Szczęśliwe są jedynie psy
Pedro Ribeiro Simões, CC BY 2.0

23 minuty czytania

/ Obyczaje

Szczęśliwe są jedynie psy

Rozmowa z Agnieszką Stamm i Markiem Krajewskim

Zaledwie trzy czwarte ankietowanych odpowiedziało, że w ich życiu w ogóle zaszły jakieś zmiany. Wśród nich tylko trzy czwarte w jakiś sposób na nie reaguje. Pandemia nie dla wszystkich była rewolucją, część osób nie dostrzega większych tąpnięć w życiu codziennym – rozmowa z autorami projektu „Życie codzienne w czasach pandemii”

Jeszcze 6 minut czytania

ADAM KRUK: 4 marca zidentyfikowano w Polsce pacjenta zero, 12 marca następuje lockdown. Tydzień później zaczynacie badania „Życie codzienne w czasach pandemii” – szybka reakcja.
AGNIESZKA STAMM: Palącą potrzebę uchwycenia zmian codzienności Polaków zmagających się z konsekwencjami pandemii pierwszy na Wydziale Socjologii UAM zauważył doktor Ariel Modrzyk i zaproponował pracę nad ich badaniem członkiniom i członkom Zakładu Teorii i Badań Praktyk Społecznych. Zrozumieliśmy, że aby móc uchwycić spektrum reakcji związanych ze sposobami adaptowania się do nowej sytuacji, musimy działać natychmiast. Nie chcieliśmy przegapić pierwszych faz reagowania na zmieniającą się rzeczywistość, zależało nam, by mieć ich pełny obraz. Od razu założyliśmy też, że pierwsza ankieta będzie wstępem do tego, by w kolejnych tygodniach śledzić dynamikę nastrojów społecznych – ale by to zrobić, musieliśmy wiedzieć, jakie są pierwsze reakcje, jaki jest punkt wyjścia.

MAREK KRAJEWSKI: Mieliśmy niepowtarzalną okazję badania zmiany w jej trakcie – to się socjologom zdarza niezwykle rzadko, zazwyczaj analizujemy je już po tym, jak one zajdą. Aspekt poznawczy był więc ogromnie ważny, ale nie wiem, czy nie ważniejszą funkcją – przynajmniej w pierwszym etapie badań – było wyjście naprzeciw ogromnej społecznej potrzebie mówienia. Chcieliśmy stworzyć platformę, która mogłaby stać się dla badanych bezpieczną przestrzenią dzielenia się swoimi lękami, niepokojami, bezradnością. Niekiedy było to wręcz przytłaczające, bo na nasze barki spadła cała masa ludzkiego cierpienia. Jakąś formą przepracowywania tego było pokazywanie w raportach, że choć każde doświadczenie jest unikalne, to wszyscy mamy podobne zmartwienia. W niektórych odpowiedziach znaleźć można było nawet pewnego rodzaju życiowe porady czy pocieszenie.

Czyli waszą strategią adaptacyjną, zamiast ulegać dekadencji czy „znieczulaniu”, było rzucenie się w wir pracy?
MK: Badania socjologiczne jako znieczulanie się – ciekawa koncepcja. Szczerze mówiąc, ja właśnie tak reaguję na stres: zaczynam działać. A mówiąc poważniej, to była próba „radzenia sobie” niekoniecznie z problemami osobistymi, a raczej niejasną sytuacją poznawczą. U progu pandemii większość członków zespołu i tak była już w wirze pracy związanej z naszymi obowiązkami naukowymi, więc badania nad pandemią wymuszały zawieszenie tematów, które uznaliśmy za mniej ważne. „Życie codzienne w czasach pandemii” uznaliśmy bowiem – jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało – za rodzaj społecznego zobowiązania. Bo po to przecież są socjolodzy, żeby mówić, jak jest. Żeby próbować wyjaśniać, dlaczego jest tak jak jest. Być może też, choć w najmniejszym stopniu, przewidywać, jak być może.

