Miejski metabolizm
Jeden z bloków wrocławskiego osiedla na Pl. Grunwaldzkim (tzw. Manhattanu), 1968-78 / stan obecny, fot. Luca Valentini

Miejski metabolizm

Rozmowa z Jadwigą Grabowską-Hawrylak

„Byłam pierwszą kobietą-architektem na Politechnice Wrocławskiej. W tamtych czasach o wszystko trzeba było walczyć, ale te problemy były takie same dla kobiet i mężczyzn”  – mówi projektantka wrocławskiego Manhattanu

Jeszcze 3 minuty czytania

ADAM KRUK: W Muzeum Współczesnym Wrocław oglądać można poświęconą pani projektom wystawę „Ponad dachami Wrocławia”. Także Filip Springer w książce „Źle urodzone” próbuje naprawić wizerunek architektury socmodernistycznej. Czy nadszedł już czas na rehabilitację powojennego budownictwa?
JADWIGA GRABOWSKA-HAWRYLAK: Ta rehabilitacja odbywa się na poziomie teoretycznym – w muzeum i w książce, podczas gdy budynki niszczeją lub przechodzą metamorfozy nie do poznania. Prawdziwa rehabilitacja, czyli przywrócenie budynkom oryginalnej formy, zależy od wielu rzeczy. Weźmy zaprojektowany przeze mnie zespół mieszkaniowo-usługowy przy Placu Grunwaldzkim. To architektura we Wrocławiu czytelna i bardzo widoczna. Tymczasem miasto nie ma żadnych możliwości uczestniczenia w  odrestaurowaniu tego obiektu, który zresztą od początku swojego istnienia nie był utrzymywany w należytym stanie. Tylko jeśli zostanie wpisany na listę zabytków, pojawią się szanse na  dofinansowanie sensownej renowacji. A to zależy od woli właściciela, który może się obawiać, że status zabytku za bardzo go ograniczy. Poza tym, struktura własnościowa osiedla jest bardzo skomplikowana: mieszkańcy są właścicielami swoich mieszkań, spółdzielnia jest właścicielem całości, usługi i handel podlegają swoim sieciom. Brzmi to bardzo pesymistycznie, ale wolę być optymistką. Cuda się zdarzają.
 

Jadwiga Grabowska-Hawrylak, dom własny, podczas wywiadu, fot. Luca Valentini

 W Polsce renowacja oznacza często zepsucie projektu. Jak pani reaguje na plany ocieplenia osiedla? 
Choć fizyka mówi, że ocieplenie robi się od zewnątrz, jest przecież masa obiektów zabytkowych, których nie można obłożyć styropianem. W związku z tym istnieje możliwość ocieplenia ich od wewnątrz i w moim przekonaniu na Placu Grunwaldzkim tylko taka możliwość istnieje. Ale z kolei, żeby można było to zrobić, trzeba mieć podstawy prawne – wpisanie do rejestru zabytków i tu koło się zamyka. Procedura została już rozpoczęta, ale właściciel w pewnym momencie się wycofał. 

„PONAD DACHAMI WROCŁAWIA”

kuratorzy: Jednostka Architektury (Natalia Rowińska i Łukasz Wojciechowski), Muzeum Współczesne Wrocław, do 18 czerwca 2012.

Wystawa prezentuje projekty architektoniczne Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak, realizowane w latach 60. i 70. XX wieku we Wrocławiu. Multimedialna ekspozycja, skupiająca się na najbardziej charakterystycznych budynkach odtworzonych m.in. w technice 3D wg zaleceń architektki, ma na celu zobrazowanie, jak wiele zyskałby współczesny Wrocław, gdyby udało się powrócić do oryginalnych koncepcji architektonicznych.

Dobrze, aby ten, kto robi dzisiaj remont, utrzymał chociaż ducha zasady, jaka rządziła modernistyczną architekturą. Na przykładzie zaprojektowanych przeze mnie szkół łatwo zobaczyć, jak po remontach zmieniła się ich architektura. Obecnie są to zupełnie inne budynki. Szkoła na Podwalu miała pierwotnie białe marblitowe panele w ciemnej kracie z materiałów naturalnych. To stanowiło o jej charakterze. Podobnie było zresztą w przypadku szkoły na Gajowicach, w której elementy zewnętrzne były jednocześnie jej konstrukcją, żelbetowym szkieletem. W dzisiejszym stanie trudno mi się nadal z tymi realizacjami identyfikować.
 
Z tego, co Pani mówi, wynika, że architekt w momencie powstania budynku traci nad nim kontrolę.
Jako Stowarzyszenie Architektów Polskich walczyliśmy o to, by prawo autorskie, obejmujące piosenki, film, literaturę, prawie wszystkie dziedziny sztuki, chroniło także dzieła architektury. Bez umocowania prawnego nie mamy możliwości wpływania na kształt renowacji zaprojektowanych przez nas obiektów. I tak, podczas remontu Domu Naukowca, zaprojektowanego przeze mnie z Marią i Igorem Tawryczewskimi oraz Edmundem Frąckiewiczem, nie było szans, aby wrócił on do pierwotnych, modernistycznych założeń i biało-szaro-czarnej kolorystyki. Nawet architekt miejski nie mógł w tym pomóc.
 

