AGNIESZKA SŁODOWNIK: Jak czytacie w sieci?
JACEK KARASZEWSKI: Ja wciąż używam RSS-ów. Za dnia czytam na komputerze, wieczorem na telefonie. Tablet mam do tego, żeby sprawdzać, czy strony wyglądają dobrze, ale nigdy nie mogłem się przyzwyczaić do czytania na nim. Na komputerze jest mi jednak trudno skupić się na dłuższych tekstach. Jak mam otwartych kilka zakładek, to prawie nigdy nie czytam dłuższego tekstu do końca, tylko przeskakuję i zaczynam czytać inny. Potem dopiero wracam.
JAKUB GÓRNIK: Ja już nie używam RSS-ów, chociaż sam mechanizm był świetnym pomysłem. I mam odwrotnie, jeśli chodzi o skupienie. Trudniej mi się czyta w magazynach papierowych niż na tablecie czy na kompie. Mam prenumeratę „Harvard Business Review” w wersji papierowej, na tablet i na komputer. W papierowej nie skończyłem artykułu już nie pamiętam od kiedy. Ale to też dlatego, że trudno znaleźć dłuższą chwilę i miejsce tylko na czytanie.
Jacek: Na papierze nie ma linków do następnego miliona artykułów. Wiem, że jak dojdę do końca, to będzie koniec. Nie będzie otwartych pięćdziesięciu zakładek z tej sesji.
Masz jakieś limity otwartych zakładek? Że jak dojdziesz do trzydziestu, to wiesz, że to lekka przesada?
Jacek: Jak mam otwartych trzydzieści, to jestem z siebie bardzo zadowolony. Moja średnia to gdzieś między sześćdziesiąt a siedemdziesiąt.
Jakub, co zastąpiło ci RSS-y?
Jakub: Twitter. Poza tym Facebook, newslettery w przypadku najlepszych blogów, i agregatory treści, np. Flipboard czy Zite. Ale najwięcej ciekawych treści jest na Twitterze. Choć na Twitterze obserwuje się oczywiście jakąś zamkniętą grupę osób zainteresowanych na przykład technologiami i trudno wtedy znaleźć coś z innej beczki.
Jacek: Tzw. filter bubble, czyli bańka informacyjna.
Jakub Górnik
Współzałożyciel dwutygodnik.com, który buduje, zanim na stronę trafił pierwszy czytelnik. Na co dzień związany z Grupą Orange, w której odpowiada za inwestycje na rynku biznesowym oraz szeroki obszar operacji klienckich. Wcześniej m.in. szef Biura Zarządzania Programem UEFA Euro 2012, prezes firmy technologicznej, kierownik i programista wielu projektów. Z wykształcenia i zamiłowania inżynier oprogramowania.
Jakub: Tak, ale fajne w przypadku Twittera jest to, że ten filtr definiuje się samemu, wybierając, kogo chce się czytać i wtedy dostaje się materiały bezpośrednio ze źródła, najczęściej w momencie, w którym powstały. Weźmy na przykład Marca Andreessena, jednego z najważniejszych inwestorów venture capital. Zdarza się, że w jednej chwili pisze kilkadziesiąt tweetów, taki tweetstorm, na temat powiedzmy przyszłości prasy. I te kilkadziesiąt tweetów staje się obowiązującą wersją opinii na ten temat, mniej lub bardziej udanie przeredagowywanej i przedrukowywanej przez wszystkie źródła w branży przez kolejne tygodnie. Ale cała wartość i treść jest już w tych tweetach, w najbardziej zwięzłej formie.
Czy tworząc nową wersję „Dwutygodnika”, kierowaliście się tym, jak się dziś czyta?
Jacek: Wiedzieliśmy na pewno, że tym razem musimy zrobić stronę responsywną, czyli przystosowaną nie tylko do desktopa, smartfonu i tabletu, ale dostosowującą się do ekranu o dowolnej wielkości, rozdzielczości i gęstości.