AS: Socjolog jest także po to, aby słuchać, a w początkowej dezorientacji związanej z lockdownem potrzeba mówienia wśród respondentów była ogromna. W sytuacji utraty kontroli ten aspekt konfesyjny okazał się niezwykle ważny – ludzie potrzebowali miejsca, aby móc podzielić się swoim doświadczeniem, swoją codziennością, która, jak wynika z naszych badań, okazała się bardzo złożona, momentami problematyczna.

Jaki klucz doboru respondentów przyjęliście?
MK: Narzędzia, których użyliśmy, nie do końca były naszym wyborem, lecz jedyną możliwością metodologiczną do zrealizowania w czasie pandemii. Bardzo wiele działań socjologicznych zostało – tak jak inne formy aktywności – wstrzymanych, niektórym członkom naszego zespołu nie udało się dokończyć wcześniejszych analiz opartych na pracy w terenie. Pozostał nam internet. Jako że nie jesteśmy firmą badawczą, dysponującą zespołem rekruterów i ankieterów, respondentów szukaliśmy na zasadzie kuli śnieżnej turlanej w mediach społecznościowych. To wpłynęło oczywiście na fakt, że badania te nie mają charakteru reprezentatywnego: próba jest mocno skrzywiona. Pokazują one raczej postawy osób z wielkomiejskich zbiorowości, dobrze wykształconych. Nie oznacza to, że nie ma w niej przedstawicieli innych kategorii społecznych. Staramy się je wydobywać i akcentować ich obecność w badaniach – choćby cytując ich wypowiedzi czy uważniej interpretując ich sposoby reagowania na pandemię i obostrzenia z nią związane.

ŻYCIE CODZIENNE W CZASACH PANDEMII

Projekt „Życie codzienne w czasach pandemii” realizowany jest przez członkinie i członków Zakładu Teorii i Badań Praktyk Społecznych, działającego na Wydziale Socjologii UAM w Poznaniu. Zainicjowany został spontanicznie w pierwszych dniach pandemii i z czasem zaczął przyjmować postać wieloetapowego przedsięwzięcia badawczego, którego celem jest znalezienie odpowiedzi na pytania o to, jak zmienia się życie codzienne Polaków na skutek pandemii SARS-CoV-2 i w jaki sposób adaptują się oni do tego rodzaju zmian. Więcej informacji o projekcie można znaleźć tutaj.

Niepewność, kryzys, strach – to trzy najczęściej wymieniane przez respondentów słowa charakteryzujące sytuację podczas pandemii.
MK: Warto pamiętać, że to obraz z końca marca. Nastroje badanych falowały, co było widać też w żarliwości, z jaką w różnych etapach wypełniano ankiety. Początek zamknięcia był szokiem, okresem poszukiwania i dzielenia się informacjami, w kwietniu zaczęto się już koncentrować na strategiach adaptacyjnych, na wytwarzaniu nowej rzeczywistości. Gdybyśmy te same pytania zadali w maju, niepewność i strach zastąpiłoby najprawdopodobniej podenerwowanie czy wkurzenie. Nastroje społeczne towarzyszące pandemii są bardzo dynamiczne: zmieniają się pod wpływem upływającego czasu, ale też roztaczających wizje przyszłości podpowiedzi medialnych, konfrontacji z pomocą płynącą od rządu (lub jej brakiem), zmieniających się regulacji. Rzeczywiście jednak pierwszy i drugi raport są pesymistyczne. Mało w nich nadziei, chociaż gdzieniegdzie pojawiają się optymistyczne głosy, zwłaszcza związane z przewartościowaniem życia społecznego.

Trudny to optymizm. „Jedynie psy są szczęśliwe” – mówi jedna z respondentek.
AS: Pandemia zmieniła nie tylko życie ludzi, ale i zwierząt. Psy pewnie lepiej na niej wyszły niż koty – moje też musiały się przystosować do ciągłej obecności ludzi w domu. Po szerszym otwarciu na nowo będą musiały zmierzyć się z odmianą rzeczywistości. I znów będzie to bardzo ciekawe – także wśród ludzi. Bo rzeczywistość, do której powrócimy, zdążyła się już zmienić. Codzienne czynności wyglądają inaczej: to, jak zachowujemy się w sklepach czy na ulicach, jak się ubieramy, jakie środki ochronne stosujemy...

