5 rzeczy Jana Sochaczewskiego

27 minut czytania

/ Obyczaje

5 rzeczy Jana Sochaczewskiego

Agnieszka Słodownik

List do Jaśnie Wielmożnego Ojca, pamiętnik wyklejanka, plan pierwszego polskiego 105-tysięcznika, kartonikowy bilet i suwak logarytmiczny. Im bardziej wsiąkam w tego człowieka, tym bardziej jest mi on obcy – może właśnie dlatego chcę wyciągnąć do niego rękę

Jeszcze 7 minut czytania

Zbiornikowiec lub masowiec. Dziewięć otwartych ładowni lub zbiorników, bo mogły się w nich znaleźć zarówno węgiel, jak i ropa, znaczy się ładunek sypki i płynny. Statek ma 240 metrów długości. Wyporność – 105 tysięcy ton. Rysunek z dopiskiem „rewizja druga”, czyli po zmianach. Plan ogólny narysowany został ręcznie w 1971 roku, a więc ten papier w rękach – amoniakowa światłokopia – składany jak tradycyjna mapa, jest starszy ode mnie o osiem lat. Nieźle się trzyma. Rozłożony potrzebuje znacznego kawałka podłogi. Na stole mi się nie mieści.

Statek jest wyrysowany według standardu okrętowego, czyli to, co niżej, jest na dole rysunku, a to, co wyżej, na górze. Pokłady od łodziowego do namiarowego – coraz mniejsze – pokrojone i ułożone obok siebie. Jak kilka plastrów z rezonansu magnetycznego. Dziobówka umieszczona została na rysunku dodatkowo.

Wręg trzydziesty: obrys komina na pokładzie C. Dzięki podziałowi wręgowemu można odnieść komin do innych punktów na skalach x, y, z. W przestrzeni.

Wielka siłownia, czyli maszynownia. Ma pomieścić silnik na paliwo ciężkie. Normy emisji spalin jeszcze nie obowiązują w przemyśle okrętowym. Szyb kominowy jest w centrum kolejnych pokładów. Kabiny dla załogi bez bloków sanitarnych – wspólna łazienka na korytarzu. Kabiny oficerskie mają wyższy standard. Radiooficer ma sypialnię i swoją łazienkę.

Plan ogólny 105-tysięcznikaPlan ogólny 105-tysięcznika. Z archiwum Jana Sochaczewskiego

Dla 50-osobowej załogi zaprojektowane jest całe środowisko pracy, wypoczynku, spania. Kuchnia ma własną piekarnię (osobne pomieszczenie o dużym ryzyku pożarowym). W latach 70. magazyny prowiantowe niekoniecznie przewidywały produkty głębokiego mrożenia. Jest palarnia. A tu? Jeżdżę palcem po planie. Tu kantyna z wyjściem na zewnątrz do napicia się kawy, herbaty przy pracach pokładowych. Zaplecze medyczne: pomieszczenie szpitalne, izolatka ze śluzą (choroby zakaźne złapane podczas dalekich podróży) i ambulatorium (pomieszczenie zaopatrzenia medycznego). Pokój rekreacyjny, czyli świetlica. Jadalnia oczywiście ma także przytuloną do siebie pentrę, gdzie zapewne znajdzie się warnik do zagotowania wody.

Statek zaprojektowany jest szczodrze: kabiny dla załogi to prawie same jedynki. Oficerowie oprócz salonu wspólnego mają też indywidualne: salon kapitana, radiooficera, starszego mechanika. Statek niby starego typu, ale przywodzi mi na myśl megajacht „Octopus” Paula Allena, na którym polerowałam srebrne widelce (miałam wtedy taki dyżurny suchar: „I polish silver with german precision”. Nadal mnie bawi, a to najważniejsze). Na 126-metrowym „Octopusie” było i studio nagraniowe (z fortepianem), i kameralna sala kinowa, i basen. Oczywiście dla gości, więc to inne sytuacje. Na „Marszalu Budionnym” jadalnia załogi posiadała kabinę projekcyjną, a więc robiło się z tej jadalni kino. I basen też był.

Na fanpejdżu „STOCZNIA GDYNIA S.A.” były pracownik stoczni komentuje pod zdjęciem „Marszala”:

Słyszałem legendy o tej budowie... starsi pracownicy opowiadali, że wyposażony był ponad stan, no i że najważniejszą osobą z załogi był komisarz polityczny. Jestem zbyt młody, by wiedzieć coś więcej, po prostu pracując w stoczni, słuchało się opowieści kolegów pamiętających tamte czasy.