Jakub: Jasne, inaczej „Dwutygodnik” moglibyśmy przeglądać równie dobrze na kamiennych tabliczkach. Za każdą zmianą stoją analizy strategiczne, operacyjne czy finansowe. Co się chce, co trzeba, a co można osiągnąć. Projektowanie „Dwutygodnika” czy innego magazynu w sieci, to projektowanie mechanizmu zagarniania uwagi odbiorcy. Czytelnik widzi przede wszystkim formę graficzną, ale zanim ją zobaczy, mechanizm powinien już działać, bo czytelnik musi przecież jakoś na stronę trafić, nie wyłączyć jej od razu po załadowaniu, przeczytać wygodnie artykuł, polecić go znajomym i najlepiej zostać, aby przeczytać kolejny. Wszystko, co jest po drodze, między czytelnikiem a tekstem, ciągle się zmienia i do tego trzeba się ciągle na nowo adaptować.
Co się zmieniło w robieniu „Dwutygodnika” przez te 6 lat?
Jakub: Kiedy w 2008 roku odebrałem telefon od Tomka Cyza [pierwszego redaktora naczelnego pisma] w sprawie robienia magazynu, miało to być coś w rodzaju pliku PDF rozsyłanego na maila w 5 wersjach językowych o nazwie „Jajko na twardo” [śmiech]. Potrzebne było wiele spotkań, aby pokazać, jak to może wyglądać. Począwszy od wizji formy magazynu, po model działania redakcji bezpośrednio ze wsparciem CMS. Nie mówiąc już o mediach społecznościowych, które dopiero stawały się w Polsce popularne. Więc był etap przekonywania redakcji, że profil Jan Dwutygodnik na Facebooku może pomóc. I pomógł. Aż dobił do 5 tysięcy znajomych i go zamknęli, bo nie był prawdziwą postacią. Gdy zaczynaliśmy, nie było jeszcze modeli magazynów tylko w sieci.
Jakub Górnik / fot. Arek ArciszewskiW tamtym okresie w myśleniu o nowej gazecie kluczowe było pytanie, czy robić papierową, czy tylko w sieci.
Jakub: Szczególnie w branży kulturalnej z tekstami po piętnaście tysięcy znaków. To wydawało się nierealne. Wtedy dominowało dość pobłażliwe podejście do robienia magazynu w sieci. Poważna redakcja tylko w internecie? Przecież to magazyn kategorii B. Dziś jest zupełnie inaczej. Nikt nie traktuje magazynów tylko internetowych jako zjawiska pobocznego do prasy drukowanej. To kluczowa zmiana, która przekłada się na treści.
Jacek: Nie przypominam sobie nic, co byłoby 6 lat temu dobrze zaprojektowane online poza „New York Timesem”. Ale nawet NYT był taki tylko zajawkowy, dla długich tekstów trzeba było kupić papier. To się zmieniło w ostatnich latach. Pojawiły się formy narracyjne, multimedialne reportaże, to jest zupełnie niesamowite. Te formy pokazały po raz pierwszy przewagę internetu nad prasą papierową. Znów NYT był w tym pionierem.
Jakub: Reportaż „Snow Fall” to mistrzostwo. Po raz pierwszy ktoś pokazał na szeroką skalę, jak zintegrować dostępne technologie cyfrowe w coś, co przyjmuje się lepiej niż sam tekst i ilustracje. I na dodatek to się udało.
Jacek: Dziś już wszystkie przeglądarki są dobre i pozwalają na dużo więcej. Możemy używać dowolnych krojów pisma w projektowaniu magazynów online. Jest też trudniej. Sześć lat temu projektowało się tylko na komputery, to była jedna czwarta tej pracy, którą mamy teraz.
Kiedyś projekt na ekran komputera był tym jedynym.
Jacek Karaszewski
Producent projektów internetowych, wcześniej m.in. programista, animator i art director – łącznie w branży od 14 lat. Od 11 lat autor daily.art.pl, komiksu o końcu świata. Współproducent dwutygodnik.com od samego początku, wraz z zespołem: design – Paweł Rębisz (pierwsza wersja „Dwutygodnika” – Andrzej Kryszpiniuk), programowanie front-end/back-end – Marcin Krawiec (wcześniej – Michał Maliszewski, Katarzyna Biegalska).