MK: Dlatego dominująca wśród naszych respondentów narracja nadziei na powrót wydaje mi się nietrafna. Rzeczywistość uległa tak gwałtownej zmianie, że o powrocie nie ma mowy, będziemy mieli raczej do czynienia z budową nowej rzeczywistości. Jedną z podstawowych prawidłowości, które wykazały nasze badania, jest całkowite rozregulowanie się świata pod względem przestrzennym, czasowym, sposobów organizacji życia codziennego, a także systemów wartości. Respondenci włożyli już rzeczywistość w nowe ramy: nowe plany dnia, harmonogramy, wstawanie o innych porach, inne rytuały związane z przygotowywaniem posiłków. Niebawem wszystko to na nowo będzie trzeba przeorganizować.

I poszukać nowych wrogów? Na początku, jak pokazujecie, unikaliśmy listonoszy i kurierów, a materiałem na kozły ofiarne były osoby niepodporządkowujące się przepisom sanitarnym. W kwietniu gniew skupiał się już na świecie polityki i mediów.
MK: Wiąże się z tym wysoki stopień ambiwalentności całej sytuacji: ona jest dobra i zła, przyjemna i nieprzyjemna, daje czas, ale go odbiera, zdejmuje część obowiązków, ale też ich dokłada. Próbujmy sobie z tym radzić, szukając jakiegoś konkretu, na który by można scedować odpowiedzialność za położenie, w którym tkwimy. Początkowo faktycznie szukaliśmy jej blisko siebie, stąd ten kurier czy osoba starsza, którą się widziało, jak bez maseczki rozmawia z kimś pod blokiem. W drugim etapie badań przechodziliśmy na poziom wyższy, systemowy – pojawiało się bardziej uniwersalne myślenie o przyczynach rozpadu rzeczywistości. Zdaliśmy sobie sprawę, że funkcjonujemy w globalnym systemie o ogromnym poziomie współzależności: listonosza zastąpił Bill Gates, a miejsce osób niemyjących rąk – globalny spisek czy zły rząd. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż poszukujemy przyczyn poza nami samymi. Niewiele osób wskazuje na to, że w pewien sposób wszyscy, poprzez nasz mobilny styl życia, jesteśmy współodpowiedzialni za to, że wirus się rozprzestrzenia.

AS: Na źródła frustracji wpływ miały także aktualne wydarzenia polityczne i bieżące doniesienia medialne. Podczas pandemii śledzimy je uważniej i przeżywamy bardziej emocjonalnie, bo mają bezpośrednie przełożenie na naszą codzienność. W kwietniu respondentów angażowała chociażby dyskusja dotycząca organizacji wyborów, ich terminu, formy, zgodności z zasadami bezpieczeństwa – zwracano na to uwagę w pytaniach dotyczących negatywnych scenariuszy przyszłości. Pojawiał się żal do polityków o zajmowanie się kampanią wyborczą zamiast sytuacją epidemiologiczną. Władza obwiniana bywała o kryzys (niedofinansowanie służby zdrowia, brak rezerw państwowych), przede wszystkim jednak czuć było strach przed nadużyciem jej do celów osobistych i politycznych, do zwijania demokracji, pojawiły się obawy przed podążaniem w stronę autorytaryzmu. Klasa polityczna postrzegana była jako nieskuteczna i niemoralna.

Drugi etap badań zakończyliście z końcem kwietnia. Czemu przyglądacie się w kolejnych fazach?
MK: Zaplanowane mamy cztery etapy – na razie, bo trochę się obawiamy, że będzie to projekt na całe życie… W trzecim etapie, nad którym pracujemy obecnie, chcemy nie przeczytać, ale zobaczyć, jak wygląda codzienność Polaków. Dlatego poprosiliśmy o przysłanie zdjęć z krótkim komentarzem – jesteśmy w trakcie analizy tego materiału. Mniej więcej połowa naszego zespołu to socjologowie wizualni, specjalizujący się w analizowaniu tego rodzaju przekazów.

