Skute lodem miasto i srogie minusy na termometrze to dobre ramy dla wystawy „Szósty kontynent”. Nagłe roztopy – pękanie zmarzliny, ciurkanie wody, porywy wiatru – tworzą bowiem idealną korespondencję do kadrów z trzykanałowej wideoinstalacji, centralnego punktu ekspozycji, na którą składają się również eksperymentalna rzeźba i wydzielona przestrzeń parteru, funkcjonująca w zamyśle jako osaczający widza pasaż między wejściową jasną salą i funkcjonalną salą kinową.
„Szósty kontynent”
Anna Molska, kuratorka: Joanna Kordjak-Piotrowska, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa, do 3 lutego 2013
Ta rzeźba to misterna konstrukcja ze szklanych półek i kryształowej zastawy. Skrzy się i mieni, ale wygląda prawie normalnie, niczym ekstrawagancka etażerka. A jednak coś tu nie gra – pnie się za wysoko, panoszy się na boki. Molska znów wprowadza motyw wieży. Jest i wypchany pingwin na postumencie.
Wideo to autorski remake zgromadzonej przez Molską filmowej i fotograficznej dokumentacji z wypraw polskich badaczy na Antarktydę w latach 50. Impulsem dla riserczu było prywatne znalezisko: w zbiorach domowych artystka trafiła na archiwalne materiały gromadzone przez dziadka, Janusza Molskiego, pracownika naukowego w Wojskowym Instytucie Łączności.
Mamy więc chwytliwy trop i linię napięcia; od osobistej historii do historii geopolitycznej, od dokumentów „z szuflady” do wyrwanych instytucjom oficjalnych materiałów (z których większość stanowią odrzucone przez cenzurę, ze względu na zbyt osobisty ton relacji, fragmenty z filmów propagandowych), od monologu do wieloogłosu. Na ścieżkę dźwiękową składają się wypowiedzi uczestnika wyprawy, hydrologa Macieja Zalewskiego, przeplatane ustępami z podróżniczych książek o Antarktydzie Anny Centkiewiczowej.
Szklana rzeźba (detal) / fot. Marek Krzyżanek, Agencja Medium
Czarno-białe kadry same w sobie są mocne i wciągające; surowe widoki przepastnego oceanu, bezmiar białego lądu, ludzkie sylwetki przecinające pustkę, mocarne lodołamacze, urządzenia badawcze, egzotyczne zwierzęta. Mężczyźni w hermetycznych kombinezonach, z uśmiechami zdobywców. Domki, które dają gwarancję przetrwania. Wszystko, co kojarzy się z mitem podboju, brawurowej męskiej wyprawy, XX-wieczną apoteozą techniki.
W rękach Molskiej archiwalne ujęcia zyskują niepokojące rozedrganie, które każe wyjść poza leniwą percepcję intrygujących obrazów, zakwestionować zwycięską warstwę narracji, wziąć pod uwagę ludzkie koszta przebywania na stacjach zderzone z faktycznymi zadaniami badaczy. Napięcie to także efekt selekcji monologu Zalewskiego. Więcej w nim znużenia niż entuzjazmu. Wrażenie niepokoju jest też pochodną trzykanałowej formuły prezentacji; zestawienia materiałów archiwalnych z dwoma kanałami o innym rytmie i temperaturze.
widok wystawy (trzykanałowa projekcja wideo) / fot. Marek Krzyżanek, Agencja Medium
Po prawej: księżyc na firmamencie, bryła lodu, struga wody. Klarowne, wydestylowane obrazy bliskie abstrakcji. Odprysk podświadomości podróżników, którym izolacja i ciężkie warunki pogodowe wyostrzają percepcję? A może zabawa Molskiej z puszczaniem w obieg prostych symboli?
Lewy ekran przenosi nas w teraźniejszość. Z okien samochodu prowadzonego przez mężczyznę w dojrzałym wieku (Molskiego? Zalewskiego?), oglądamy fragmenty letniej Warszawy, sylwetkę Pałacu Kultury, bujną wielkomiejską zieleń. Z perspektywy Trasy Łazienkowskiej i środkowoeuropejskiego lata, podróż na Antarktydę wydaje się jakimś ekscesem minionego stulecia.
Lewy kanał ma też wątki surrealistyczne: w śnieżnym pejzażu nadrzecznym ubrana w cętkowane futro kobieca postać ustawia na przenośnym stole wieżę ze szklanek – analogiczną do strzelistej wieży z karafkami z pierwszej sali.
Czy to aktorka odgrywająca Centkiewiczową, której literatura budowała mit niezwykłej podróży? A może to sama Molska – ze swoją mini konstrukcją komentuje reżyserskie zmagania z ambiwalentną materią dokumentacji i opowieści?
Tajemniczość, przewrotność, pokrętność – to frazy, którymi krytyka próbuje namierzyć specyfikę realizacji artystki. I po raz kolejny okazuje się, że niełatwo się poza nie wydostać. „Szósty kontynent” jest rozchwiany w stopniu, który może drażnić widzów spragnionych konkluzji i puent. Może tak czuje się człowiek długo wystawiony na mróz i narażony na rutynę naukowych badań?
materiały archiwalne wykorzystane w filmie
Mimo zapewnień płynących z kuratorskiego komentarza do wystawy, kontekst polityczny wypraw – radziecki nadzór i patronat – został w filmie ledwie nakreślony. Trudno się spodziewać, żeby roczniki 80. rozumiały znaczenie XXIII piętra Pałacu Kultury, na którym sowieccy dygnitarze podpisują zgody na ekspedycję. Dla młodszych widzów pokazana w filmie Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego nie będzie też „naturalnym obrazem potęgi komunistycznego systemu”.
Czy trzeba się czepiać o to rozmycie? Niekoniecznie. Bo Molską interesują bardziej mechanizmy budowania utopii (stąd szklana wieża, chwiejna konstrukcja ze szklanek na polowym stoliku, dokumentacja budowy polskiej stacji), niż historyczne mięso.
materiały archiwalne wykorzystane w filmie
Ilość kadrów, na których oglądamy wykresy, systemy pomiarowe, emisję naukowych sloganów nasuwa jeszcze inny trop. „Na stacji wszystko jest uporządkowane. Wszystko musi być zaplanowane. Nie należy robić żadnych rewolucji” – monotonnym głosem opowiada hydrolog Zalewski. Relacji towarzyszy kadr: mężczyźni wbijają w białą połać polską flagę.
Anna Molska, rocznik 1983, też świętuje swój podbój – miała debiut w Tate, ma solową wystawę w Zachęcie. To potwierdzenie, że z tupetem weszła w obieg sztuki zinstytucjonalizowanej. „Czy to przyjemne? Czy to piękne? Czy nie pora wycofać się z tego?” – pyta dalej monotonnym głosem Zalewski...
Cykl, w ramach którego prezentujemy twórczość młodych artystów, publikowany jest we współpracy z Narodowym Centrum Kultury i Galerią Kordegarda.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).