„Jaśniejsza od gwiazd”,
reż. Jane Campion

Adam Kruk

Nowozelandka, mieszkająca w Australii, a pracująca głównie w Stanach, zrobiła przedziwnie angielski film. I prawdziwie romantyczny

Jeszcze 2 minuty czytania


Krytyk brytyjskiego „Guardiana”, Peter Bradshaw, nazwał „Jaśniejszą od gwiazd” najlepszym filmem Jane Campion. Quentin Tarantino (patrz: ramka) ma podobne zdanie. Choć byłbym ostrożniejszy z entuzjazmem i w tej konkurencji stawiałbym raczej na „Święty dym” (1999), a może nawet wczesne, skromne, telewizyjne „Dwie przyjaciółki” (1984), to nowy film laureatki Złotej Palmy jest pod pewnymi względami pozycją imponującą. Choćby dlatego, że nie jest opowieścią o romansie wielkiego poety angielskiego romantyzmu, Johna Keatsa, z niejaką Fanny Brawne. Akcenty ustawione są inaczej. Reżyserka, swoim zwyczajem, odczarowuje historię, konsekwentnie opowiadając herstorie – tym razem o związku młodej panny Brawne z niedocenionym poetą – niejakim Johnem Keatsem. Piękną parę tworzą Ben Whishaw (znany z „Pachnidła” i „Powrotu do Brideshead”) oraz Abbie Cornish. Fanny w jej wykonaniu na początku irytuje, by rozkwitnąć miłością, wypięknieć i zmądrzeć.

List Tarantino

„Droga Jane, brawo, brawo, brawo, brawo!! Mój ulubiony film twojego autorstwa. Nie lubię filmów kostiumowych tego typu. Lecz to mnie zachwyciło!!! Jeszcze nigdy cierpienie nie było pokazane tak realistycznie i przejmująco jak w scenie, w której Abbie mówi do swojego łóżka. Pokój pełen motyli. Pocałunki kochanków. Abby leżąca na łóżku, wiatr wpadający przez okno, zasłona przypominająca całun. Abby i Ben… dotyk… kochankowie… rewelacja. Jestem zachwycony!!! Absolutnie urocze. Uściski. Twój fan, Quentin Tarantino”.

Choć Campion trzyma się blisko znanych faktów, to oczywiście dokonuje ich selekcji i dopowiedzeń. W filmie nie pojawia się na przykład Isabella Jones – kobieta, z którą Keats spotykał się w pierwszym etapie znajomości z Fanny, jak wynika z jego listów, i nie tylko platonicznie. I choć to Fanny była jego muzą (sonet „Do najjaśniejszej z gwiazd” skierowany był na pewno do niej), to czułe pocałunki, którymi Campion pozwala im się obdarzać, wynikają już tylko z dobrej woli reżyserki. Nie dowiemy się też z filmu, że prawdziwa Fanny po śmierci Keatsa, którego przeżyła prawie o półwiecze, wzięła ślub i miała kilkoro dzieci. Bo to już opowieść z innego porządku symbolicznego. Choć film kończy się żałobą, to nie wybiega w przód: ku kolejnym cyklom życia, ku zmieniającym się czasom. Z premedytacją pozostawia nas w romantycznej nieświadomości.

Jesteśmy w czasach przed Freudem, czasach sublimacji, w których pobrzmiewa jeszcze ideał Amor Cortese, wywodzący się z liryki prowansalskiej i włoskiego dolce stil nuovo. Ideał, który przez wieki towarzyszył poezji dworskiej, potem wchłonął go romantyzm, a w końcu został ośmieszony przez „Panią Bovary” i trafił do nastoletnich pamiętników. Ale „Jaśniejsza od gwiazd” zatrzymuje się krok przed Flaubertem. Amor Cortese przemawia tu w sztuce epistolarnej, we wstrzemięźliwości seksualnej, w idealizacji obiektu miłości. Fanny ma lat 18, Keats jest od niej 5 lat starszy. Oboje jeszcze bardzo młodzi, za słabi, by podjąć ryzyko, stłamszeni presją rodziny, wymagających przyjaźni, społecznego konwenansu. Świat pozorów nie jest tu tak pociągający jak u Jane Austen, ale też jeszcze nie tak opresyjny, jakim później widzieć go będzie Thomas Hardy. Bohaterowie sami ulegają romantycznej sublimacji, nadającej ich uczuciom ton. Na tym tle postacią z krwi i kości wydaje się Charles Brown, przyjaciel Keatsa, który życia doświadcza w mniej egzaltowany sposób (np. przez romans z pokojówką) i choć także jest poetą, mówi wprost, nie ubierając słów w kurtuazję. W świecie Campion stanowi on dopełnienie miłosnego trójkąta – walczy z Fanny o względy Keatsa. Jest okrutny, ale jakoś prawdziwszy. My wiemy zresztą, że to świat przez niego reprezentowany, świat brutalnie niezapośredniczony, ostatecznie zwycięży.

Eros i Tanatos splatają się od początku filmu. Śmiercią naznaczony jest dom Fanny (brak ojca), szybko umiera też brat Johna. Wraz ze śmiercią Keatsa umrze filmowany przez Grega Frasera wystudiowany świat póz, którego próżniaczy charakter kontrapunktuje pokojówka – jedyna, która w tym otoczeniu pracuje fizycznie. W filmie jest scena, kiedy Brown prosi domowników, by nie zakładali, że gdy leżą z Keatsem na kanapie, to nic nie robią. Oni szukają natchnienia.

„Jaśniejsza gwiazda”, reż. Jane Campion.
Australia, Wielka Brytania, Francja 2009,
w kinach od 14 maja 2010
Swoim próżnowaniem bohaterowie czują się romantycznie zmęczeni. Sam film także pozostawia dziwne uczucie zmęczenia, wymaga cierpliwości. Naśladuje angielską poezję romantyczną, która wykorzystując przecież znane z antyku i renesansu chwyty, była raczej popisem wirtuozerii językowej niż zupełnie nową jakością. Podobnie czyni Campion. Kamera celebruje krajobraz Hampstead, podziwia wnętrza i kostiumy, syci się poezją czasów i pięknem kultury materialnej. Pierwsza scena, w której Fanny oddaje się szyciu, symbolizuje żmudny proces wykuwania piękna. Film także będzie tkany powoli, starannie, liczył się będzie dopiero efekt końcowy. W ostatnich scenach bohaterowie mówią już do siebie wierszem. Czuje się napięcie między duchem a materią, ale nie ma między nimi sprzeczności. Ostatecznie film jest także dziełem materialnym, choć porusza się w sferze idei. Czy tą ideą jest mistycyzm płci? Nie, raczej wychowanie i obyczaj.

W „Jaśniejszej od gwiazd” wszyscy dążą do wyjścia z okopów, w które wepchnęły ich właśnie wychowanie i obyczaj. Wyrazem tego pragnienia jest miłość.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.