AGNIESZKA STAMM

Doktorantka w Zakładzie Teorii i Badań Praktyk Społecznych na Wydziale Socjologii UAM w Poznaniu. Autorka publikacji naukowych z zakresu współczesnego społeczeństwa polskiego oraz socjologii polityki, m.in. „Tradycja w służbie utrzymania równowagi – neotradycjonalizm młodych” i „Młodzi i zmęczenie demokracją w 27 lat po transformacji ustrojowej – przykład wyborców partii konserwatywno-liberalnych”.

AS: Te trzy pierwsze fazy, realizowane w czasie zamknięcia, miały stworzyć obraz tego, co szczelnie ukryte było we wnętrzach naszych domów. Czwartą będą wywiady, przeprowadzane już po zakończeniu pandemii, by z tej perspektywy ocenić, jak zmieniła ona nasze życie. Zależy nam, by przyjrzeć się temu, ile zostanie w nim z codzienności pierwotnej, a ile z realizowanych w czasie pandemii strategii adaptacyjnych. Czy okażą się one trwałe? Co stanie się z naszymi postanowieniami – takimi choćby, by zmniejszyć konsumeryzm? Trzymiesięczna przerwa w „normalnym” funkcjonowaniu niewątpliwie przyniesie zmiany w życiu gospodarczym i politycznym, ale czy wytworzy także trwałe zmiany w naszej codzienności? A to przecież rzeczywistość nam najbliższa, najbardziej podstawowa, nie może więc zostać pominięta, gdy zastanawiamy się nad tym, jak wyglądać będzie przyszłość.

Niedawno w Dwutygodniku Karol Sienkiewicz pisał o tym, że pandemia nie doczekała się jeszcze reprezentacji wizualnej. Jak wizualizują ją sobie wasi respondenci?
MK: Nie mamy jeszcze systematycznej analizy, ale udało mi się już obejrzeć kilkaset zdjęć. Część osób potraktowała to zadanie jako pretekst do pokazania swych rytuałów sprawstwa. Kiedy pandemia odbiera nam podmiotowość i zdolność wpływania na nasze życie, odzyskujemy ją dzięki, bardzo powszechnym dziś, mikrorytuałom. To może być pieczenie chleba albo ciasta, remontowanie mieszkania, porządkowanie ogródka czy szlifowanie do białego drewna starej szafki. Takie działania mają oczywiście również charakter instrumentalny („trzeba było to zrobić”), ale dzięki nim jednostka odzyskuje też kontrolę nad rzeczywistością, ma poczucie, że na coś wpływa, że coś jest od niej zależne. Drugą kategorią są zdjęcia ukazujące przearanżowaną codzienność: łączenie w jednym pomieszczeniu pracy i zdalnej nauki, odpoczynku i ćwiczeń... Sporo jest fotografii robionych w przestrzeniach publicznych, ukazujących znaki czy symbole pandemii: kolejki ustawiające się przed pocztą czy sklepami, porzucone rękawiczki albo maseczki. Powtarzającym wątkiem jest też ekspozycja tego, w jaki sposób realizowane jest życie towarzyskie w trakcie zamknięcia. I tu, jak można się domyślić, mamy fotografie zdalnych imprez, czasami bardzo hucznych i owocujących wysokim stopniem „znieczulenia się”. Będziemy też pytać o to, czego na tych zdjęciach nie ma: co zostało ukryte, potraktowane jako niewarte pokazania albo unieważnione.

