Od metro do retro
fot. Terry George / CC BY-NC-SA 2.0

12 minut czytania

/ Obyczaje

Od metro do retro

Adam Kruk

Mężczyźni, którzy dwie dekady temu wydawaliby pieniądze na kosmetyki i ciuchy, dziś ubrania chętnie zrzucają, odsłaniając ciała upozowane na instagramowych selfies w estetyce znanej ze stron pornograficznych

Jeszcze 3 minuty czytania

Mark Simpson znany jest przede wszystkim jako twórca pojęcia metroseksualności, które zrobiło zawrotną karierę i nawet na polskim gruncie przyjęło się nadspodziewanie dobrze. Prawdopodobnie dlatego, że dość szybko w potocznym użyciu nabrało charakteru pejoratywnego, a przynajmniej obarczone zostało pewną dozą szyderstwa (trochę jak feminizm czy hipsteryzm) i raczej służyło do określania innych niż autoidentyfikacji. Jeżeli tego rodzaju nacechowania doszukać można się również u Simpsona, to tylko dlatego, że podobny wydźwięk ma wszystko, co wychodzi spod jego pióra. Brytyjskiego pisarza i dziennikarza cechuje wyrafinowany i cięty styl, bezwzględny przede wszystkim wobec obiektów własnych fascynacji, którym dał wyraz w kilku dobrze przyjętych książkach i artykułach prasowych, o tweetach nie wspominając. Na Wyspach (choć publikuje także po drugiej stronie Atlantyku) Simpson jest prawdziwą instytucją, jego obserwacje kultury popularnej i społeczne diagnozy są bacznie śledzone i chętnie komentowane. Budzą dyskusje i wyznaczają trendy.

Metrosexy

W czerwcu zeszłego roku „ojciec” metroseksualności ogłosił jej śmierć. Zrobił to na okoliczność dwudziestej rocznicy publikacji w „The Independent” swojego artykułu pod tytułem „Here Come the Mirror Man: Why the Future is Metrosexual. Data to raczej symboliczna, bo termin nie od razu wszedł do powszechnego użycia. Na gruncie amerykańskim metroseksualność spopularyzowana została dopiero przy okazji opublikowania przez Simpsona eseju „Meet the Metrosexual” na portalu Salon.com w 2002 roku. W międzyczasie Simpson propagował swojego „bękarta”, tłumacząc i dookreślając jego cechy, co chętnie robi nawet dziś, kiedy ten osiągnął już pełnoletniość.

W pierwszym tekście Simpsona metroseksualność miała cechy marketingowego proroctwa, w którym wieścił, że najbardziej obiecującym konsumentem dekady stanie się młody, dobrze zarabiający singiel z wielkiego miasta (bo tam jest najwięcej sklepów). Ogłosił, że nastał już czas, kiedy mężczyzna może pozwolić sobie na to, na co panie zyskały zgodę dużo wcześniej, czyli na bycie wszystkim – dla samego siebie. Metroseksualność miała więc być skrajną odmianą narcyzmu, wcześniej rezerwowanego głównie dla kobiet i homoseksualistów, odzyskanego przez heteroseksualnego mężczyznę. Narcyzm ten zaprzęgnięto na usługi rynku, szczególnie kosmetycznego i odzieżowego. Metroseksualność początkowo szła pod prąd lansowanym tendencjom spod znaku New Lads, przepowiadając procesy, które dopiero po pewnym czasie stały się ewidentne i przestały szokować.

Osiem lat po pierwszym metroartykule Simpsona, malujący paznokcie i wdzięczący się do fotoreporterów David Beckham nie był już odosobnionym dziwakiem. Na początku lat zerowych metroseksualność była wszędzie (sam autor nazywał to metroseksmanią), a każda męska obecność telewizyjna okupiona była swoistą „metroseksualizacją”. Simpson rozszerzył więc definicję pojęcia. Heteroseksualizm na przykład był już opcjonalny – metroseksualista może pożądać kobiety albo mężczyzn, w ostatecznym rozrachunku jednak nic nie może stanąć między nim a jego odbiciem. „Bękart Simpsona”, którego popularność sięgnęła wówczas szczytów, postanowił się usamodzielnić. Nie tylko w indywidualnych realizacjach „bycia metro”, których ojciec nie mógł już sankcjonować, ale i w licznych publikacjach sygnowanych podpisem konkurencyjnych autorów. W bestsellerowym przewodniku „The Metrosexual Guide to Style” Michael Flocker rozróżnił już kilka typów metroseksualnych mężczyzn, którymi mógł być [1] dwudziestopierwszowieczny trendsetter; [2] heteroseksualny mężczyzna z dużego miasta z wyrobionym zmysłem estetycznym; [3] facet, który spędza czas na zakupach i wydaje pieniądze na własny wygląd; oraz [4] mężczyzna, który nie wstydzi się pokazać swojej kobiecej strony. Bycie metro stało się jedną z najpopularniejszych strategii realizowania męskości, choć, ze względu na często prześmiewczy sposób jej opisywania, nie w strefie deklaratywnej – Simpson mówił wtedy o byciu „metro-closet”. Deklaratywność nigdy zresztą nie jest w dobrym tonie – zawsze lepiej, gdy mówią o nas inni.

