Berlinale 2015:  Działać i znaczyć
„Taxi”, reż Jafar Panahi

Berlinale 2015:
Działać i znaczyć

Adam Kruk

W konkursie tegorocznego Berlinale, mimo kiepskiego otwarcia, pojawiło się sporo interesujących filmów, z których jury starało się docenić jak najwięcej. Werdykt był salomonowy

Jeszcze 3 minuty czytania

65. edycja Festiwalu Filmowego w Berlinie okazała się wyśmienita. Zaczęła się jednak fatalnie – na otwarcie wybrano film Isabel Coixet „Nobody wants the night”, który Małgorzata Sadowska trafnie przechrzciła na „Nobody wants this film”. Jeszcze gorzej zaprezentował się Werner Herzog, przywożąc na festiwal kiczowatą „Królową pustyni” i zadowoloną z siebie gwiazdorską obsadę z Nicole Kidman i Jamesem Franco na czele. Trudno powiedzieć, czy większe zażenowanie budziły ich wysilone grymasy na ekranie czy robienie dobrej miny do złej gry podczas konferencji prasowej. Klęsce Herzoga towarzyszyło powszechne rozczarowanie nowymi dziełami Wima Wendersa („Wszystko będzie dobrze” z Jamesem Franco i Charlotte Gainsbourg) i Margarethe von Trotty („Die Abhandene Welt” z Barbarą Sukową). Trzy wielkie nazwiska dawnego nowego kina niemieckiego wyłożyły się na własnym podwórku.

Razem stworzyło to smutny obraz zdewaluowanego  dziedzictwa autorów takich arcydzieł jak „Stroszek”, „Alicja w miastach” czy „Utracona cześć Katarzyny Blum”. Na Berlinale unosił się także duch innego twórcy Neuer Deutscher Film, Rainera Wernera Fassbindera, któremu poświęcony był pokazywany w sekcji Panorama dokument „Fassbinder – kochać bez roszczeń”. Wieloletni przyjaciel reżysera, Duńczyk Christian Braad Thomsen, upublicznił w nim nagrania swoich wywiadów z Fassbinderem, niepokazywanych wcześniej ze względu na stan, w którym ich udzielał. Mimo, jak to określił Thomsen, „wycieńczenia” (można też powiedzieć zaprucia), z wywodów enfant terrible niemieckiego kina wybrzmiało błyskotliwe artystyczne credo, rzucające światło na jego dorobek, biografię, a także osobliwy czas, w którym przyszło mu tworzyć. Gdyby nie zmarł przedwcześnie w 1982 roku, miałby dziś 70 lat – czy niczym Herzog i Wenders rozmieniałby swój talent na drobne?

Twarz Fassbindera zdobiła też plakat tegorocznych Teddy Awards – pionierskiej nagrody od 1987 roku przyznawanej filmom o tematyce gejowskiej. Na ceremonii ich wręczenia w Komische Oper wspominano reżysera, jego aktorka i była żona Ingrid Caven wystąpiła z recitalem (niektórzy zatykali uszy), a specjalne odznaczenie przyjął Udo Kier, który u Fassbindera zaczynał swoją karierę. Teddy Award dla najlepszego filmu fabularnego (dwa lata temu dostało ją „W imię” Małgorzaty Szumowskiej) odebrał Sebastian Silva za „Nasty Baby”. Film zgrabnie łączy obyczajowy obrazek z życia mieszkającej na Brooklynie gejowskiej pary z thrillerem wyrażającym poczucie ciągłego zagrożenia homofobią oraz… fantazją o mordzie kolektywnym, mającym symbolicznie zadać kres homofobii i ustanowić nową utopię. Piorunująca hybryda. 