Jacek: Robiło się projekty pixel perfect. Po zrobieniu zrzutów ekranowych ze strony nakładało się je w Photoshopie na projekt i sprawdzało, czy każdy piksel jest na swoim miejscu. Teraz projektowanie odbywa się mniej w Photoshopie, a bardziej w przeglądarce. W Photoshopie nie jesteś w stanie zobaczyć, jak to będzie wyglądało na osiemnastu różnych urządzeniach o różnych rozdzielczościach i gęstościach ekranu. To jest kompletny koszmar. Nie mamy już podstawowego materiału referencyjnego.
Większość wersji mobilnych to bardzo proste strony.
Jakub: Ale projekt nie jest wcale łatwiejszy. Nie tylko technicznie, ale też behawioralnie. Kiedyś, żeby otworzyć stronę internetową, siadało się do komputera, który zajmował całe biurko w pokoju, czekało się dziesięć minut, aż się włączy, odpalało połączenie dial-up – charakterystyczny sygnał, który wiele osób pamięta z tamtych czasów – które zaskakiwało po pięciu próbach i już można było czekać kilka minut, aż otworzy się jedna, wybrana strona. Dzisiaj użytkownik chce dostać treści dokładnie takie, jakich potrzebuje w danym momencie. W jednej chwili. W dogodnej formie. To bardzo trudne do zaprojektowania. Ale przede wszystkim jest mniej standardów, które można wykorzystać.
Przecież to jest zawsze to samo, hamburger menu, czyli te trzy charakterystyczne paseczki, pod którymi znajduje się menu strony, i tekst.
Jacek: Pamiętam, że w pewnym momencie, kiedy robiliśmy projekty mobilne „Dwutygodnika”, powiedziałaś, że hamburger menu to nic oryginalnego. Rzecz w tym, że nie należy robić własnych innowacji, jeśli chodzi o rozwiązania funkcjonalne i nawigacyjne. Gdy jest pewna konwencja funkcjonalna, trzeba się jej trzymać. Ludzie wiedzą, do czego jest hamburger menu i to jest wielkie zwycięstwo branży, bo nie musisz już go opisywać. A jeśli chodzi o to, jak te wersje mobilne wyglądają, to mają po prostu mniejszą przestrzeń ekranu do zagospodarowania. Więc to będzie zawsze uproszczona wersja.
Jakub: Ale jak już pojawią się nowe rozwiązania funkcjonalne, mogą być sporą przewagą konkurencyjną, jak np. „pull to refresh” w Tweetie, aplikacji mobilnej do Twittera, czyli odświeżanie ekranu, kiedy się dotrze do jego końca. Twitter zresztą kupił tę firmę.
Jacek Karaszewski / fot. Katarzyna SmolińskaJacek: Porównajmy, jak wygląda wersja mobilna „Guardiana” i gazeta.pl. To jest niebo i ziemia, jeśli chodzi o poziom dopracowania. Nie ma o czym gadać.
Liczy się detal?
Jakub: Jeśli chodzi o postrzeganie stron desktopowych i mobilnych, to dynamika jest podobna jak kiedyś z papierem i siecią. Większość wydawców traktuje strony mobilne jako dodatek, który muszą mieć, ponieważ ktoś zaczyna tego używać, chociaż nie do końca wiadomo jak i po co. Wcześniej było podobnie: mamy wersję papierową, ale musimy mieć wersję w internecie. Traktowanie wersji mobilnych jako zwykłego dodatku jest błędem.
Jacek: Niektórzy wydawcy zamiast strony responsywnej robią osobno wersję desktopową i wersję mobilną.
To są te strony z „m” przed domeną?
Jacek: Dokładnie. Bardzo prosty przykład, dlaczego to źle działa: powiedzmy, że czytasz artykuł w wersji mobilnej, czyli powiedzmy m.gazeta.pl, i podzielisz się nim na Facebooku. Jak kliknę na tego linka na desktopie, to dostanę wersję mobilną, która na moim 27-calowym monitorze wygląda naprawdę niedobrze. Poza tym dwie oddzielne wersje stron to też dwie bazy kodu. Kiedy masz wersję responsywną...
Zmieniasz jeden kod.