Komisarz polityczny to raczej w Armii Berlinga w czasach II wojny światowej. Tu chodzić musiało o oficera kaowca, który miał pilnować, żeby marynarze nie handlowali na czarno i nie uciekali za granicę. Kapitanowie ich nie znosili.

„Marszałek Budionny” w budowie / fot. fotopolska.eu„Marszałek Budionny” w budowie / źródło: https://fotopolska.eu/940358,foto.html

*

Pierwszy polski 105-tysięcznik zwodowany zostaje w środę, 19 stycznia 1974 roku w Gdyni w Stoczni imienia Komuny Paryskiej. Zachmurzenie jest tego dnia umiarkowane, temperatura nie przekracza 6°C, czyli bez przesady jak na styczeń w latach 70., ale za to wiatry wzrastające do silnych. W „Dzienniku Bałtyckim” – kino akcji. Żeby wyprowadzenie kolosa z suchego doku, przeholowanie i zacumowanie w stoczniowym basenie przy pirsie południowym odbyło się sprawnie, wszystko obliczone musi być co do centymetra. A wiatr nie pomaga.

O godz. 13.15 woda zaczęła napełniać nieckę, z wolna zakrywając podwodną część kadłuba statku stojącego na tzw. kilblokach. Rozpoczęły się pełne napięcia minuty i godziny. Kierownik wydziału obsługi i zdawania statków mgr inż. Ryszard Olczyk dozorujący – od strony lądu – wraz z mistrzem dokowym Józefem Chytrym i zespołem stoczniowców wyprowadzenie jednostki z doku najwyższą uwagę poświęcali kontrolowaniu i korygowaniu położenia kadłuba, utrzymywaniu go przez cały czas równo w osi doku. Statek, który wraz z balastem stanowił masę o ciężarze ok. 25 tys. ton, utrzymywany był sztywno na cumach i na specjalnych linach przymocowanych do szyn na bocznych ścianach doku. Kiedy woda doszła do 4 m wysokości jego kadłuba, 105-tysięcznik drgnął, uzyskując pływalność. Następnie po wyrównaniu się lustra wody z obu stron – doku i basenu – otwarta została brama dokowa, do dziobu kolosa podpłynął ciężki holownik, podał mu hol i wolno, centymetr po centymetrze, statek zaczął opuszczać dok wyprowadzany przy pomocy wyciągarek i ich lin, pod czujnym okiem całej ekipy działającej z najwyższą ostrożnością i zegarmistrzowską dokładnością. Na zewnątrz przy wyjściu z doku na jednostkę czekało dalszych 5 holowników.

(…) Do najkrytyczniejszych momentów podczas manewrów statkiem, stanowiącym wszak bezwładną masę, należały te chwile, kiedy rufa jednostki znajdowała się jeszcze w doku, a pozostała jego część już była w basenie, a więc gdy najbardziej strzec się trzeba było przed uszkodzeniem śruby, bramy dokowej itd. Następnie podczas obrotu, jaki trzeba było wykonać statkiem w niewielkim basenie portowym, by skierować go ku południowemu pirsowi suchego doku, tzn. na wyznaczone i specjalnie przygotowane stanowisko cumownicze. W tym czasie jednostka całą swoją powierzchnią zwrócona była ku naporowi silnego wiatru. 

Szczęśliwie wieczorem bydle jest już na miejscu.

Chrzest następuje kilka dni później. Pierwszy polski 105-tysięcznik otrzymuje nazwę „Маршал Буденный”, czyli „Marszałek Budionny”. Zamawiającym statek jest Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Rok później bandera wjedzie na maszt, a statek rozpocznie dorosłe życie.

„Marszałek Budionny” na kotwicy„Marszałek Budionny” na kotwicy. Zdjęcie z archiwum Jana Sochaczewskiego

*

Cześć,

jestem w Gdyni, bo ile można siedzieć w swoim świecie. Rzucam się na tę Gdynię pod pretekstem więzów krwi. Dalekich i można by się przyczepić, że rozrzedzonych, ale krewni nadmorscy przyjęli mnie ciepło.

Po umieraniu Lidki na cesarza chorób, wśród covidu rozlewającego się na rodziców, koleżanki i mnie, wśród błyskawic i gwiazdek – rzucam się na nieswoje życie jak ryjówka, drapieżnik kruszynka, stale głodny. Gdy przestaje jeść na parę godzin, umiera. Trzęsie się jak Roberto Benigni w „Kawie i papierosach”. Jarmusch zatytułował tę część: „Dziwnie cię poznać”.