To „ukrywanie” wyczytać można w waszych raportach, porównując odpowiedzi kobiet i mężczyzn. Choć badaliście głównie populację wielkomiejską, gdzie – wydawałoby się – różnice genderowe w dużym stopniu uległy zatarciu, odpowiadali oni zupełnie inaczej.
AS: Opisując negatywy, które wymusiła pandemia, mężczyźni skupiali się raczej na zmianach systemowych, na nastrojach społecznych, na strefie publicznej – widoczna była obiektywizacja całej sytuacji. Natomiast kobiety podkreślały zmiany w codziennym funkcjonowaniu (częściej mówiły o braku czasu, wspomaganiu nauczania zdalnego dzieci), zwracały uwagę na aspekt relacyjny i społeczno-towarzyski. Ale też na to, jak dużo doszło im obowiązków domowych – tych w bardzo tradycyjny sposób przypisanych kobietom. To oczywiście tylko nasza hipoteza, ale wydaje się, że mężczyźni wcale niekoniecznie – jak wynikałoby z ich odpowiedzi – mają podczas pandemii lepsze samopoczucie, lecz w dalszym ciągu nie potrafią przyznawać się do tego, że z czymś sobie nie radzą. Nawet w próbie wielkomiejskiej wyczuwalne jest reprodukowanie tradycyjnego wzoru męskości, zakładającego mniejszą skłonność do mówienia o emocjach, bo „po co się rozdrabniać?”. Jesteśmy społeczeństwem bardziej konserwatywnym niż bylibyśmy skłonni się do tego przyznać.

MAREK KRAJEWSKI

Socjolog, profesor zwyczajny, zatrudniony na Wydziale Socjologii UAM w Poznaniu. Autor licznych artykułów dotyczących współczesnej kultury, sztuki i edukacji kulturowej oraz książek: „Kultury kultury popularnej” (2003), „POPamiętane” (2006), „Za fotografię!” (2010, wspólnie z R. Drozdowskim), „Są w życiu rzeczy…” (2013), „Incydentologia” (2017). Współtwórca projektów Niewidzialne miasto (www.niewdzialnemiasto.pl) i Archiwum Badań nad Życiem Codziennym (www.archiwum.edu.pl) oraz programu Bardzo Młoda Kultura.

MK: Zamknięcie rzeczywiście ujawniło głębokie zakorzenienie tradycyjnych wzorców płciowych. Na poziomie deklaratywnym przyswoiliśmy dyskurs równościowy, natomiast w momencie kryzysu następuje powrót do przeszłości – sięgniecie do tego, co było przed nowoczesnością, cofnięcie do niegdysiejszych ról i tradycyjnego podziału pracy. W pytaniu o to, czego nam aktualnie brakuje, uderzyła mnie ewidentna przewaga wśród mężczyzn odpowiedzi „niczego mi nie brakuje”. Możemy tak odpowiedzieć, bo to zazwyczaj na kobiety spadła odpowiedzialność za reprodukowanie domowej codzienności.

Jakie wskaźniki, oprócz płci, były najbardziej różnicujące?
MK: Powiedziałbym, że wykształcenie i dochody. Osoby z niższym wykształceniem i o najniższych dochodach są bardziej zatroskane o przyszłość. To jest jasne: ze względu na to, że nie dysponując tymi kapitałami, mają mniejsze spektrum wyboru. Ciekawe natomiast jest to, że osoby lepiej wykształcone i bogatsze są sytuacją zdecydowanie bardziej zaskoczone: częściej mają tendencję do opisywania jej w kategoriach szoku, niedowierzania, poczucia, że to tylko film. Albo sen. Wynikać może to z faktu, że kapitały te dawały im poczucie pełnej kontroli nad rzeczywistością. Pojawienie się tak nieoczekiwanej sytuacji spowodowało, że nagle uległy one dewaluacji, stały się bezwartościowe jako źródło egzystencjalnego bezpieczeństwa.

AS: Alarmujące jest też, że w dużo gorszej kondycji psychicznej znalazły się osoby młode i niepracujące, dla których zdrowia – nie tylko fizycznego, ale i mentalnego – konsekwencje izolacji mogą być niebezpieczne.

MK: Wiek faktycznie jest tu ważną zmienną. Ludzi młodych – mówimy tu o osobach od 18 do 35 roku życia – charakteryzuje wyższa koncentracja na samych sobie, widać, że wśród niosących pomoc innym przeważają osoby z grupy najstarszej. Młodzi także częściej mówią o bezsilności, boleśnie odczuwają ograniczenie kontaktów, przyszłość widzą w ciemniejszych barwach. Wiąże się z tym, bardziej niż u osób o ustabilizowanej sytuacji zawodowej lub starszych, obawa o odnalezienie się na rynku pracy.

