Lawina szarego nieba, grafit gór, kłęby mgły. Zamazane kontury skał. Obraz jest płaski – jak fragment mrocznej scenografii albo gęsta grafika podszywająca się pod zdjęcie. Rozmywa się. Tylko smolisto-czarna rama trzyma tę fotografię w ryzach.
Na przeciwległej ścianie: słonecznik o pomiętych płatkach, powiększony jak eksklamacja. Fragment kwiatu zmanipulowany aż plamy kolorów tracą ciągłość. Widzimy kropki barwników. Skala czyni zdjęcie bardziej plastycznym. Ale od razu każe wziąć tę plastyczność w cudzysłów. Bo naruszona faktura zdradza własne uwikłania w technikę. Co oglądamy?
„CzułośĆ”
Janek Zamoyski, galeria Czułość, Warszawa
Premiera książki „Czułość” i finisaż wystawy 1grudnia 2012
Pomalowany jarzeniową farbą wschodnioeuropejski pałac. Rozbryzgująca się woda, para pożera widok. Liściaste drzewa po bokach kadru wyglądają trochę jak teatralna kurtyna. Zdjęcie przypomina wadliwą pocztówkę, zarazem ostentacyjną i pogubioną. I tu centymetry oprawy z nieheblowanego hebanu kontrastują z wizualnym grungem.
Wszystkie obrazy: monumentalne i nonszalancko nijakie. Nie takiej wyciszonej energii i lakoniczności spodziewamy się od galerii Czułość, która na stołecznej scenie słynie z ostrych imprez i hałaśliwych debiutów.
W tyle melodyjnym, co szczeniackim autokomentarzu zamieszczonym w katalogu Warsaw Gallery Weekend i na facebookowym evencie, Zamoyski anonsuje Czułość jako „Galerię, w której mieszka”, „grupę młodych artystów”, „wielkość reagowania na światło”, „cechę, afirmację wrażliwości”. Poetycko, ale nie brzmi to jak komunikatywny prasowy tekst, który może zachęcić nieprzekonanych. Raczej potwierdza, że etos (program?) galerii jest zrozumiały przede wszystkim dla artystów, których reprezentuje, oraz fanów, którzy się wokół niej kręcą. Może właśnie ten hermetyczny klimat sprawiał, że wielu potencjalnych amatorów fotografii współczesnej (włączając autorkę tego tekstu) nie miało ochoty do Czułości zaglądać. Dla outsiderów podglądanie „buzującego” środowiska to kłopotliwa sytuacja.
Instytucjonalna rama Warsaw Gallery Weekend zachęca do pozbycia się uprzedzeń. Łatwiej wchodzi się do prywatnej willi na Saskiej Kępie pod sztandarem ogólnowarszawskiego wydarzenia, niż samopas. W Czułości nie toczy się tym razem żadna impreza. Duży na ponad czterysta metrów, prowizorycznie odremontowany dom penetrują i ludzie z art worldu i cywile. Także 50+. Czułość spełnia kryteria politycznej poprawności i nikogo nie dyskryminuje.
widok wystawy Wulgarne Witka Orskiego
Projekt Janka Zamoyskiego zamyka cykl indywidualnych wystaw członków kolektywu. W tym roku swoje prace pokazywali tu m.in. współzałożyciel galerii Witek Orski, Kamil Zacharski i zaproszeni do współpracy z galerią po występach na Miesiącu Fotografii w Krakowie Łukasz Rusznica i Lena Dobrowolska.
Dlaczego „Czułość” w Czułości? Łatwo zrozumieć intencję, która stoi za decyzją zatytułowania autorskiej wystawy nazwą miejsca, w którym się rozgrywa i które się współzakładało. „Czułość” Zamoyskiego to potwierdzenie się w swoim środowisku, ponowne zagarnienie przestrzeni. Ale to niefortunny tytuł. Od czułości blisko do czułostkowości. Prace innych artystów kolektywu, które można oglądać na niedawno uruchomionej stronie galerii – estetyczne kawałki mięsa Witka Orskiego, lifestylowe portrety Weroniki Ławniczak, czy manierystyczne męskie akty Łukasza Rusznicy – przywodzą na myśl jeszcze jedno słowo: czczość.
To propozycje atrakcyjne wizualnie i jednocześnie lekko szemrane. Operują chodliwymi kodami, do których przyzwyczaiły nas nastawione na szokowanie i celebrację blichtru lifefstylowe pisma. Ale to właśnie pokrewieństwo z tym opatrzonym już gatunkiem, lista referencji (wyartykułowana lub zasygnalizowana) oraz zbyt wykalkulowana strategia sprawiają, że zmieniają się w produkty do konsumpcji. Są sprawnymi i gładkimi cytatami, pozbawionymi postulowanej „przewrotności” i „transgresywnosci”.