„Nasty Baby”, reż. Sebastian Silva

 Klub zwycięzców

Werdykt jury

Złoty Niedźwiedź: „Taxi”, reż. Jafar Panahi Srebrny Niedźwiedź, Wielka Nagroda Jury: „Klub”, reż. Pablo Larraín
Nagroda im. Alfreda Bauera: „Ixcanul”, reż. Jayro Bustamante
Najlepszy reżyser: Radu Jude („Aferim!”) oraz Małgorzata Szumowska („Body/Ciało”) Najlepsza aktorka: Charlotte Rampling („45 lat”) Najlepszy aktor: Tom Courtenay („45 lat”) Najlepszy scenariusz: Patricio Guzman („Perłowy guzik”)
Najlepsze zdjęcia: Sturla Brandth Grovlen („Wiktoria”) oraz Jewgienij Priwin i Serhij Michalczuk („Pod elektrycznymi chmurami”)

Nagroda dla urodzonego w Chile, choć pracującego w Stanach, Silvy okazała się zwiastunem wielkiego sukcesu tego kraju podczas gali wieńczącej festiwal. Uhonorowano na niej oba chilijskie filmy w konkursie: „Perłowy guzik”, zasłużonego dokumentalisty Patricio Guzmana, nagrodzono za scenariusz; „Klub” otrzymał Wielką Nagrodę Jury. Jego twórca, Pablo Larraín, nominowany wcześniej do Oscara za pokazywany i w Polsce film „No”, był także producentem „Nasty Baby”, triumfował więc podwójnie. „Klub” – opowieść o zdemoralizowanych księżach zesłanych do „domu pokuty” na prowincji – był najchętniej dyskutowanym i najbardziej niepokojącym filmem festiwalu. Nieoczywista, niesamowicie precyzyjna narracja stawiała z jednej strony odwieczne pytania o relacje zbrodni do kary, z drugiej zaś zupełnie aktualne – o możliwość reformy Kościoła w duchu papieża Franciszka. Warto byłoby pokazać go w Polsce, gdzie, w obliczu skandali pedofilskich w Kościele, mógłby pomóc w przeniesieniu dyskusji o nich na wyższy niż tabloidowy poziom.

Prócz chilijskich propozycji, doceniono także gwatemalski „Ixcanul” Jayro Bustamante (nagroda im. Alfreda Bauera), kręcony z udziałem mieszkających w Kordylierach Majów, w ich języku, z poszanowaniem tradycji i obyczajów – Flaherty byłby dumny. Jeżeli w zeszłym roku tryumfowało kino dalekowschodnie, tym razem jury pod przewodnictwem Darrena Aronofsky’ego wskazało na Amerykę Łacińską. Tegoroczne propozycje konkursowe z Chin („Yi bu zhi yao” Jiang Wena) i Japonii („Podróż Chasuke” Sabu) okazały się grubym nieporozumieniem. Inaczej w przypadku Bliskiego Wschodu, dokąd powędrował tegoroczny Złoty Niedźwiedź – oczywiście bardziej wbrew władzom Iranu niż w uznaniu ich polityki kulturalnej.

„Eisenstein w Guanajuato”, reż. Peter Greenaway

Objęty tam zakazem robienia filmów Jafar Panahi przemycił do Berlina kolejny już „nie-film”, tym razem uzasadniając niefilmowość brakiem napisów końcowych. Zwycięska „Taxi” to rzecz jasna kino pełną gębą, a także odważny i bezkompromisowy manifest wolności twórczej w zniewolonym świecie. Lejtmotywem jest tu kradzież – od pospolitego złodziejstwa poprzez piractwo (które ma wartość krzewienia kultury), aż do systemowego ograbiania ludzi z prawa do pracy, a nawet życia. Wciągający esej o granicy między prawdą a fikcją, którą reżyser rozważa i zaciera, jest dziełem na wskroś intelektualnym, zbyt złożonym i subtelnym, by dać się zaprzęgnąć w cenzorskie wytyczne. Heroizm, humanizm, ale i humor „Taxi” są oniemiające. Słowa wykrztusić nie mogła z siebie także odbierająca nagrodę siostrzenica reżysera – młodziutka Iranka, która pozostanie twarzą tegorocznej edycji Berlinale.