AS: I tu pojawia się ważny aspekt, jakim jest status zatrudnienia. Istnieje cała kategoria osób, która bardzo ucierpiała na kryzysie, szczególnie ci zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych, które nie dają żadnych zabezpieczeń w razie choroby czy przestojów w pracy. Zamknięcie z dnia na dzień całych obszarów gospodarki sprawiło, że zostały one bez pracy, bez środków do życia, bez oszczędności. Dla nich mikrorytuały „teraz piekę chleb” albo „uprawiam ogród” są szczególnie ważne w odzyskiwaniu kontroli, upewnianiu się, że „coś robię”. Ale przecież one także związane są z podstawowym poczuciem bezpieczeństwa – trzeba mieć pieniądze, żeby wynająć mieszkanie, opłacić czynsz, kupić tę mąkę na chleb czy kwiaty do ogrodu.

Młode pokolenie zaczyna sobie zdawać sprawę, że nie będzie miało lepszego życia niż jego rodzice?
MK: Myślę, że wie to już co najmniej od 2008 roku. Pandemia podkręciła tylko intensywność pewnych procesów. Nastroje apokaliptyczne widoczne były od kilku lat, o czym pisałem w Dwutygodniku trzy lata temu w artykule „Niech to się wreszcie skończy”. Ta schyłkowość czy wręcz oczekiwanie na kryzys, który sprawi, że się wszystko zmieni, że zostanie z nas zdjęty ciężar codzienności, obecne są też w naszych najnowszych badaniach. W największym stopniu pojawiają się właśnie wśród najmłodszej grupy, która też najczęściej wskazuje na konieczność przewartościowania wcześniejszych, dysfunkcyjnych modeli społeczno-gospodarczych.

Co najbardziej zaskoczyło was w wynikach badań?
MK: Mnie to, jak respondenci – przynajmniej na poziomie deklaratywnym – wychodzili poza stereotyp Polaka antysystemowca i antypaństwowca. Jedną z najbardziej powszechnych strategii adaptacyjnych było dostosowywanie się do zaleceń rządu. Zgoda na nowe reguły gry obowiązywała niemal powszechnie – wskazuje to chyba na wysoki poziom bezradności wobec nowej rzeczywistości. Zwłaszcza w pierwszej fazie, kiedy przyjęlibyśmy każdą podpowiedź, choćby nawet najbardziej nieudolnie udającą, że daje wyjście z tej sytuacji. Wtedy zresztą jeszcze rząd był oceniany bardzo pozytywnie za swoją skuteczność, ale nie widziałbym w tym jakiegoś trwałego trendu. Kolejne tygodnie diametralnie zmieniły naszą ocenę działań rządzących, a dziś wprowadzane przez nich regulacje postrzegane są już w sposób niemal parodystyczny.

AS: W pierwszej ankiecie faktycznie tylko niewielki odsetek badanych silnie odczuwał emocje takie jak irytacja czy zdenerwowanie w stosunku do uciążliwości obostrzeń. Ale należy pamiętać, że przeprowadzana ona była jeszcze przed najcięższymi restrykcjami. W drugiej ankiecie niezadowolenie było już dużo większe.