Dom Naukowca, pl. Grunwaldzki 15-27 Wrocław. Jadwiga Grabowska-Hawrylak, Edmund Frąckiewicz,
Maria Tawryczewska, Igor Tawryczewski, 1957-60 / stan obecny, fot. Luca Valentini

 W Domu Naukowca bardzo długo mieszkała pani z mężem; Galeriowiec zamieszkiwała pani siostra. Teraz także znajdujemy się w zaprojektowanym przez panią domu.  
Kiedyś się mówiło: niech architekt  mieszka w tym, co sam zaprojektował. W Domu Naukowca żyłam 22 lata. Od początku wiedziałam, że będę tam mieszkać – nie jako współautor projektu, ale jako żona profesora Politechniki. To był świetnie wyposażony budynek z wbudowanymi meblami, wykonanymi bardzo precyzyjnie – rzadko się wtedy zdarzało, by indywidualny stolarz miał możliwość wykonania takiego zamówienia. Wypraktykowałam to mieszkanie na sobie i wiem, że było bardzo dobrym miejscem do życia. Dom Naukowca sprawdza się zresztą do dziś. To samo mogę powiedzieć o zespole mieszkaniowo-usługowym na Placu Grunwaldzkim, gdzie konstrukcja szkieletu pozwala wyburzyć wszystkie ścianki, aby dostosować mieszkanie do współczesnych wymagań.
 
Jadwiga Grabowska-Hawrylak

Jedna z najwybitniejszych przedstawicielek polskiego modernizmu powojennego. Laureatka Honorowej Nagrody SARP (1974) za zespół mieszkaniowo-usługowy przy placu Grunwaldzkim we Wrocławiu, nazywany też „Manhattanem” lub „sedesowcami”. Jej działalność w Miastoprojekcie miała wielki wpływ na odbudowę powojennego Wrocławia i dzisiejszy kształt miasta. Mimo praktyki ograniczonej przez socjalistyczne realia, udało się jej stworzyć budynki łączące silną formalnie i przejrzystą funkcjonalnie zasadę ze śmiałym projektem i konstrukcją. Ma 92 lata.

No właśnie. Pani projekty pokazują, jak można było, przy odrobinie fantazji, radzić sobie z narzucanym przez państwo normatywem. Kiedy nie wolno było budować domów, zaprojektowała pani Galeriowiec o strukturze maisonettes.
Zaprojektowałam go tak, jak Dom Naukowca, w zespole z Marią i Igorem
Tawryczewskimi oraz Edmundem Frąckiewiczem. Normatyw był wtedy ściśle obowiązujący, na początku jednak trochę lepszy powierzchniowo na mieszkańca. Potem, kiedy projektowałam zespół na Placu Grunwaldzkim był już bardzo oszczędny. Raz bank odesłał mi dokumentację, bo jedno z mieszkań było o 20 cm większe niż w normatywie. Taki był rygor. 
Faktycznie, dziś można się dziwić, jak to się stało, że Galeriowiec powstał w tamtych czasach... Struktura maisonettes stanowiła bardzo atrakcyjne rozwiązanie w czasach, kiedy budownictwo jednorodzinne było w powijakach. Ktoś opowiadał mi o parze młodych ludzi, którzy deklarowali, że budynek nadaje się tylko do wyburzenia – zmienili zdanie, kiedy usłyszeli, że są w nim mieszkania dwukondygnacyjne. 
 
Według jakiej koncepcji zbudowała Pani osiedle na Placu Grunwaldzkim?
Ten zespół powstał według corbusierowskiej mody na unité. Dlatego każda zaprojektowana przeze mnie wieża była oddzielną jednostką mieszkalną. Na górze zaplanowałam przestrzeń wspólną z tarasem na dachu, na parterze, przy wejściu były miejsca na wózki i rowery. Zaprojektowałam nawet szafki dla każdego mieszkańca, żeby można było do nich rano dostarczać mleko i bułeczki. Każdy budynek składa się dzisiaj z grupy ludzi, którzy się znają i tworzą pewną społeczność. Chociaż w tej chwili te bloki przypominają raczej dom studencki połączony z domem starców (śmiech).
 

Widok na Dom naukowca, 1957-60 (po lewej)  i „Manhattan”, 1968-78 (po prawej) na placu Grunwaldzkim we Wrocławiu
stan obecny, fot. Luca Valentini 