A co z samą „Czułością” w Czułości?
Nie da się ubrać wystawy w jedno mocne hasło, ale może właśnie dlatego zdjęcia Zamoyskiego chce się oglądać. Paweł Eibel pisze „o obrazie fotograficznym na skraju swojej fotograficzności (…)”. I, że nie ma tu szlugów, nagości, ekshibicjonizmu.
Ale definicja przez negację jeszcze nie wystarcza. Można tę serię fotografii, powstałą w większości w ciągu ostatniego roku, widzieć jako próbę uwolnienie się od dostępnych konwencji. Było „Wulgarne” Orskiego ubrane w retorykę obyczajowej prowokacji, polemiki z „niewykształconymi fotograficznie kuratorami” i buntu przeciwko imperatywowi „przekazu”; jest rozmarzona „Czułość” Zamoyskiego – manifest młodzieńczej wrażliwości. Oczywiście oba koncepty są konstruktami. Pytanie do publiczności brzmi zatem: który kamuflaż bardziej ci odpowiada?
Sam kurator/autor Janek Zamoyski mówi o „redukcji, zerowaniu i rozmontowaniu”. Redukcja to jeszcze jakaś ideologia. A tu jest aideologicznie. I to właśnie jest atrakcyjne – bo jesteśmy zmęczeni piętrowymi wykładniami, w których obowiązkiem staje się zbluzganie jakiegoś establiszmentu.
W zgiełku prac uwikłanych w mody, trendy, dialogi i riposty, „Czułość” jest jakoś przyjemnie staromodna. Jeśli ta jej nieintruzywność sprawia, że wydaje się „mdła” – jak pisze Karol Sienkiewicz – niech tak będzie. Ale jeśli zarzut bierze się z żądania narracyjności, to jest chybiony. Trudno oczekiwać „mocnego przekazu społecznego” od autora, który właśnie świadomie odszedł od zaangażowanej fotografii prasowej, a od opowiadania historii się uchyla.
Czy to naganne oczekiwać od kontaktu ze sztuką jakiejś pauzy od rzeczywistości?
widok wystawy Janka Zamoyskiego (3 piętro)
Środkowe piętro „Czułości” w Czułości wypada najsłabiej. Flagowa dla idei zerowania i zrywania ze znaczeniami fotografia ściany z widocznym „barankiem” – sposobem fakturowania muru – za bardzo przywodzi na myśl Tillmansowską szkołę demonstrowania, że zdjęcie to także obiekt. Podobnie nie przekonuje rozmyty w esy-floresy slajd: kiedyś sesja mody, dziś bazgroł. Działanie czasu, deformacja, przypadek. Hasła, z którymi odwiedzający od czasu do czasu galerię, na pewno już się zaznajomili.
Na szczęście na poddaszu opada ten konceptualny kłąb. Wraca wrażenie, że Zamoyski panuje nad budowaniem struktury prezentacji i umie stopniować napięcie. Zdjęcia rozlokowane blisko siebie układają się w zwarty blok.
Pozycja – hit (kryterium merkantylne można tu uruchomić, bo w końcu te zdjęcia są na sprzeadaż): martwa natura ze stołem, którego blat odbija światło, drzewa i szklaną zastawę. A właściwie wszystko tu odbija wszystko – to rozproszone światło, powierzchnia pełna blików. Chciałoby się powiedzieć: jak w nostalgicznym radzieckim filmie.
Najciemniejsza fotografia na wystawie przedstawia szczura, który siedzi w głębi kadru, prawie niezauważalny, jakby ledwie się załapał. Popielaty obraz jest kpiną ze wszystkich pomysłów romantyzacji natury, szyderstwem z zasad budowania kompozycji.
Scena z Krymu z płaskimi, graficznymi postaciami dezorientuje, ale nie widać tu ładunku psychodelii, o którym przekonuje Zamoyski. To raczej lekkie zaburzenia percepcji, manipulacja focusem, zmrużenie oczu.
I na koniec znów najbardziej zdecydowany motyw wystawy: spłaszczone górskie pejzaże. Surowe, trochę jak kadr z jakiejś ratowniczej akcji, przetworzony polityczny dokument. Tu redukcja przynosi najciekawsze efekty, trashowa stylistyka sprawia, że zdjęcie jest przezroczyste, neutralne, wybrzmiewa jak jeszcze jedna dyskretna wypowiedź w dialogu z tradycją przedstawień pejzaży.
Udane cięcia przydałyby się również tekstowi opublikowanemu na stronie internetowej galerii, który informuje, że Czułość to „oddolny, niezależny, awangardowy ruch w fotografii współczesnej. „Oddolność” jako cecha wyróżniająca chyba nie do końca przystaje do czasów Instagramu.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).