Babcia mojego ojca miała siostrę, a ta – dwoje dzieci. Annę i Jana. Annę poznałam przypadkowo, gdy fiat zepsuł się w Nowym Dworze Gdańskim i nie było jak dojechać do Jastarni w dziewięćdziesiątym piątym. Przenocowała mnie i brata i tak się poznałyśmy. Dziesięć lat później ciocia przenocowała mnie znowu, tylko kilka dni dłużej. Robiłam, wiesz, ten Zintegrowany Kurs Bezpieczeństwa STCW’95, żeby zaciągnąć się do pracy na jacht we Francji. Wtedy ciocia opowiedziała mi o swoim bracie, Janie Sochaczewskim, projektancie statków. Anusia to taka ciocio-babcia. A Jan – wujek-dziadek. Daleko nie znaczy niemożliwie. Członek rodziny to dobre alibi.

Ciocia to było odkrycie. Petarda energii dobrej, zabawna, dumna. Wuj – nie poznałam osobiście, bo zmarł w osiemdziesiątym drugim, ale że miał historię z morzem, statkami, to pomyślałam ją zbadać. Może swój człowiek?

Wygrzebywane z rodzinnego archiwum przedmioty wypełnione są innymi słowami. To słowa z lat 30. i 70. Te pierwsze są międzywojenne, te drugie – okrętowe, portowe i morskie. Pozwalają uwolnić się na chwilę od języka, którym faszeruje się nas na co dzień.

Pomiędzy jednym zoomem a drugim muszę dotykać przynajmniej rzeczy.  

Członkowie rodziny - brak

Im bardziej wsiąkam w tego człowieka, tym bardziej jest mi on obcy. Zastanawiam się nad możliwością empatyzowania z kimś tak zupełnie innym, z innej czasosfery. Na pierwszej stronie pamiętnika ma wklejonego Piłsudskiego z podpisem „Wódz”. To dopiero wyjście z bańki (pewnie głównie czasowej). Ja, mama dwójki dzieci, on po wojnie nigdy nie zakłada własnej rodziny i stroni od tej, którą ma. On siedzi w biurze projektowym i kreśli precyzyjne linie. Ja przez trzy lata pływam na jachtach jako stewardesa vel majtek pokładowy, robię zdjęcia i bawię się. Czy ja na pewno chcę brnąć w tę his-storię? A może właśnie dlatego, że on obcy taki, warto wyciągnąć do niego rękę? Na przekór całemu współczesnemu nienawidzeniu tych choćby trochę innych od nas samych.

Uściski i do zobaczenia w Warszawie,
A.

PS
Gdynia jest przepiękna, a w morzu czasem chciałabym się rozpuścić.

*

Pięć rzeczy Jana Sochaczewskiego to: List do Jaśnie Wielmożnego Ojca, pamiętnik wyklejanka, kartonikowy bilet na pociąg z Gdyni do Warszawy, plan pierwszego polskiego 105-tysięcznika i suwak logarytmiczny.

*

Pamiętnik wyklejanka, jaka to solidna rzecz. Gruba na pięść. Ręcznie ponumerowanych stron jest trzysta osiemdziesiąt. Swoje waży. Pokazał mi ją wczoraj siostrzeniec Sochaczewskiego, wuj Krzysztof. Obita beżowym płótnem. Krawędzie kartek pobarwione na różowo, miejscami ponadgryzane. 

Ten grubaśny zeszyt w linie składa się głównie z wycinków z gazet z lat 1937–1938, a klej nakładał na rewers szesnasto- i siedemnastoletni Janek.

Na pierwszej stronie zdjęcie „Wodza”. Wąsaty mężczyzna w szarym mundurze na koniu. Koń na wzniesieniu, na drugim planie niewielki szwadron żołnierzy z karabinami, z bagnetami, na trzecim – rzeka, dalej drugi brzeg, niebo.

(W wersji memicznej to ten obraz, na którym obecnie Kaczyński siedzi na koniku na biegunach.)

Piłsudski będzie powracać tu wiele razy.

Janek zakłada pamiętnik 13 grudnia 1937 roku w Grudziądzu, co odnotowuje pismem pochylonym północno-wschodnim wiatrem, umiarkowanym.

Z końcem roku przyszła do mej durnej łepetyny dumna myśl, aby założyć pamiętnik. Ponieważ pisać nie lubię, będę więc pisał jak najmniej.

Dobry koncept. Janek obiecuje zastępować słowa ilustracjami i podpisuje się zamaszystym i pochylonym: „Jan Sochaczewski”. W tym podpisie jest powaga, jakby obowiązek uniesienia dorosłości. A na dzisiejsze, moje, Janek jest nastoletni chłopak. On to chyba też dostrzega.

