Budzik. „Get innocuous” LCD Soundsystem wygrywa ze snem. Jest pierwsza rano i czas iść się kleić.
1. NOC
W kuchni spotykam Jadzię, która już przygotowuje kawę. „Został jeszcze klej z ostatniego razu?” – pytam. Odpowiedź jest negatywna, trzeba dorobić. Klej do tapet w proszku plus woda. Wymieszać, odstawić do zgęstnienia. Następnie rozlać do dwóch półtoralitrowych butelek po wodzie, których nakrętki są przedziurawione. Zbieram przygotowane wcześniej plakaty, które właśnie zdążyły wyschnąć. Zakładam wyświechtane dżinsy, za duży polar-szmatę z kapturem. Do torby wkładam posegregowane hasłami plakaty, klej, pędzel, papierosy. Żadnych komórek, pieniędzy czy dokumentów.
Mapa miasta przybiera specyficzną legendę. Ulice często uczęszczane przez policję. Dobrze wyeksponowane fasady. Miejsca, gdzie wiszą inne plakaty. Ścieżki zbytnio eksploatowane przez wracających z knajp pijanych facetów. Winkle, za którymi można swobodnie rozłożyć utensylia. Ściany gładkie i chropowate, szyby, opuszczone budki telefoniczne. Przejście koło biblioteki uniwersytetu to dobre miejsce na konwersację ze studentem. Jakie hasło rzucić w twarz urzędnikowi wychodzącemu z ministerstwa? Co powiedzieć do ludzi wychodzących z kościoła?
„nie bój się. to się zaraz zacznie”
Barierki drogowe w Nicei. Fot. A. Słodownik„Tu za dnia siedzą ludzie przed kawiarnią, patrząc z ok. 100 cm nad ziemią na tamtą ścianę” – mówi Jadzia. Chcemy wpaść im w oko. W naszych głowach projektują się filmy nakręcone pamięcią w ciągu dnia. Spojrzenie w lewo, w prawo. Szybko babramy papier w kleju i gołymi dłońmi rozpościeramy na chropowatym murze. A więc tak to czuć. NORMALNIE nie dotyka się ścian. Brudne od farby w sprayu paznokcie perfekcyjnie harmonizują ze skórą czerniejącą z każdym plakatem od kurzu i brudu wiążącego się z klejem.
Kontakt jest fizyczny. Zaczyna się od męczącego dociskania nożyka podczas starannie wycinanych na szablon liter. Czynność ta nie może być wykonywana bezmyślnie. Ryzykuje się wtedy sabotaż SZBL (Systemu Zachowania Brzuszków Liter), czyli przecięcie wyznaczonych na początku mostków. Litery typu „B”, „A”, „R”, czy „D” wymagają więc szczególnej uwagi. Stawy i opuszek palca wskazującego jeszcze przez dwa dni po wycinaniu będą o nim przypominały. Potem klejenie. Sięganie parteru. Wyciąganie szyi. Gimnastyka rozgrzewa nocne temperatury. Jadzia nieomal wślizguje się w wąską przestrzeń między balustradę ulicy a skrzynkę z instalacją elektryczną. Ja podskakuję pięć razy i walę ręką w plakat przyklejony na ponad 2,5 m wysokości od chodnika. Dopóki porządnie nie przylgnie. Potem ten fragment ściany nad schodami. Kucam. Na chwilę odrywam się od równomiernego rozkładania kleju na papierze. Zerkam na okoliczne budynki i drzewa. Wyglądają dziwnie. Nigdy świadomie nie patrzyłam na nie z waszej wysokości, drogie dzieci.
Idziemy na główną ulicę. Pod wielkim wejściem do H&M śpi szczelnie okryty łachmanami żul, zmienia odrobinę wizerunek marki. „Wreszcie reklama, której jestem targetem” – myślę. Kościół natomiast zamknięty na cztery spusty, a przed nim, na schodach, czterech śpiących bezdomnych.
Street art
Wszelka twórczość używająca miasta jako galerii do swojej prezentacji. Niekoniecznie z błogosławieństwem struktur stojących na straży prawa. Ściany, odpadające tynki, chodniki, słupki, schody, mosty, barierki, szyny – wszystko co miejskie staje się płótnem dla wyciętych wcześniej szablonów, słupem ogłoszeniowym dla plakatów, materiałem gotowym do kreatywnej redefinicji.