Jacek: Tak. Jest łatwiej.
Jaka jest różnica między architekturą informacji w gazecie papierowej a na stronie internetowej?
Strona główna pierwszej wersji dwutygodnik.com z okładkąJacek: „Dwutygodnik” to dziwny miks. Ma cykl wydawniczy, a kiedyś nawet miał okładkę do każdego wydania. Na pewno w sieci niemożliwe jest projektowanie każdego artykułu osobno, tak jak w przypadku papieru. Możemy mieć kilka szablonów artykułów i tyle.
Jakub: Tak zresztą zrobiliśmy w nowej wersji „Dwutygodnika”, żeby jeszcze bardziej zbliżyć się do formy magazynowej. W sieci czytelnik często trafia bezpośrednio na stronę artykułu, rzadziej za pośrednictwem strony głównej. Więc jest oczywiście pokusa, aby maksymalnie dostosować szatę graficzną do prezentowanej treści. Był taki okres w branży, kiedy myślano, że każdy artykuł będzie projektowany oddzielnie, takie przeniesienie z magazynu. To się nie udaje, chociażby ze względu na koszty.
Wracamy do tego w formie interaktywnych reportaży, takich jak „Snow Fall” „New York Timesa”. To są właśnie takie indywidualne projekty.
Jacek: Tak, tego z kolei nie da się zautomatyzować.
Jakub: Projektant w gazecie ma jeden interfejs – kartki przekładane z prawej na lewo, od jednej okładki do drugiej. Bez przycisków, przewijania, klikania, czasu ładowania i doładowywania itd. Nie musi się nad tym specjalnie zastanawiać.
Jacek: Koncepcja rozdzielczości i pikseli jest trudna do wytłumaczenia projektantom zajmującym się drukiem. Prowadziłem lata temu szkolenie w dziale graficznym jednej z głównych gazet codziennych na temat projektowania do sieci. Bardzo było trudno tłumaczyć koncepty, które mi wydawały się zupełnie naturalne. Jak my byśmy się zabrali za projektowanie gazety papierowej, też by nie wyszło.
Wspomnieliście o bazach kodu – czy kod projektu, który ma już kilka lat, jest jak palimpsest, wiecznie nadpisywany, ma łaty?
Jacek: Totalnie tak.
W którymś momencie trzeba to wyczyścić i uporządkować?
Jacek: Jeśli chodzi o kod, mamy dwie warstwy: back-end i front-end. Back-end, czyli to, co dzieje się po stronie serwera, czego nie widzi użytkownik, skrypty, które przetwarzają dane i przekazują dane do części front-endowej, czyli tego, co widzi użytkownik. Front-end, czyli HTML, CSS, JavaScript itd. W nowej wersji „Dwutygodnika” większość kodu we front-endzie została wymieniona. Przerobienie istniejącego kodu serwisu nieresponsywnego na responsywny to by była makabra. Jeśli chodzi o back-end, to on faktycznie narasta.
MEDIA – PRODUKTY UBOCZNE ZMIENIAJĄ NAZWĘ
Otaczające nas dziś media trudno wciąż nazywać nowymi. To media mieszane, hybrydy, które opisujemy w tym dziale już od dawna. Rozmawiamy o dzisiejszych sposobach tworzenia i kontaktu z kulturą pełną
cyfrowo-analogowych mieszanek, które dawno straciły wyraźne granice.
Mamy tu aplikacje, netart, interaktywne filmy, webdoki, gry, ale i komiks, który pozostaje dla nas mieszaną formą osobną bez wdawania się w dyskusję „sztuka czy literatura?”.
Obserwujemy i staramy się patrzeć i korzystać krytycznie.
Jakub: Jest na to piękne określenie: dług technologiczny. Nigdy nie masz czasu na to, żeby poprawić kod i zaciągasz dług, który prędzej czy później cię dopadnie.
Jacek: My mamy przecież treści z ponad 150 numerów, które musiały zostać dostosowane do nowych layoutów i sprawdzone.
Jakub: Przy pierwszej zmianie projektu było tych artykułów około tysiąca, teraz jest prawie sześć tysięcy.