W tym roku szkolnym wzięli się do nas. Prócz zwykłych lekcji mamy obowiązkowe Przysposobienie Wojskowe, do wyboru konną jazdę lub szermierkę. Zamiast gier i zabaw mamy tak zwane pychówki (ćwiczenia na łodziach saperskich na Wiśle). Prócz tego mamy kurs „motoryzacyjny” i krótkofalowy. Później topografię, balistykę i obronę przeciwlotniczo-gazową. Cały świat się zbroi i my też. Wszędzie się odbywają manewra i u nas też.

Młody chłopak określony okolicznościami. Irytuje się na tych, którzy mają inne. Gdy w trakcie obchodów 11 listopada grupa poznańskich studentów manifestuje przeciwko wojsku, a władze armii pozbawiają ich prawa do krótszej służby i „zamierzają wszystkich sprawców awantur listopadowych powołać do wojska w charakterze zwykłych szeregowców”, Janek cieszy się na to rozwiązanie i podpisuje ich per „rozpolitykowani durnie”.

Pomiędzy bieżącymi wpisami trafiają się niekiedy wklejki z przeszłości. Na przykład bilet do Teatru Miejskiego w Grudziądzu z 1935 roku, to było jego pierwsze w życiu przedstawienie.

Dumny z umundurowanych członków rodziny, walczących w poprzedniej wojnie, dopisuje pod wycinkiem z gazety zdjęcia pułkownika Sochaczewskiego z 1926 roku, obecnie generała:

Stanisław Sochaczewski jest stryjem ojca. Był on dowódcą oddziałów ochotniczych utworzonych w Kijowie z wiosną 1918 roku, a rozgromionych pod Kaniowem.

Dumny, a może zaznaczający sobie samemu i przedstawiający się mi, czytelniczce, gdzie znajduje się w ówczesnej ludzkiej sieci.

Na kolejnej stronie dodaje, że w 1934 roku chciał być kadetem i wkleja dwa obrazki. Żołnierz z ołówkiem za uchem i teczką pod pachą w wypolerowanych czarnych butach – dowódca pułku. Na drugim maszeruje piechur: żołnierz obładowany wypchanym plecakiem, obwieszony bronią, bidon dynda, hełm zsuwa się na oczy. Jak mówi podpis (nie Janka, tylko gazetowy): „Piechota jest to armii kwiat… Niechaj się zadziwi cały świat…”.

Który 13-latek nie chciał wtedy iść za tym, co chłopackie i wiszące w powietrzu. 16-latek zaczyna jednak dostrzegać niuanse fachu.

Jego wizja siebie krystalizuje się po wycieczce na pokładzie statku salonowego „Carmen”. Na horyzoncie widać było wtedy niszczyciela ORP „Burza”. Janek notuje, że był „w niebo wzięty” i to właśnie wtedy postanowił zostać „człowiekiem morza”. Wysyła podanie do Państwowej Szkoły Morskiej do Gdyni. Dostaje się i jedzie na „Dar Pomorza”. Wkrótce jednak będzie musiał zejść z pokładu, i to wcale nie przez wybuch wojny.

Wojna u bram EuropyWojna u bram EuropyW pamiętniku tytuły prasowe pod napięciem.  

Szturmowcy wiedeńscy przeciw komisarzowi Rzeszy. Masowe aresztowania przywódców oddziałów szturmowych

Rosja sowiecka to jeden wielki dom obłąkanych. Stalin znów wietrzy nowy zamach. Aresztowanie generała i dwóch oficerów

Pogróżki niemieckie pod adresem Francji

Ogłoszenie mobilizacji w Czecho-Słowacji. Niemcy skoncentrowały wojska nad granicą czeską

Tragiczne położenie Polaków w Niemczech

Niemcy gromadzą olbrzymie zapasy zboża

Świat pełen krzyczących nagłówków. Wojna jeszcze nie wybuchła, ale już rozgrywa się na komiksowych rysunkach.

Samolot zrzuca książki zamiast bomb. W drugim kadrze żołnierze siedzą zaczytani. W trzecim – są już unieruchomieni i prowadzeni jako jeńcy.

Święty Mikołaj z choinką na plecach z napisem „Pokój ludziom dobrej woli” idzie przez zasieki, otoczony wymierzonymi w niego karabinami, armatami.

Dwóch panów z cygarami debatuje o sytuacji światowej w 1938 roku. „Na wschodzie mamy wojnę bez wypowiedzenia, a w Europie zapewnienia pokoju bez pokoju”.

Nalot lotniczy. Pilotuje kościotrup z kosą. Tytuł: „Apokalipsa 1938”.