Prócz Le Corbusiera inspirowała się pani metabolizmem japońskim. Skąd tak egzotyczny pomysł w komunistycznej Polsce?
Choć mieliśmy utrudniony dostęp do nowych prądów, japońską architekturę z metabolizmem na czele odkryłam bardzo wcześnie, zdaje mi się nawet, że wcześniej niż Charles Jenks, guru klasyfikacji współczesnej architektury. Rzeczywiście byłam nią zafascynowana. Różniła się od europejskiej przede wszystkim tym, że tam się budowało, a w Europie dyskutowało i tylko zmieniały się kierunki i rozmaite „izmy”.
Metabolizm, który powstał w Japonii już w 1960 roku, do dzisiaj pozostaje aktualny. Wciąż widoczna jest zasada, że architektura i miasto, tak samo jak wszystkie żywe organizmy, podlega cyklom przemian, stałego odnawiania i destrukcji. Właśnie destrukcji, bo coś musi zniknąć, by powstało coś nowego. Dlatego zgadzam się z twierdzeniem, że sztuka architektury polega nie tylko na sztuce budowania, ale i na sztuce burzenia, a metamorfozy w architekturze są możliwe, tylko jeżeli służą na jej korzyść. Na przykład we Wrocławiu, Parawanowiec Krystyny i Mariana Barskich został naprawdę świetnie odnowiony – architektura nie uległa zmianie, a nawet zyskała w kolorystyce. Natomiast Dom Naukowca szczęścia nie miał.

Poprzez pani ścieżkę twórczą śledzić można historię powojennego Wrocławia. Wprowadziła się tu pani tuż po wojnie, jako studentka pracowała przy dekoracjach na Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju w 1948 roku, w Miastoprojekcie zajmowała się rekonstrukcją rynku, później projektami budowli socrealistycznych. Jakie to uczucie wymyślać miasto od nowa? 
Wrocław od początku miał strukturę, która nadawała mu skalę i charakter – szczególnie wspaniały gotyk. Ale my należeliśmy do tych, którzy to miasto musieli tworzyć od nowa po zniszczeniach wojennych. Na początku było tu naprawdę strasznie. Nie można było wyjść na ulicę, wszędzie słychać było strzały, siedziałyśmy więc z koleżankami całe wieczory w domu. Gregor Thum napisał, że było to „obce miasto”, że myśmy wszyscy na początku byli tutaj obcy. Ale w takich ruinach i poprzedni mieszkańcy czuliby się źle. Miasto dopiero się tworzyło, dlatego był tu wachlarz różnych możliwości. Kiedy odnawialiśmy rynek, trzeba było zrekonstruować budynki, z których istniały tylko fragmenty. Oczywiście dzisiaj może bym zaprojektowała tam szklany dom, ale wtedy chcieliśmy odtworzyć to, co zostało zniszczone. Nie mogę pochwalić się socrealistycznym dziełem, ale we Wrocławiu powstały udane budynki Politechniki Wrocławskiej czy te przy Placu Kościuszki. Można powiedzieć, że przeszliśmy przez okres socrealizmu suchą stopą. 


Galeriowiec, ul. H. Kołłątaja 9-12, Wrocław. Jadwiga Grabowska-Hawrylak, Edmund Frąckiewicz,
Maria i Igor Tawryczewscy, 1958-60 / stan obecny, fot. Luca Valentini

To do pani należał pierwszy kobiecy dyplom na wydziale architektury Politechniki Wrocławskiej. Czy kobiecie nie było trudno w tym męskim fachu?
Gdyby nie wojna, pewnie dużo wcześniej bym się obroniła, nie wiadomo tylko gdzie. Przyznam się, że nigdy nie brałam pod uwagę kwestii płci, nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Kiedy patrzę na stare zdjęcia, które nie bardzo mi się dziś podobają, to widzę, że zawsze wyglądałam na nich twardo, że jestem taka napięta, bo muszę o wszystko walczyć. W tym czasie o wszystko trzeba było walczyć, pozyskiwać zezwolenia ministra, podpisy, tłumaczenia... Ale te problemy były takie same dla wszystkich. To, że jestem kobietą, miało znaczenie o tyle, że mając dom i rodzinę, miałam więcej zajęć niż koledzy-architekci. Jadąc w podróż służbową, robiłam w pociągu na szydełku czapeczki dla dzieci, szyłam ubrania sobie, dzieciom, a nawet mężowi, bo na początku było kiepsko. 
 
W późniejszym etapie działalności przekroczyła pani modernizm, projektując historyzujący, postmodernistyczny kościół-pomnik tysiąclecia archidiecezji wrocławskiej. Dlaczego odeszła pani od zasad modernizmu?
Ten kościół to dość specyficzna historia, bo projekt przygotowałam w rodzinnym zespole, z synem Maciejem i zięciem Wojciechem Brzezowskim w ramach konkursu. Wygraliśmy go właśnie dlatego, że stworzyliśmy współczesną interpretację pierwszej świątyni we Wrocławiu. I ta klasyczna bryła katedry w nowoczesnym wydaniu mieści się w moim przekonaniu, w pluralizmie modernistycznej architektury, która bywa powiązana z historią i tradycją. Trudno mi się zgodzić z zakwalifikowaniem tego kościoła do postmodernizmu.

Kościół pw. Odkupiciela Świata (tysiąclecia archidiecezji wrocławskiej), 1996

Na wrocławskiej wystawie prezentowane są projekty pokazujące proces włączania się do ruchu nowoczesnej architektury po okresie socrealizmu. Sądzę, że widać w nich, że patrzyłam zawsze na budowle z plastycznego punktu widzenia. Podobał mi się rzeźbiarski modernizm, ale i tak wciąż wolę minimalizm w architekturze.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.



Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.