Abstrahując od treści plakatów, należy oddać cześć rytuałowi klejenia w nocy. Sacrum zamkniętych sklepów. Wreszcie cisza. Powolny, leniwy rytm. Subtelne przygaszenie kolorystycznej gamy CMYK’ów. Inny kąt padania sztucznego światła. Pozorna bezbodźcowość, pod którą tętni ekscytacja tajemniczością ciemnych kątów i niepokojem wywoływanym przez nieliczne jednostki szwendające się po nocy.
„Któregoś dnia to miasto będzie należeć do mnie”. Obsikujemy teren jak psy. Każdy plakat to adrenalina. Jesteśmy a) dwiema kobietami, b) kręcącymi się po nocy z c) niekoniecznie legalną formą autoekspresji. Silne emocje kreują intymną więź między nami a porzuconymi nieoczywistymi przestrzeniami ulic. Dopieszczamy je. Po każdej następnej nocnej akcji strach jest coraz mniejszy. Miasto faktycznie staje się nasze. Któregoś razu, wracając do domu, nagle orientujemy się, że idziemy środkiem jezdni zamiast, jak na początku, zachować ostrożność. Odbieramy miasto bankom i odzyskujemy je dla siebie i innych. Rano czuję, że mam prawo tędy chodzić. Profesorze Bauman, nie jestem już turystką!
2. DZIEŃ
Przejście kilku dzielnic kończy się powrotem do domu około 5 nad ranem. Pochłaniamy przygotowane wcześniej penne, pijemy na sen wino neutralizujące wciąż silnie odczuwaną ekscytację. Za kilka godzin trzeba wstać i zarchiwizować plakaty za dnia.
W niedospaniu nocna eskapada wydaje mi się infantylnym wybrykiem. Dlatego biorę aparat i idę go powtórzyć. Chodzę po swoich śladach. Prawie wszystko jest na swoim miejscu. Kilka plakatów zdjęły służby oczyszczania miasta, reszta upiększona jest obcymi ludźmi i ferworem codzienności. Plakat wędrujący to moja ulubiona kategoria. Biało-czerwone plastykowe barierki, na których odcisnęłyśmy swój ślad, zabrały nasze plakaty w inne miejsce. Robotnicy zaczęli bowiem prace na kolejnym odcinku ulicy. Jadzia uważa, że nie zrywają ich, bo je lubią. Ja zachowuję swoją wiarę w lenistwo człowieka i cieszę się, że im się po prostu nie chciało.
„nie panikuj. to się wkrótce skończy”
Plakat wędrujący. Fot. A. SłodownikPrzez chwilę oficjalna linia komunikatów w przestrzeni miejskiej zostaje zachwiana. Rozkazujące KUP, ZJEDZ, SPRÓBUJ, MIEJ, podważone zostaje przez kwestionujące CZYŻBY, bądź konfundujące TO TWOJA WINA / TO NIE TWOJA WINA. Etnolog Edward Hall wyznaczył cztery obszary przestrzeni interpersonalnej: strefę intymną, osobistą, społeczną i publiczną. W strefie publicznej hasło GDZIE SIĘ PODZIAŁY TWOJE MARZENIA? wydaje się wręcz wyć do ludzi zamiast ginąć w wykreowanej scenerii galerii, wirtualności internetu, czy też pozostawać nieodkryte w strefie intymnej, do której pierwotnie należało. Hasła dotyczące spraw osobistych wrzucone w strefę publiczną skuteczniej wytrącają z homeostazy.
Rozgrzeszenie na moście. Nad Garonną.
Tuluza. Fot. A. SłodownikPrzekazy przenikają się. Jeden z naszych plakatów umocowałyśmy jak komiksowy dymek przy grafice autorstwa Monsieur Qui (http://mrqui.free.fr/). Razem ze stojącymi obok znakami drogowymi tworzą kolaż znaczeń. Mijam pikselowe kafelki Invadera (http://www.space-invaders.com) oraz wełniane getry („guerilla knitting”, czyli partyzanckie dzierganie), w które ktoś ubrał słupy sygnalizacji świetlnej. Żeby miastu nie było zimno? Ile czułości. Jest i słupek drogowy przerobiony na wielkiego papierosa. Atrybuty miasta przefiltrowane na czysto. Struktura nie spaczona przedsądami.
Parkour
Twórcy: Francuzi David Belle i Sébastien Foucan. Sztuka przemieszczania się w mieście w formie pokonywania przeszkód za pomocą różnych technik (bieg, skoki, salta, wspinanie, wdrapywanie, turlanie). Symbol przezwyciężania trudności, które napotykamy w życiu. Parkour kładzie duży nacisk na ideę rozwoju, naukę przekraczania własnych ograniczeń. Mentalne samopoznanie za pomocą treningu fizycznego. Nie chodzi o sportową rywalizację.