Sport + porno

We wspomnianym rocznicowym artykule pod dosadnym tytułem „The metrosexual is dead. Long live the spornosexual”, opublikowanym na łamach „The Telegraph”, Simpson zawyrokował, że dziś metroseksualność wyparta została przez spornoseksualność. Dwudzieste urodziny dobrze znanej metroseksualności stały się okazją, by nowy termin nagłośnić, choć w rzeczywistości Simpson używał go dużo wcześniej, bo już od 2006 roku, kiedy to zarówno „The New York Times”, jak „The Times” umieściły sporno na swoich listach najważniejszych idei roku. Także trzy lata temu, w opublikowanym na łamach „Guardiana” artykule „So, men are obsessed with their bodies. Is that so bad?”, dowodził, że  metroseksualność staje się coraz bardziej goła. I że nie ma w tym nic złego – lepiej jest patrzeć na sporno-Beckhama w gatkach z H&M-u, roznegliżowanego Michaela Fassbendera (w kinach pojawił się wtedy „Wstyd” Steve’a McQueena) czy umięśnionego Toma Hardy’ego, niż na epatujących piwnymi brzuchami, zapuszczonych New Lads. Znów jego proroctwo okazało się bezbłędne i po raz kolejny zadziałało z opóźnionym zapłonem.

Jak nietrudno wydedukować z nazwy, sporno jest połączeniem fascynacji sportem (ale raczej jego oddziaływaniem na budowę ciała niż ideologią związaną ze zdrowym trybem życia) z estetyką filmów pornograficznych. Eksponowanie sylwetki ma być zaproszeniem do zabawy w porno, którego wcielenie w życie jest ostatecznym celem spornoseksualisty. Mężczyźni, którzy dwie dekady temu wydawaliby pieniądze na kosmetyki i ciuchy (zapewne w celu zaspokajania podobnych potrzeb), dziś ubrania chętnie zrzucają, odsłaniając ciała upozowane na instagramowych selfies w estetyce znanej z youporn czy redtube. „Sport idzie do łóżka z porno, podczas gdy pan Armani strzela fotki” – pisał Simpson, po raz kolejny odsłaniając tyleż zmianę kanonów estetycznych, ileż skuteczne narzędzie zarabiania pieniędzy.

Przykładem spornoseksualisty może być znów nieśmiertelny (nie tylko chętnie rozbierający się, ale i projektujący męską bieliznę) Beckham, a także Ronaldo czy szkocki rugbista Thom Evans. To bowiem sportowcy stanowią główny punkt odniesienia, wskazując granice tego, co męskie i pożądane. Kiedy Simpson wykładał swą wyrocznię, w Polsce na okładce pisma „Champion” klatę odsłaniał Robert Lewandowski, a Dawid Woliński wrzucał do sieci kolejne selfies z siłowni. Choć połączenie sportu jako typowo męskiego zainteresowania (w kontrze do metroseksualnej ekscytacji shoppingiem) oraz fascynacja pornografią nie jest zasadniczo nowe, to dzięki mediom społecznościowym stało się tendencją wysoce zaraźliwą. Przekonać można się o tym nie tylko w sieci czy oglądając „Warsaw Shore – ekipę z Warszawy”, wystarczy spojrzeć na ulice, plaże, kluby. Ile nowych siłowni otwarto ostatnio w waszym mieście?

