobie na pauzę.

W zebranych na projektorze fotografiach kolorowych jest dużo tematycznego luzu, niemal nonszalancji, które czasem graniczą z surrealizmem: w tandetnym kobiecym lusterku odbija się bryła ceglanego domu, aluminiowa miska na paździerzowym blacie wygląda, jakby miała za chwilę spaść.

1. Wojciech Zamecznik, bez tytułu, 1964. 2. Wojciech Zamecznik, rysunki świetlne, studium do projektu okładki płyty, 1963 . 3. Wojciech Zamecznik, studium do projektu czołówki telewizyjnej „Kamera widzi wszystko”, ca. 1963 

Z biograficznego punktu widzenia najciekawsze są oczywiście archiwa rodzinne i autoportrety. To świadectwa intensywności więzów Zamecznikowej czwórki: Wojciecha, Haliny oraz synów, Juliusza i Pawła. To dział w pewnym sensie najzwyczajnieszy, a przez to nośny i sprawiający widzowi dużo przyjemności.

Wojciech Zamecznik, studium do projektu plakatu „Cyrk”, 1963 © J. i S. Zamecznik / Fundacja Archeologia FotografiiWojciech Zamecznik, studium do projektu plakatu „Cyrk”, 1963 O dynamice więzów rodzinnych i całym kotle w mieszkaniu na Narbutta, opowiada w katalogu syn Juliusz. Klimat niespiesznego, ale pogłębionego dialogu, jaki prowadzi z nim Karolina Ziębińska-Lewandowska, wpisuje się w charakterystyczne dla całego projektu „Foto-graficzne” zaniechanie podziału na prywatne i zawodowe. Opowieść syna, jedynego, który z całej czwórki pozostał, buduje kolejne warstwy scenerii życia Wojciecha: chłopcy podtrzymują aparaty, statywy, oświetlenie, obracają koreksy z błonami filmowymi, w łazience pomagają płukać i wywoływać odbitki. Kiedy mąż ślęczy do późnych godzin nocnych, żona jest o krok – w łóżku, zawsze gotowa doradzać.

Zdjęcia żony Haliny przesycone są ciepłem, afirmują cielesność, fizyczność barw. W portretach własnych robionych z ręki, samowyzwalaczem, czy w lustrze, jest o wiele więcej zmagania, trudu autodefinicji, które widać w wystudiowanym spojrzeniu, dobranych rekwizytach, pozycji rąk. Takich szlaków, którymi można by rodzinny zbiór oznaczyć, jest z pewnością o wiele więcej.

Bogactwo tematyczne i formalne Zamecznikowych zdjęć świadczy o tym, że tytułowa sekwencja  poznawcza „patrzę – widzę, widzę – myślę” była nie tyle strategią artystyczną, co po prostu stylem życia artysty. Zamecznik w równym stopniu nie mógł przestać projektować, co robić zdjęć.

Dlaczego więc, mimo deklarowanej chęci, legitymacji Polskiego Towarzystwa Fotograficznego i epizodów wystawienniczych, Zamecznik nie został zawodowym fotografem? Dlaczego podróżnicze zdjęcia pełniły jedynie funkcje „służebne i użytkowe”? Z katalogu dowiadujemy się, że o przewadze i oszałamiającej liczbie realizacji graficznych zdecydowały również warunki bytowe. Podejmując się wielu projektowych zleceń naraz, Zamecznik gonił za groszem. I, o czym świadczą fragmenty listów do Haliny, hiperaktywny twórca bywał poważnie zmęczony: „Nie bardzo mam w ogóle ochotę jechać do Włoch na dosyć ciężką robotę w upalnym czasie. Obliczyłem, że w tym roku zrobiłem: 3 wystawy, 17 plakatów, 6 albumów i katalogów, 1 książkę ilustr., 2 czołówki filmowe i jeszcze kilka drobnych rzeczy”. 

Ewolucje

Rozbudzoną rodzinnymi archiwami naturę podglądacza zaspokaja „Dom na głowie” zmontowany przez Adama Palentę. Film powstał z czarno-białych i kolorowych taśm 8 mm i 16 mm zapisywanych przez Zamecznika w latach 1949–1966. To także puenta do tropu zacierania granic między prywatnym a zawodowym – Zamecznik całkowicie podporządkował domową przestrzeń twórczym eksperymentom i działaniom.

W samych ujęciach zakątków mieszkania, codziennych mebli i sprzętów, wakacyjnych plenerów  i rekreacji, wreszcie w filmowanych to w zbliżeniu, to z dystansu żonie, synach i krewnych – czuje się płynne przenikanie światów i Zamecznikową grę z rzeczywistością.

Mówi o tym też krótki monolog artysty, który prostymi słowami nazywa, jak czwórka ludzi stwarza swój własny, pełen prywatnych kodów i sensów świat: „Było nas czworo: Halina, Paweł, Juliusz, ja. Tworzyliśmy dom. Dwa pokoje ze ślepą kuchnią. Role się przemieniały. (…) Pomocnicy, uczestnicy, modele. Nasz dom, to grało”. 

Wciągający rytm filmu jest zasługą przemyślanej kompozycji i zręcznego operowania czasem Palenty. Ale sama intensywność rejestrowanego życia, zdolność eksponowania i badania własnego „ja”, relacji z bliskimi – to już Zamecznik. „Jeszcze to, jeszcze to!” – Palenta przytacza okrzyki Juliusza Zamecznika podczas wspólnej pracy nad archiwami filmowymi ojca. Synowi trudno było zgodzić się na cięcia, zrezygnować z bogatego materiału wspomnieniowego zapisanego na taśmach, zdecydować za wszystkich, co pójdzie w obieg, a co – do szuflady. W końcu każda selekcja jest stratą. Tym samym wykrzyknikowym pragnieniem, żeby percepcją i działaniem zagarniać coraz większe obszary świata, przedmiotów i ludzi, można wyjaśnić postawę Zamecznika.

 

Wszystkie prace © J. i S. Zamecznik / Fundacja Archeologia Fotografii

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).