Jacek: Na stronie internetowej magazynu „Wired” – która również przeszła ostatnio redesign – gdy trafisz do archiwalnych artykułów, które wyświetlają się w tym ich nowym layoucie, to się wszystko sypie.
Jakub: Nie da się tego przeskoczyć. Internet się rozwija. Kiedyś standardowy rozmiar obrazka miał 500 pikseli szerokości, dziś to jest 2500 pikseli. I musisz to przewidzieć do takiego stopnia, aby serwis się nie zestarzał do czasu kolejnej zmiany. A zwykle już w momencie wdrożenia ma się masę pomysłów, jak można by to jeszcze poprawić.
Jacek: Nie jesteś w stanie zaplanować wszystkiego tak, aby zrobić serwis przyszłościoodporny. Gdy startujesz od zera, jak amerykański portal vox.com, który powstał w 9 tygodni, można takie rzeczy robić. Ale kiedy masz masę treści i starego kodu, w pewnym momencie dostosowanie ich przy przeprojektowywaniu strony zaczyna zajmować więcej czasu niż praca nad tą nową częścią.
Pierwsza wersja dwutygodnik.com – projekt felietonu
Czy taki kod to jest jakaś forma tekstu kultury? Czy jest sens archiwizować kod, jako coś, co ma wartość na przyszłość?
Jakub: Teraz jest taka wizja romantycznego programisty, który coś sobie pisze i rozmyśla nad pięknem swojego kodu. W rzeczywistości to nie ma z tym nic wspólnego. Zresztą kod powinno się pisać w sposób, który jest najłatwiejszy do zrozumienia.
Jacek: Zgadzam się z Kubą. My i tak każdą wersję mamy zarchiwizowaną. Każdy chociażby marginalnie profesjonalnie prowadzony projekt informatyczny musi korzystać z systemów kontroli wersji, które zapisują każdą zmianę. Gdybyśmy się uparli, jesteśmy w stanie wrócić do „Dwutygodnika” w pierwszej wersji. Chociaż musielibyśmy się bardzo uprzeć. Ciekawszym zagadnieniem jest archiwizowanie stron internetowych.
Nie zachwycacie się nigdy swoim kodem?
Jakub: W momencie tworzenia jak najbardziej. Kiedy widzisz, że udało się stworzyć eleganckie rozwiązanie.
Jacek: Nikt nie lubi wracać do starego kodu. Kod się dużo trudniej czyta niż pisze. Dlatego wielu ludzi woli coś zrobić od zera niż przerabiać to, co dziedziczą po innym programiście. Jeśli odziedziczysz po kimś kod, to musisz zrozumieć sposób, w jakim on myślał o tym zagadnieniu, nie tylko samo zagadnienie.
Strona główna drugiej wersji dwutygodnik.com, wciąż z okładkąCzy trzeba doskonale znać work flow redakcyjny, zwyczaje redaktorów, żeby zrobić dobry CMS (Content Management System) czyli system w którym pracują w internecie redaktorzy?
Jakub: Są dwie możliwości. Albo organizacja już działa i system jest tworzony, żeby ją wspierać. Albo te procesy nie działają lub ich jeszcze nie ma i oprogramowanie wprowadza zupełnie nowy model działania. W przypadku „Dwutygodnika” to było pół na pół. Na początku wszystko powstawało od zera. Rola redaktora prowadzącego, działy. Ale były pewne wzorce, które redakcja już posiadała. Ważne, aby od wczesnego etapu pracować bezpośrednio z zespołem, który będzie korzystał z systemu na co dzień. To umożliwia zrozumienie, w jakim celu dana funkcjonalność jest wdrożona, a z drugiej strony gwarantuje, że będzie wspierać pracę, a nie ją spowalniać.
Są różne CMS-y, dla mnie jako redaktorki jest to bardzo ważna sprawa. W niektórych jest bałagan, trzeba z tym CMS-em walczyć, inne, tak jak nasz, pozwalają wręcz lepiej skoncentrować się na swojej pracy.
