Rozbrojenie Piotra Pardy

Lidia Pańków

Komiksowe bałwany mają czarne twarze, wyglądają jak terroryści skryci w kominiarkach; klawiatura od komputera to cmentarz wojskowy. Na wystawie „Jak trwoga to trwoga” Piotr Parda nicuje nasze oczekiwania i szydzi. Z czułością

Jeszcze 2 minuty czytania

Trudno sformułować program tej sztuki, a fraza o „wymykających się” znaczeniach będzie tu gwoździem do trumny. Bo znaczenia się plączą, tworzą sekwencje, zamierają, rozpadają i dokonują autonegacji (gąbka-zmywak, potraktowana jako scenografia do amerykańskiego cmentarza z podniesioną flagą, znosi możliwość patetycznej, zadowolonej z siebie zadumy, podobnie jak ułożony ze skrawków ołówków kompleks przypominający obóz koncentracyjny).


Można wołać na pomoc chwytliwy w krytyce sztuki slogan o „zabawie treściami popkultury”. Bałwany witające gości wystawy na białej ścianie korytarza wyglądają jak oklapnięte kreskówkowe postaci. Zamiast energicznych gestów i ekspresyjnej mimiki – czarne mordy i pobożnie złączone ręce. Jaskrawoczerwone psy – jak z modnej grafiki – niepokojąco zwarły się ogonami i tworzą złowrogą sforę. Komuś ich dziwaczna, psia choreografia, może kojarzyć się ze służalczością; innemu ułoży się po prostu w intrygującą ilustrację, jakich pełno w dzisiejszych naładowanych ekscentryczną grafiką magazynach lifestylowych.

Wreszcie – można by ten cykl fotografii, obiektów, wideoinstalacji i rysunków odczytać jako dyskretną opowieść o współczesności, która sama się zafałszowuje i mistyfikuje. Współczesności, która wielkie zdarzenia marginalizuje i redukuje do mikronarracji (cmentarz na gąbce, napis „chaos” ledwo zauważalny, ułożony na ścianie ze zszywek), a z małych i trywialnych tworzy przygniatające symbole o globalnej sile rażenia. Współczesności, w której nie umiemy uczcić zmarłych, prawdziwe wojny mylą nam się z tymi z gier komputerowych, natrętne relacje z frontu powoli przemieniają się w fikcję – umarli na polach bitwy mogą liczyć tylko na litość, a nie chwałę.


Żyjemy w czasach, kiedy wszystko się poprzewracało, zawiodła wielka opowieść, zagubiono centrum i pozostaje tylko komunia w dezorientacji albo ucieczka w pustą estetykę – jaskrawe logo.

Tyle że Parda – 36-letni polski artysta, absolwent ASP w Poznaniu, na co dzień wykładowca w Boston Architectural College – na takie interpretacje nie przystaje. Nie powie nic o naruszeniu porządku świata. Nie poda żadnych haseł czy pakietów pomocnych kategorii. Nie będzie ani lamentował, ani złorzeczył, ani pouczał. Cytując Gombrowicza, odżegnuje się w wystawowym exposé od konieczności „programowania” twórczej postawy.

Świadomy, że oczekuje się od niego jakiejś wypowiedzi, najlepiej silnie upolitycznionej, wyznaje, że „to nie metoda”, bo „najpierw trzeba (…) skoncentrować się na własnej indywidualności, na tym, co drzemie wewnątrz”. W trakcie telekonferencji artysta uchyla się od „zatwierdzenia” sugerowanych przez zaproszonych do rozmowy krytyków sztuki i dziennikarzy interpretacji. „To nie moja rola” – powie i nie poklepie po ramieniu na znak: „rozumiemy się”. Niech każdy sobie myśli, co chce, przeżywa, co przeżywa. Kuratorka Ewa Grządek wzmacnia jeszcze ten autorski manifest pisząc, że Parda ani nie krytykuje, ani nie naśladuje rzeczywistości. Jeśli już – tworzy dla niej alternatywę.

W alternatywnym świecie Pardy, odwrotnie niż w „second reality”, nie ma spektakularnych przemian, serotoninowego boomu, kuszących scenariuszy. Są: dyskretne modyfikacje form i gestów. Modele polskich samolotów wojskowych zostały wycelowane w najważniejsze amerykańskie instytucje kulturalne. Oglądamy dokumentację wydarzenia: koperty z wysyłką, zdjęcia z jedynego muzeum, które na nalot odpowiedziało. Gest bez znaczenia? Być może tak się zaczynają wielkie wojny. Gdzie tu trwoga? Każdy, kto do ważnej instytucji uderza, czy to jako imigrant, czy aspirujący artysta, odczuwa wzmożony niepokój. Oficjalny list – odpowiedź – może tu znaczyć tyle, co wyrok.

„Obcy święci”, eleganckie nagrobne medaliony „porcelanki” przedstawiają przemienione przez techniczną manipulację twarze. Patrzymy nie na kobiety i mężczyzn, starców i młodych, ale dziwaczne fizjonomie człekopodobnych. Tak kultura popularna nauczyła nas wyobrażać sobie „aliena” – obcą istotę pozaziemską. Ale oglądając te zdjęcia portretowe można się zastanowić, jak bardzo to obraz stworzony na nasze podobieństwo. Rodzi się pytanie o granice poznania, możliwości przedstawienia tego, co tylko wyobrażone. A to nieodmiennie wiąże się z lękiem, z tym, że sami dla siebie jesteśmy nadal rozpoznawalni. Czy sami nie ulegamy stale manipulacjom – społecznym, politycznym, biologicznym – które powodują nieodwracalne przesunięcia, zmuszają do reinterpretacji, nowych autodiagnoz? Gdzie i kiedy kończy się ta ewolucja?

Najbardziej przejmujący cykl to zestaw zaaranżowanych w kartonowych pudełkach wnętrz. W miniaturze: galeria, toaleta, pokój przesłuchań, krzesło elektryczne. To tu toczy się teatr władzy, fizjologii, estetyki, opresji i nadzoru. Zbyt znikome? Bohater tych scenerii – homo sapiens XXI wieku – życzyłby sobie zapewne większej skali. Ale w świecie Pardy może liczyć tylko na tyle. Jak trwoga, to trwoga.


„Lubię rzeczy małe” – tłumaczy artysta ten pęd do miniaturyzacji – „ze względu na przyjemność wykonania”. I dodaje pragmatycznie, że taka skala sprawdza się w transporcie. Trudno jednak zdać się na tę powściągliwość autora. Pozostaje pytanie: czy obsesyjnie „umniejszając” przedmioty, tworząc naładowane sensem mikroprzestrzenie, nie odgrywa mściwego Boga? Albo wyraża ludzką bezsilność wobec tej boskiej, zrównującej wszystko perspektywy?

Za ścianą kolejny gatunkowy zwrot: złożony z żółtych, zatemperowanych pedantycznie ołówków pająk, celuje w zwiedzających ostrzami grafitów. Zarazem groteskowy, odstręczający i bezbronny, jak bestie z kiepskich filmów katastroficznych. Bo taką mamy trwogę, jacy jesteśmy sami. I taki krzyż – złożony z dwóch lśniących pałek policyjnych. Uwaga, zastrzega Parda, ta praca niekoniecznie mówi o rozdziale Kościoła od państwa.

„Jak trwoga to trwoga”. Piotr Parda (USA), Piwnice Zamkowe, kurator: Ewa Gorządek. Wystawa czynna do 31.01.2011.