Wiosna '38Wiosna '38

Janek wkleja także żarty z czarnoskórych i kobiet.

Rysunek.
Czarnoskóry człowiek zjeżdża na nartach z ośnieżonego dachu – „Czarne na białem”.

Aforyzmy.

(Ł) Książki mają dużo podobieństwa z kobietami. Jak one, kokietują spojrzeniem, aby zwrócić na siebie uwagę, celem zainteresowania od pierwszego wejrzenia – Nie ratuje ich wprawdzie zewnętrzny efekt, ale je chroni od pominięcia wśród innych. Mimo woli bierze się je do ręki, choćby potem nawet niedoczytane miało się rzucić w kąt, albo sprzedać przekupniom na opakowanie różnych wiktuałów.
(Ł) Większość kobiet, t. zw. „ziemskich aniołów” często utyka, albo ma jakiś ukryty garb, a co najmniej osmolone skrzydełka.

Z kobietami w ogóle jest coś nie tak. A może z miłością. Pod zdjęciem chłopców w mundurkach podpis:

Samobójstwo ucznia. – Na dziedzińcu gimnazjum kupieckiego zastrzelił się uczeń tej szkoły, 17-letni Heliodor Billert.

I nekrolog Heliodora. Miał 18 lat. W smutku pogrążeni są państwo Billertowie z rodziną. Janek jest nie tylko smutny, ale chyba też zły.

Heluś był moim dobrym kolegą z roku szkolnego 1932/33, kiedy uczęszczałem do gimnazjum w Toruniu. Przyczyną samobójstwa była naturalnie „kobieta”. Zastrzelił się z rewolweru 6 mm w wstępie szkolnym.

Dorosły Jan Sochaczewski po pracy w biurze konstrukcyjnym będzie stronić od ludzi, wyłączać telefon.
Nigdy nie zapozna się z wnukami swojej siostry.

*

Regularnie wpadam na grupę EX STOCZNIA GDYNIA TEAM. Zdjęcia z budowy różnych statków. Dużo pozdrowień, wywołań: czy ktoś tam był wtedy ze mną, ja z wydziału K-2. Dużo żalu, że świetlana to przeszłość, ale też głos, że hej, byliśmy wtedy dużo młodsi…

Piękne statki, dobra stocznia, wspaniała załoga, którą serdecznie pozdrawiam.

Witam pracowałem w różnych zakładach, ale takiego zgrania i atmosfery nie spotkałem nigdzie pozdrawiam wszystkich byłych stoczniowców stoczni Gdynia.

Pozdrawiam wszystkich z W3!

Jest sentyment i duma, ale i tęsknota za widokami.

Tu wideo: 360 stopni z ręki nagrane z piętnastego pokładu ostatniego wybudowanego tam samochodowca, czyli znad sterówki na suchym doku, równo z żurawiami, a więc z wysoka. Podpis: „Piękna pogoda, a tu nagle ściana mgły od strony morza i stąd ten filmik”. Rzeczywiście, słońce rozlewa się na basen portowy, żurawie, suwnice, pokład statku w budowie, a gdy kamera zwraca się ku morzu, kadr mgli się.

(Jak ja uwielbiałam być w stoczni, kiedy pracowałam na jachtach. Te wszystkie maszyny i wiatr. Goście nie kręcili się po pokładzie, więc odpadała robota restauracyjno-hotelowa. Mogłam chodzić w uniformie roboczym, czyli spodnie, tiszert, bluza, buty wygodne, a nie koszula, spódnica i baleriny. Mogłam robić rzeczy przez świat określane jako chłopackie, a dla mnie po prostu wysiłkowe bądź techniczne: kłaść silikon, włazić do komina wentylacyjnego od maszynowni w celu oczyszczenia ze starej izolacji, pomagać w naprawach sprzętu – oficerze Jim, do tej pory pamiętam, jak pan naprawiał te kółeczka do wodowania tendera, co za precyzyjna robota! W stoczni można było być bliżej statku, o który chciało się dbać.)

Kolejne zdjęcie. Pogłębiarka „Rozgwiazda”, która „po trzech miesiącach od wykonania zdjęcia zatonęła z pięcioosobową załogą”. „Morze to jest żywioł, którego nie należy lekceważyć”. Członkini grupy komentuje: „Pamiętam tą tragedię”.

To jest duma wyrażona w stylu społecznościowym, osobista.

Położenie stępki pod 105-tysięcznikPołożenie stępki pod 105-tysięcznik. Zdjęcia z albumu „Gdynia” autorstwa Marii i Andrzeja Szypowskich (wyd. 1975 r.)