Jakub: „Guardian” zrobił rozwiązanie na Drupalu, open-sourcowym CMS-ie, ale kosztowało ich to ogromne pieniądze i ostatecznie zbudowali własny system. Nie dlatego, że mogli, ale dlatego, że musieli. W momencie, w którym narzędzie ogranicza rozwój pisma takiego jak „Guardian”, to początek końca. Pudełkowe CMS-y mają pewien standardowy tryb, którego przerabianie jest często bardziej kosztowne, niż stworzenie CMS-a od nowa.
Jacek: Dużo łatwiej jest nam wprowadzać zmiany i dostosowywać pod redakcję „Dwutygodnika”, kiedy jest to nasz system. Vox Media ma swój CMS, który nazywa się Chorus i zaczęły się pojawiać pogłoski, że mają go otworzyć jako produkt komercyjny. W zeszłym roku Ezra Klein, ważna postać z „The Washington Post”, przeszedł do Vox Media, jako powód podając to, że mają dobrego CMS-a.
Doskonale to rozumiem.
Jacek: W medium cyfrowym to jest podstawowe narzędzie pracy. W pewnym momencie granice CMS-a wyznaczają ci limit tego, co możesz zrobić.
Jakub: To jest przewaga konkurencyjna. Każda młodsza firma, która ma nowe systemy – w jakiejkolwiek branży – będzie lepsza niż moloch ze starym systemem.
Jacek: W przeciwieństwie do rozwiązań typu WordPress, czy choćby naszego CMS-a, Chorus nie traktuje momentu publikacji artykułu jako końca procesu pracy nad nim. Obejmuje również jego publikację w mediach społecznościowych, zarządzanie interakcjami z czytelnikami. No i oczywiście masz dostęp do danych analitycznych. Ale w „Dwutygodniku” klikalność nie jest na szczęście najważniejsza. My mamy zupełnie inne cele niż komercyjne magazyny online. Klientami „Dwutygodnika” są odbiorcy, a klientami portali są reklamodawcy. To jest podstawowa różnica.
Projekty komercyjne muszą się z czegoś utrzymywać.
Jacek: Jeśli chodzi o wykorzystanie AdBlocka, aplikacji do blokowania reklam w przeglądarkach, Polska jest w absolutnej awangardzie światowej. To dwadzieścia parę procent użytkowników sieci. Do tego doprowadziły portale w Polsce. Używanie odsłon jako podstawy metryki jest kompletnym absurdem. Polskie portale się na to biją. Ten, który będzie mógł powiedzieć, że według Megapanelu, badań polskiego internetu, ma najwięcej odsłon, zostaje numerem jeden. Ludzie w domach mediowych są leniwi, więc automatycznie dają najwięcej kampanii temu, który jest numerem jeden wedle tego kryterium.
Jeśli nie odsłonami, to czym powinni się kierować?
Jakub: Liczy się przede wszystkim to, ile czasu użytkownik zostaje na stronie. To jest wielki problem, jak ma wyglądać prasa w sieci w przyszłości. Nowy układ wpłynie też na funkcjonowanie branży reklamowej, z której żyje prasa. Bo niekoniecznie liczy się czas pojedynczej sesji, jednej wizyty. Jeśli użytkownik ma interakcję z medium kilkaset razy dziennie po kilka sekund, to to zupełnie zmienia zasady gry. Artykuły „New York Timesa” na Apple Watch mają na przykład długość jednego zdania.
Jacek: Pracuję w reklamie internetowej 14 lat i jestem przekonany, że reklama banerowa to kompletna pomyłka. To jest próba przeniesienia starych modeli reklamowych do nowych mediów. Mamy temat reklamy natywnej, którą eksploruje naTemat, czyli na przykład artykuł Tomasza Lisa o tym, jak przygotowuje się do maratonu, ilustrowany zdjęciami, na których trenuje i pije Powerade. Bardzo łatwo jest przekroczyć granicę, co im się często zdarza. Jednak próbują zrobić coś nowego.
Jak doświadczenie w branży komercyjnej wpływa na tworzenie projektu non-profitowego?