Na niektórych plakatach znajduję komentarze dopisane długopisem przez nie wiem kogo. Czyżby mimo owianej czarną legendą słynnej miejskiej znieczulicy, komuś chciało się sięgnąć do torby po długopis i odpowiedzieć na zaczepkę? Trudno to pojąć, ale mikroskopijny dialog został nawiązany.
Street art przywodzi mi na myśl sposób, w jaki Stephane, bohater „Jak we śnie” („La Science des rêves”, 2006) Michela Gondry'ego mieli nieakceptowaną przez niego formę rzeczywistości, otrzymując w rezultacie swoje sny. Sztuka ulicy też jest redefinicją zastanego. Wymaga uważnego spojrzenia i takie też wzbudza. Plakat, czy inna miejska aranżacja, mogą skłonić mieszkańca-widza do zwrócenia się w stronę, którą inaczej by zignorował. Jak jazda na rowerze, która skutkuje nabraniem świadomości każdego krawężnika, otaczających kantów, rodząc intymną relację z fizycznością miasta.
3. TYMCZASEM
Masa jednostek siedzi na 25. Warszawskim Festiwalu Filmowym w Kinotece i ogląda, jak inna masa jednostek miota się w „Castro” Alejo Moguillansky'ego. Jest to filmowa wariacja na temat utworu Becketta „Murphy”. Ciemna masa nie rozumie nic z tego, na co patrzy, jak ujawnią zadane po projekcji pytania. „Czy tak wygląda życie na Kubie?” – pyta ktoś po angielsku z polskim akcentem. „Dlaczego na Kubie? Przecież to argentyński film” – odpowiada reżyser poprzez tłumacza z hiszpańskiego. „Whatever” – ripostuje zamerykanizowany Polak. Publiczność gapi się poza tym w lustro. Bo, ojej, biegający na oślep bohaterowie to żaden surrealistyczny obraz. Publika, nawet siedząc w kinie, pędzi bezmyślnie po wykreowanej siatce znaczeń, wypierając absurd i nieistotność swoich egzystencji.
„Iść zanim zacznę biegać, usiąść zanim się położę”. Cytat z tytułowego Castro napawa obawą. Jeśli mieszczuch przelatuje przez swoją przestrzeń w tempie przekraczającym możliwości systemu poznawczego mózgu, i o ile nie przecenia się oddziaływania podprogowego, oznacza to, iż miasto jest porzucone. Nieprzyswajane. Żeby utrzymać swoją uwagę na miejskich niuansach, należałoby je najpierw w ogóle zauważyć. Trzeba by zacząć iść zamiast biec, stanąć zamiast iść. Bądź nawet schować się do szafy, jak robi to Castro.
„to nie twoja wina” Tuluza.
Fot. A. SłodownikZ drugiej strony bieg może przybliżać do sedna, jak ma to miejsce w przypadku zjawiska parkour AKA l'art du déplacement. Polegający na pokonywaniu miejskich przeszkód bieg prowadzić ma do czegoś więcej niż osiągnięcia mety. Przekraczania fizycznych barier, ale przede wszystkim własnych ograniczeń ciała i umysłu. Doskonalenie poszczególnych ruchów, forma ekspresji. Poczucie wolności osiągnięte via plastyka miasta. Odzyskiwanie człowieczeństwa. Medytacja dla członków społeczeństwa ADHD? Współczesna forma ucieleśnienia idei uważności tak istotnej w filozofii buddyzmu? Parkour daje takie, powiedzmy dramatycznie, ochłapy nadziei. (O ile nie jest to wersja MTV pt. „The Ultimate Challenge”, która zamienia ową sztukę w sport, każąc uczestnikom konkurować ze sobą, spłycając do poziomu sezonowej mody, jednorazowego kubka). Przy założeniu, że zwolnienie obrotów nie jest już dla nas osiągalne, być może parkour to remedium. Street art wydaje się mieć jednak jedną podstawową przewagę. Podczas gdy bieganie po dachach budynków ma być rozwojowe jedynie (a może aż) dla samego podmiotu, to sztuka ulicy ma potencjał pobudzania do rozwoju wszystkich, którzy tylko zechcą ją zauważyć.
Na koniec bonus – uliczna sonda. Zapraszamy!
Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.
Tekst i sonda dostępne na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.