A najpopularniejsza odpowiedź na pytanie, co zmieni się na lepsze po pandemii, brzmiała: nic.
MK: Zadziwiające, że zaledwie trzy czwarte ankietowanych odpowiedziało, że w ich życiu w ogóle zaszły jakieś zmiany. Wśród nich tylko trzy czwarte w jakiś sposób na nie reaguje. Pandemia nie dla wszystkich była rewolucją, część osób nie dostrzega większych tąpnięć w życiu codziennym, a część jest wobec nich bardzo pasywna – po prostu je przyjmuje, w żaden jednak sposób nie reagując. Tak jakby czuła, że nie ma najmniejszego wpływu na rzeczywistość. Sytuacja kryzysowa jest… nie chcę powiedzieć, lekcją, bo unikam upodmiotawiania pandemii, ale na pewno dowiedzieliśmy się z niej, że nie wszystko jest w naszych rękach. Dominująca w przestrzeni publicznej narracja neoliberalna, rywalizacyjno-konkurencyjna, została już w pierwszym tygodniu zamknięcia zdyskwalifikowana jako niewłaściwa, niesprawdzająca się w nowych okolicznościach. Nagle okazało się, że przedsiębiorcy potrzebują pomocy państwa, że jesteśmy od siebie wzajemnie zależni, że jeśli zaczniemy ze sobą konkurować, dojdzie do wojny wszystkich ze wszystkimi. Że bez międzyludzkiej solidarności nie uda się przez to przejść. Sytuacja ta w wielu głowach stała się ogromnym testem wyobrażeń na temat funkcjonowania społeczeństwa.

AS: I w pewien sposób nas do siebie zbliżyła. Na końcu drugiej ankiety umieściliśmy pytanie otwarte – pojawiły się głosy o współdziałaniu między sąsiadami, którzy nawet się nie znali, o chęci i gotowości do niesienia sobie wzajemnej pomocy. Okazało się, że drzemią w nas ogromne pokłady solidarnościowe.

MK: Nie użyłbym może słowa ogromne – chyba 7% badanych wskazywało, że dostosowuje się do sytuacji, niosąc pomoc innym. Ale potencjał ten, choć o nim zapominamy, dewaluujemy go, istnieje – kryzys uruchomił tylko to, co było niedoceniane. Utarty slogan, że jako Polacy jesteśmy zaprzeczeniem społeczeństwa obywatelskiego, okazał się fałszywy. To tylko teza, którą się nas dyscyplinuje, mówiąc, że jesteśmy pasywni, nie chodzimy na wybory, nie bierzemy udziału w życiu publicznym… Okazuje się, że pokłady obywatelskości są, tylko niekoniecznie przyjmują pożądaną przez media czy polityków formę.

Czy podobne badania prowadzone były w innych krajach? Jak wypadamy na ich tle?
MK: WHO prowadzi światowe badania, ale poświęcone są one temu, w jaki sposób reagujemy na pandemię pod względem cielesnym, higienicznym. Czytałem niedawno ciekawy sondaż Eurofund zatytułowany „Living, working & COVID-19”, w którym zaskakujące wydało mi się, że 40% Polaków jest optymistycznie lub bardzo optymistycznie nastawionych wobec przyszłości. Trochę to zaprzecza stereotypowi naszej narodowej posępności.

Trudno to zrozumieć: z jednej strony pesymizm waszych raportów, z drugiej tego rodzaju optymizm. Jak to w końcu jest z naszymi nastrojami?
MK: Być może na dysproporcję tę wpływa rozciągnięcie kryzysu w czasie albo w taki sposób odzwierciedlony zostaje optymizm rozwojowy, wzbudzony przez poczynione w ostatnich latach transfery społeczne. Wynikać może to z dużej wsobności polskiego społeczeństwa – przekonania, że jesteśmy odciętą od światowego porządku szczęśliwą wyspą, która w ostatniej dekadzie miała do czynienia z bezprecedensowym wzrostem gospodarczym. To jest zresztą bardzo niebezpieczne myślenie, bo prowadzi wprost do postaw ksenofobicznych i unieważnienia płynącego z pandemii wniosku o globalności i współzależności wszystkich zmian. Trochę się obawiam, że praktykujemy właśnie taką politykę prostoty. Polega ona na tym, że odcinamy to, co złożone, i koncentrujemy się na własnym domu, własnej codzienności. Kiedy mamy ją pod kontrolą, wszystko inne jest w porządku i nic nam nie grozi.

AS: Wytłumaczeniem może być także przywiązanie do historii opowiadanej w kategoriach narodowych. W polskim społeczeństwie jest duża skłonność do mobilizacji w sytuacjach kryzysowych.

Nie taki kataklizm już przeżyliśmy?
MK: Niejedno przeżyliśmy, więc i z tym sobie poradzimy.