Jakub: Modele, które stosowałem w pracy nad „Dwutygodnikiem”, nigdy nie różniły się od tych komercyjnych. Może nie mamy sztywnego mierzenia klikalności ani reklam, ale tu też jest jakaś moneta i waluta. W tym przypadku to liczba przeczytanych artykułów, czy ile osób je przeczyta. Może na początku było trochę kontrowersji, że długie teksty w internecie, że to się nie może udać. Ale przede wszystkim walczymy o to, co jest misją tego magazynu. Treści, które są ważne i przygotowane w odpowiedni, rzetelny sposób. Naszą walutą jest to, żeby ludzie czytali o teatrze i operze, a nie przeglądali listę dziesięciu gaf miesiąca z fotogalerią.
Podstrona działu Teatr w poprzedniej, trzeciej wersji dwutygodnik.com
Jacek: Jeśli chodzi o podejście produkcyjne, to wygląda mniej więcej podobnie. Czerpiemy z wiedzy, którą wynieśliśmy z projektów komercyjnych, natomiast obaj traktujemy ten projekt inaczej. Zazwyczaj projekty robi się na zasadzie fixed time i fixed scope, czyli mamy ustalony zakres, poza który nie wychodzimy i deklarujemy, że do tego momentu ów zakres będzie wdrożony. Z „Dwutygodnikiem” jest tak, że nam wszystkim zależy na tym, żeby ten produkt końcowy, chociaż to słowo „produkt” nie pasuje, był jak najlepszy, więc grzebiemy w nim bardzo długo po drodze. Czyli na przykład tydzień przed publikacją nowego designu zmienimy font albo szablon artykułu. Sam proces powstawania tego jest bardziej chaotyczny niż projektu komercyjnego. Gdyby to był projekt komercyjny, to ustalilibyśmy na początku dokładnie to, co robimy i nie wychodzilibyśmy poza te ramy.
ROZMOWY Z PROGRAMISTAMI
Programiści, koderzy, projektanci interakcji to ukryci rzemieślnicy i artyści dzisiejszej kultury, w dużej mierze cyfrowej. Kod ubrany w grafikę trafia na nasze ekrany i determinuje sposób użycia i doświadczenia danego tekstu, dźwięku, filmu. Hybrydowych form nie da się zredukować do ich poszczególnych elementów. Przeprowadzamy rozmowy z programistami, którzy umożliwiają ich powstawanie.
Rozmowa z Michałem Szotą.
Rozmowa z Tomaszem Buszewskim.
Rozmowa z Magdą Wilczyńską.
Więcej wolności?
Jakub: Przede wszystkim zaangażowania. Z drugiej strony dwutygodnik.com robiliśmy, żeby po tylu latach mieć wreszcie ten wywiad (śmiech). Jest jedna rzecz, która takie projekty bardzo odróżnia. Na rynku komercyjnym, w jakiejkolwiek działalności, jeśli odnosisz sukces, to ten sukces pomnażasz, też w sensie finansowym. Tu tak to nie działa, mimo że „Dwutygodnik” urósł o prawie 1000%, jeśli porównać liczbę sesji w 2009 i 2014 roku.
Jacek: Z jednej strony, hura, nic nie sprzedajemy. A z drugiej, kurczę, nic nie sprzedajemy. Jakbyśmy sprzedawali, to moglibyśmy mieć większy budżet na rozwijanie tego. Sukces nie przekłada się na finansowanie. Mieliśmy tyle samo pieniędzy na rozbudowę serwisu, kiedy mieliśmy trzy razy mniej użytkowników.
Jakub: Jest taki magazyn Good. Oni stworzyli ciekawy model. Mają firmę konsultingową, która między innymi pomaga innym firmom być odpowiedzialnymi społecznie. Zarabiają na tym. Ale to też zupełnie inny rynek. W Polsce to raczej problem finansowania publicznego.
Jacek: „Dwutygodnik” jest o tyle innym projektem, że normalnie w reklamie internetowej projekty, które robisz, mają bardzo krótki czas życia. Robisz stronę zupek Amino, która żyje dwa miesiące.
Jakub: W takim projekcie najważniejsza jest jego ciągłość. To nie jest projekt wdrożeniowy. Przez lata pracujemy w tym samym składzie. Wiemy, co się sprawdza, co działa. To cały ogromny ekosystem. Mam nadzieję, że potrwa jak najdłużej.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.