Książka „GDYNIA” autorstwa Marii i Andrzeja Szypowskich jest po brzegi wypełniona dumą zbiorową, taką w stylu albumu fotograficznego na XXX-lecie PRL. Jest podniośle, ale niejednostkowo. Gdynia to bowiem dobro całego kraju. Po przeczytaniu samego wstępu byłam gotowa wstać i budować Polskę Ludową i musiałam się otrząsnąć, że to już nie robota na teraz i łzy wzruszenia z oczu obetrzeć. No ale to też może skuteczny autor, Wojciech Żukrowski, poeta, autor książki „Porwanie w Tiutiurlistanie”.

Ze wstępu Żukrowskiego:

Dobrze pojmując swą przyszłość i obowiązki z niej płynące, wychylamy się ku światu, wyciągając dłonie pełne towarów, gotowi do wymiany. Stajemy się państwem morskim.

Towary – wówczas symbol bogactwa i sprawności gospodarczej. Teraz, jak w 2008 roku widziałam towarowiec Maerska w porcie Salala w Omanie wypełniony po nieboskłon kontenerami, myślałam sobie: po cholerę te wszystkie tiszerty. (Oraz: jak cudownie światło wypełnia przestrzeń w tym Omanie. Nikt mi tego nie zabierze, żadna pandemia.) Gdy próbuję dać drugie życie rzeczom w domu, oddać w potrzebujące rzeczywiście ręce i muszę chodzić wokół tego dziesięć razy dłużej, niż gdybym nabywała, to myślę sobie: po cholerę ten towaroobieg.

Spaceruję po Gdyni 2020, a tu proszę. Na pomysł wykorzystania kontenerów inaczej niż do przewożenia kolejnych niepotrzebnych rzeczy wpadł w Gdyni deweloper Semeko. Osiedle na wzgórzu zwanym Kapelusz. Widok z wyższych pięter na port. Deweloper Semeko umieścił na fasadzie wszystko, co trzeba. Od strony lasu i starych siedlisk ciągnie się z kolei długi i wysoki mur. Częściowo zbudowany z kontenerów właśnie.

fot. A. SłodownikMur od strony lasu (2020 r.) / fot. A. Słodownik

Jak bezczelnie i smutno.

*

Statki w naszych portach, „Dziennik Bałtycki” z 29 maja 1957 roku „Dziennik Bałtycki”
z 29 maja 1957 roku
Stocznia to jedno. Bardziej świat wewnętrzny, zamknięty, zaplecze. Port – to drugie. Dostępny, należący jakby do wszystkich. Mieszkańców, podróżnych. W „Dzienniku Bałtyckim” stała kolumna „Statki w naszych portach”. 28 maja 1957 roku weszły do Gdyni: „MORMACPENN” – USA – po drobnicę do USA, „FELGE” – NRF – po węgiel dla Finlandii, „TENTE” – szwedzki – przywiózł 600 ton celulozy ze Szwecji, „NOWOTKO” – polski – z drobnicą do Chin i Japonii…

Kolumna informuje i emocjonuje.

UWAGA: Zaniepokojone perspektywą 5-miesięcznego rozstania rodziny członków załogi „Braterstwa” informujemy, że statek ten nie wyruszył do Chin, lecz udał się do Wismaru, skąd po wyładunku wróci za kilka dni do kraju na remont. Omyłka – za którą przepraszamy – powstała w skutek otrzymania przez nas nieścisłej informacji.

*

6 lipca 1937 roku tata Janka wysyła z Grudziądza do Gdyni list, w którym zezwala synowi na wstąpienie do Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni na wydział nawigacyjny oraz jednocześnie zobowiązuje się w imieniu swoim i syna do przestrzegania przepisów i wymagań szkoły, a w szczególności do regularnego uiszczania wszelkich opłat pod rygorem usunięcia ucznia ze szkoły. Pod zobowiązaniem pieczątka taty: Prokurator Sądu Okręgowego w Grudziądzu, Mieczysław Sochaczewski.

W sierpniu wędruje list w odwrotnym kierunku. Koperta zaadresowana jest do Jaśnie Wielmożnego Pana Prokuratora Mieczysława Sochaczewskiego. Wysłany z „Gdyni – Portu polskiego” do Grudziądza, do ojca. List napisał szesnastoletni Janek na papeterii statku szkolnego „Dar Pomorza”. Na wykropkowaniu wpisał piórem „Gdynia, dn. 27. VIII. 1937 r.”. W lewym górnym rogu rysunek statku, reszta wypełniona ręcznie. Gdy czytam ten list po raz pierwszy, najpierw współczuję, a potem myślę, że dobrze się stało.

