Rozglądam się. Jestem pod palmą. To już dużo. Zazwyczaj wyrzuca mnie na środek autostrady pośrodku niczego. Do nawigacji po ul. Google najbardziej przydają się strzałki i łapka. Widać znak drogowy, może da się zgadnąć język. To jedna ze strategii gry GeoGuessr. A organizacja ruchu – którostronna? Samochód po prawej, ale z rozmazaną rejestracją. Trzeba wytężyć wzrok. Kolejny zoom zdradza obecność kija zamontowanego w ręku gentlemana, a więc pole golfowe. Kurort na Hawajach? Hiszpania? Brazylia? Dobrze, że to nie jest gra na czas. Kolejny obrót. Billboard. Co za radość. Podchodzę bliżej zoomem, żeby przeczytać. „Brandão e Nunes empreendimentos” brzmi portugalsko, strzelam więc „Brazylia”. Jest dobrze. 2088 punktów. Mój strzał, miejscowość Golas, znajduje się tylko 1321 km od Salvadoru, po którym się kręciłam.
GeoGuessr pozwala eksplorować Google-świat z uważnością godną prawdziwego trawelersa. Anton Wallén zrewidował podstawowe zastosowanie Google Street View i z widoków zrobił plansze gry. Celem jest odgadnięcie miejsca, w które wrzuca gracza algorytm, przy czym możliwości manipulowania skalą są ograniczone (czyli nie da się podejrzeć z góry). Trzeba radzić sobie metodą od szczegółu do ogółu. Rund jest zawsze pięć, ale na tym trudno poprzestać, także autorowi komiksu xkcd. Podstawowa dla rozpoznania miejsca jest roślinność, architektura, język. Czasem mija się ludzi, ale nie można ich zapytać o drogę.
Kolejna runda i znów dzicz, rwący potok wypełnia prawie cały ekran. Kiedy wreszcie łatwe miasto? O szyldy i neony, gdzież wy. Jest jak w Supraślu kiedy się człowiek zgubi na biegówkach, ponieważ nawalił wewnętrzny GPS. Tu góry, pusta droga i rzeka. Postanawiam klikać do oporu. Pojeździć sobie. Po 12 kliknięciach mam znaki drogowe (kliknięcia na godzinę wypierają km/h) – ruch prawostronny. Czytam „SLOW” – USA, Kanada jak nic. Mijam kampera, więc ekscytacja, bo skądś przecież jedzie. Widoki piękne, aż żal wyjeżdżać. Niech będzie, że „Into the Wild” i Alaska.
Blisko, bo jednak Kanada, droga numer 37 – mogłabym klikać godzinami, zanim dojechałabym do Smithers, albo w drugą stronę, na północ donikąd. Oglądanie okolicy kończy się kolejnymi zoomami jak w „Powiększeniu”, prowadzącymi do równie jednoznacznych wniosków. Na mapie białe i szare plamy. Zima i nic, aż strach. Mapa pozostaje jednak na terytorium ekranu. Odmrożeń nie będzie.