W konkursie, wbrew kiepskiemu otwarciu, z czasem pojawiło się naprawdę sporo interesujących pozycji, z których jury starało się docenić jak najwięcej, choć i tak nie udało się wyróżnić wszystkich. Żal choćby „Eisensteina w Guanajuato” – najlepszego filmu Petera Greenawaya od dwóch dekad. Bez nagrody wyjechał z Berlina także obraz najmocniej dzielący widzów – imponujący „Rycerz pucharów”, w którym Terrence Malick podkręcił cechy swojego stylu do ekstremum. Mimo tego, werdykt uznać trzeba za salomonowy. Pięknym sposobem nagrodzenia filmu bez przyznawania mu Niedźwiedzia było uhonorowanie występujących w nim dwojga aktorów: Charlotte Rampling i Toma Courtenaya z zachwycającego „45 lat” Andrew Haigha. Twórcę „Zupełnie innego weekendu” i serialu „Spojrzenia” może spotkać los podobny do Wesa Andersona i Richarda Linklatera, dla których zeszłoroczna berlińska premiera „Grand Budapest Hotel” i „Boyhood” okazała się początkiem drogi po Oscary.

„Klub”, reż. Pablo Larraín

Mitteleuropa

Innym sposobem wyróżnienia dzieł, które mimo pierwszorzędnej jakości i ogromnej oryginalności nie mogły konkurować z Panahim i Larraínem, było użycie formuły ex equo. Statuetką za zdjęcia podzieliły się „Wiktoria” Sebastiana Shippera i „Pod elektrycznymi chmurami” Aleksieja Germana – syna twórcy genialnego „Trudno być bogiem”. Za reżyserię zaś nagrodę otrzymała Małgorzata Szumowska z „Body/Ciało” i twórca „Aferim!” Radu Jude. Niemcy, Rosja, Rumunia, Polska – stworzony w ten sposób czworobok ujrzeć można jako triumf Europy Środkowo-Wschodniej. Jej dzisiejsza żywotność (Shipper), schizofreniczność (Szumowska), wyobrażeniowość (German) oraz historia (Jude) okazują się niezwykle atrakcyjne dla widowni o odmiennej formacji – nie tylko członków jury, lecz także dziennikarzy i publiczności z innych krajów i kontynentów. 

Najbardziej spełnionym z tych filmów był „Aferim!”, którego akcję autor doskonałego „Wszyscy w naszej rodzinie” ulokował na Wołoszczyźnie początku XIX wieku. Przyglądając się szowinistycznej i oportunistycznej mentalności Mitteleuropy owego czasu oraz poniżeniom prowokującym poniżanie innych, mówi coś bardzo współczesnego: do dziś nie udało się ich z Europy wyplenić. Stylizowane na dawne fotografie epickie dzieło rozmachem i sowizdrzalskim humorem przypomina Hasowski „Rękopis znaleziony w Saragossie”, ale przesłaniem bliżej mu do „Białej wstążki” Hanekego. Obecna tu figura Cygana przywodzi na myśl Chrystusa, który umrzeć musi za grzechy całego świata. Nikogo to jednak nie zbawia – jego bezsensowna śmierć przypieczętowuje tylko marne życie pozostałych.

„Body/Ciało”, reż. Małgorzata Szumowska

 Jeśli dwa stulecia później bohaterom Szumowskiej udaje się tę marność jakoś przewalczyć, dzieje się tak nie dzięki metafizyce, lecz poprzez akceptację bezsensu, przypadku, absurdu, jako zasady kierującej życiem. I już to pogodzenie wprowadza pewien ład. Philip Roth napisał kiedyś, że w Europie Zachodniej wszystko działa i nic nie ma znaczenia, a w Europie Wschodniej nic nie działa i wszystko ma znaczenie. Może nareszcie – przynajmniej w kinematografii naszego regionu – wszystko zaczyna nie tylko mieć znaczenie, ale i sprawnie działać? A przynajmniej działać na festiwalową publiczność.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.