..Simpson podkreśla, że w ostatecznym rozrachunku spornoseksualność – nazywana przez niego także „metroseksualnością 2.0” – umacnia tylko w środowisku wirtualnym ten sam narcyzm, który leżał u podstaw metroseksualności. „Połyskujące magazyny dla mężczyzn kultywowały wczesną metroseksualność, rozpropagowaną później przez kulturę celebrytów. Jednak dla dzisiejszego pokolenia to media społecznościowe, selfies i pornosy są najważniejszymi wektorami męskiego pożądania bycia pożądanym. Wszyscy oni chcą, by pragnąć ich ciał, nie szaf. A na pewno nie umysłu”. Przewrotność Simpsona polega na tym, że uśmiercając swoje narodzone w latach 90. dziecko, tak naprawdę podarował mu nowe życie. Puścił je wolno, sekundując dojrzewaniu do spornoseksualności. Z tą różnicą, że metroseksualność zacierała granice między męskością a kobiecością, a spornoseksualność – kładąc nacisk na biologizm ciała i jego maksymalizację – rozbieżności te podkreśla. Jeżeli ta pierwsza związana była z zaabsorbowaniem przez mężczyzn zdobyczy feminizmu, druga określa facetów, których głównymi rysami osobowości pozostały zainteresowanie sportem, gromadzenie dóbr materialnych i samczy stosunek do kobiet, skrywający, jak nazwała to brytyjska feministka Imelda Whelehan, retroseksizm – agresywny odprysk retroseksualności.

Retroiluzja

Retroseksualność to termin, który zaistniał zanim jeszcze do swojej nomenklatury wciągnął go Simpson. Wcześniej pojawiał się choćby w żartach o osobach, które zbyt długo nie uprawiały seksu lub potocznie mawiało się tak o gerontofilii. W znaczeniu odwrotnym do metroseksualności po raz pierwszy użyty został przez Simpsona w 2003 roku na łamach portalu Salon.com w artykule „Beckham, the Virus”. Opisywał w nim metroseksualność absolutną tytułowego piłkarza-celebryty, który „posiadł zdolność przyciągania uwagi mężczyzn nawet na tyle grubo ciosanych, by wciąż pozostać retroseksualnymi”. Rozumiał tak lekceważący czy obojętny stosunek do męskiej mody i urody, wystawiany jednak na próby przez medialną ofensywę metroseksualności. Później w opublikowanym na łamach „The Independent” artykule „Epic Illusion and Metrowariors” pokazywał na przykładzie filmu Olivera Stone’a „Aleksander”, jak Hollywood zarzuciło promowanie owłosionych retroseksualistów na rzecz wymuskanych metrowojowników, w stylu Brada Pitta, Colina Farrella czy Jareda Leto.

fot. Rubin Starset / CC BY-NC-SA 2.0fot. Rubin Starset / CC BY-NC-SA 2.0

Tymczasem od połowy lat dwutysięcznych konkurencyjni publicyści i blogerzy próbowali dowodzić, że czas metroseksualności przeminął, a samo zjawisko było tylko niewiele znaczącym wytworem wyobraźni jego twórcy. Mówiło się o „metro backlashu”, zaczęto promować retroseksualność jako odwrót od dekadenckiego narcyzmu i powrót tradycyjnego wzorca mężczyzny – silnego, niedogolonego, grubiańskiego, często też mizoginicznego i homofobicznego. Co znamienne – rzadziej opiekuńczego czy altruistycznego; wektor zainteresowania wciąż ustawiony był we własną stronę. Symbolem retroseksualności próbowano uczynić brodę, która wróciła do łask po starannie dogolonych latach 90. i ma się świetnie do dziś, czego dowodzą choćby niedawne próby lansowania lumberseksualności. Modę na zarost tłumaczyć można na wiele sposobów, ale już sam fakt podążania za modą jest mało retro. Według Simpsona bowiem retroseksualność to podejście do męskości charakterystyczne dla czasów, zanim stała się ona przedmiotem dyskursu. Jest więc dlatego „naturalna”, bo nie wymaga namysłu i wysiłku, zwalnia z kontroli własnego wizerunku i zachowania. Parafrazując słowa Katherine Noel Anderson, retroseksualista jest skrzyżowaniem dawnych ikon męskości z napalonym kumplem, jaskiniowcem, trzecioligowym piłkarzem i zwykłym Kowalskim.

Jak przystało na kochającego ojca swojego dziecka, Simpson nie ustawał w przekonywaniu, że od raz narodzonej metroseksualności ucieczki już nie ma. Przede wszystkim dlatego, że ma ona najpotężniejszych z możliwych sojuszników, czyli rynek i media, których wpływ zwolennicy retroseksualności ignorują bądź wypierają. Retro nie jest bowiem reakcją na metro – jest niejako premetroseksualna. Dlatego, kiedy na fali „metro backlashu” nowa retroseksualność zaczęła przejmować metroseksualne strategie (brodę promowali hipsterzy, przywrócone do łask owłosienie musiało być starannie wyeksponowane, a niechlujność z pietyzmem kontrolowana, wszystko zaś poddawane nieustannej ocenie mediów społecznościowych), upodobniła się w końcu od swojego antagonisty. Albo samounicestwiła. Dziś metro i retro różni jedynie gust użytkowników.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.