Kochany Tatusiu!

Bardzo przepraszam, że długo nie pisałem, ale nie miałem czasu. Piszę do Ciebie, Tatusiu, bo chcę się Ciebie poradzić. Na wydziale nawigacyjnym niestety pozostać nie mogę. Mam podobno coś nie w porządku ze „ślepą kiszką”. Doktór wprawdzie twierdzi, że jest 95 przeciw 100, że żadnych następstw nie będzie. Ale komendant nie chce brać odpowiedzialności, a na operację już za późno, nie zdążyłbym na ćwiczebną podróż. Pozostaje mi wydział mechaniczny, albo gimnazjum. Na wydział mechaniczny mi się nie spieszy. Więc pozostawiam Ci decyzję. Jeśli uważasz, że mam wrócić do domu, to proszę napisać prośbę do (Dyrektora) dyrekcji szkoły na ręce komendanta statku o zwolnienie mnie ze statku. Prośbę tę proszę dołączyć do listu do mnie. Ja sam oddam ją komendantowi. Bardzo mi przykro, że tyle pieniędzy przepada, ale co ja na to poradzę. Te 100 zł za wrzesień prawdopodobnie zwrócą, jeśli opuszczę statek przed pierwszym. Dlatego proszę o natychmiastową odpowiedź. Ja czuję się zupełnie dobrze. Jestem zwolniony od wszelkich robót; czyszczę mosiądz od rana do wieczora i nic więcej. Mam zamiar dowiedzieć się, czy nie zwrócą choć części pieniędzy w zamian za mundur. Szkoda mi trochę „Daru”, ale trudno. Pocieszam się tym, że przypatrzywszy się życiu marynarza, doszedłem do przekonania, że takie życie nie bardzo mi odpowiada. Chodzi przede wszystkim o życie towarzyskie. Sama praca podoba mi się. Przede wszystkim jedno nieszczęście: w szkole nie ma zakazu pić. Więc jeszcze raz proszę o rychłą odpowiedź i proszę się na mnie nie gniewać za te 1000 zł. Postaram się jakoś Wam tę stratę wynagrodzić. Pieniądze na powrót mam i proszę, żeby nikt nie przyjeżdżał. (…) Mamusię i Ankę przepraszam bardzo za zawód. Mamusia nie będzie miała „Rozalindy”, a Anka brata „marynarza”. (…) Jeszcze raz przepraszam Was za zawód i straty materialne i proszę mi to przebaczyć. Ściskam Was i żegnam do prędkiego zobaczenia.

Podpis „Janek (już nie marynarz)” ledwie zmieścił się w prawym dolnym rogu.

Sporo oczekiwań własnych i rodziny, poczucia zobowiązania.

Koperta z papeterii „Daru Pomorza”Koperta z papeterii „Daru Pomorza”

W pamiętniku wyklejance pisze:

Powrotu nie żałowałem, ponieważ nie podobało mi się rozprężenie panujące na „Darze”. Uczniowie wracali pijani i strasznie się rozbijali. Mnie jedna cholera „obcięła” w nocy.

Janek chyba nigdy nie był łobuzem. Są tacy ludzie, poważni od zawsze, i później, gdy zaczyna marszczyć im się skóra, to jakby po prostu puzzle wskakiwały na miejsce. Wszystko zaczyna do siebie pasować.

*

Janek zszedł z „Daru” i wrócił znad morza. Maturę zdał w liceum w Płocku w czerwcu w 1939 roku. Trzy miesiące później zostaje internowany na Litwie kolejno w obozach Olita, Wiłkomierz, Kowno. 15 marca 1940 roku zostaje przekazany Niemcom i osadzony w Stalagu IA – Stablack (obóz w Stabławkach, warmińsko-mazurskie). W kwietniu wywieziony na roboty do Królewca (Kaliningrad). Ucieka w styczniu 1942 roku (koleją, zachował się bilet). Ukrywa się w Warszawie aż do powstania (2 lata!), w którym bierze udział i jest ranny (z wypisu: rana szarpana klatki piersiowej, obecnie na zagojeniu). Po kapitulacji wywieziony zostaje do stalagu XB – Sandbostel (obóz koło Bremy). Chodzę po Google Maps za tymi stalagami. Zostawiam tu ówczesne nazwy z tymi sumiennymi oznaczeniami IA, XB – ile tego było. Ojciec, Mieczysław, zostaje zamordowany w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen.

List od mamy / z archiwum Muzeum Powstania WarszawskiegoList od mamy do syna do stalagu XB, ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

W grudniu 1944 przewożą Janka, a raczej już Jana, do Hamburga. Ma pracować w stoczni Howald-Werke, a później odgruzowywać miasto. W końcu kwietnia 1945 zostaje ewakuowany z Grossenaspe. W pierwszych dniach maja zostaje uwolniony przez Szkotów. 14 grudnia 1945 roku wraca do Polski.

*

Jest zielony kartonikowy bilet. Jest i rezerwacja na kuszetkę w wagonie 3, miejsce 14 – cienki arkusz z zielonym pionowym paskiem na środku wyrwany z książeczki. Pociąg z Gdyni do Warszawy ma odjechać 8 maja 1982 o 23.05. Rano odbędzie się uroczyste wręczenie medali dla zasłużonych powstańców.

Ostatni biletOstatni bilet

Trwa stan wojenny. Jest późny wieczór. Jan nie może złapać taksówki? Martwi się, że nie zdąży na pociąg? Robi coś, czego nie robi nigdy. Tak jak na co dzień stroni od ludzi, tak wyjątkowo łapie autostop na dworzec. To zupełnie nie jego.

Kierowca i jego kolega są pijani. Ujadą dwieście pięćdziesiąt metrów i uderzą w drzewo. Jan medal otrzyma pośmiertnie.

*

Zanim bez pomocy komputera, a z użyciem suwaka logarytmicznego i ołówków grafitowych Polonia Jan Sochaczewski zaprojektuje i wyrysuje „Marszala”, będzie pracował jako robotnik w kadłubowni numer 13 w stoczni gdyńskiej. Rzuci tę pracę jesienią 1946 roku, bo w międzyczasie zda egzamin konkursowy na Wydział Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej. Na studiach, rzecz zupełnie ekstra, praktyki na s/s „Opole”. Statek pływał na linii lewantyńskiej. Zawijał do portów Palestyny, Turcji, Afryki Północnej. Przez pół roku, już jako inżynier w Biurze Konstrukcyjnym w Stoczni im. Komuny Paryskiej, w latach 1965–1966 Jan był na nadzorze statków budowanych dla Polski w Hiszpanii. Prócz tego były wyjazdy służbowe do Danii, Anglii, Francji, Norwegii, Holandii, Szwecji, NRD, ZSRR i Bułgarii.

Zostało mnóstwo pocztówek z tych wyjazdów adresowanych do matki i siostry. Jan nie przywiózł może matce papugi, ale siostra miała jednak brata marynarza.

Ze stoczniowej książeczki narzędziowejZe stoczniowej książeczki narzędziowej

Suwak logarytmiczny (wygląda jak linijka), który siostra zachowała, to bardzo zmyślne narzędzie. Mała rzecz, a pozwala mnożyć, dzielić, logarytmować, potęgować, pierwiastkować. Może robić za tablice trygonometryczne, a czasem ma jakieś dodatkowe znaczniki czy skale, co pozwala na przykład szybko obliczyć powierzchnię koła. Na zdjęciu w albumie „GDYNIA” na XXX-lecie PRL Jan pozuje z ekierką. Suwak logarytmiczny trzyma w dłoniach stojący obok inny inżynier. To musi być Michał Cenian bądź Jan Netzel, niestety nie podpisano.

Nad planem ogólnym 105-tysięcznikaNad planem ogólnym 105-tysięcznika. Zdjęcia z albumu „Gdynia” autorstwa Marii i Andrzeja Szypowskich (wyd. 1975 r.)

Jan wraz ze współpracownikiem, obaj w białych fartuchach, w stylu laboratoryjnym, pochylają się nad rysunkiem technicznym statku. Żaden z nich nie patrzy w obiektyw, ale Jan nie patrzy jakby bardziej.

Rezydencje Muzeum Miasta GdyniRezydencje Muzeum Miasta Gdyni

Dziękuję wujowi Krzysztofowi za czas, który mi poświęcił mimo pandemii. Dziękuję dr. Pawłowi Gełeszowi za pomoc w odczytaniu rysunku technicznego statku. Podczas pisania sięgałam m.in. do archiwum „Dziennika Bałtyckiego” w Bałtyckiej Bibliotece Cyfrowej oraz do książki „Księżyc z Peweksu. Luksus w PRL” Aleksandry Boćkowskiej.

Tekst powstał w wyniku rezydencji literackiej Muzeum Miasta Gdyni. 10 lutego Gdynia obchodziła 95. urodziny. Historyczną Gdynię można odwiedzić na stronach www.gdyniawsieci.pl oraz www.muzeumgdynia.pl.