Minaret pod ostrzałem

Rozmowa z Joanną Rajkowską

„Nie chcemy być pouczani, chcemy współrządzić. Nie my-artyści, lecz my-obywatele mamy prawo do współkształtowania przestrzeni publicznej” – Joanna Rajkowska opowiada, jak „Minaret” nie został symbolem Poznania

Jeszcze 2 minuty czytania

ADAM KRUK: Kiedy ponad 2 lata temu Poznań zaprosił Cię do zbudowania trwałego symbolu miasta, zaproponowałaś przebudowę komina dawnej papierni na minaret. Podczas tegorocznego Festiwalu Malta odbył się pogrzeb tego projektu. Dlaczego nie udało się go zrealizować?
JOANNA RAJKOWSKA: Minaret nie powstał z powodu oporu urzędników, którzy reprezentują, jak sądzę, władzę polityczną. Bo choć urzędnicy twierdzą, że mają apolityczne stanowiska, to w praktyce zazwyczaj wykonują wolę polityczną swoich zwierzchników. Tak naprawdę decyzje o zablokowaniu minaretu zapadły nie na biurku Miejskiego Konserwatora Zabytków, czy dyrektora Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych, ale gdzie indziej – zdecydowanie wyżej. Nie mieliśmy możliwości dialogu z ludźmi, którzy je podejmowali.

Joanna Rajkowska

Autorka projektów publicznych w Polsce i zagranicą, w tym szeroko komentowanych prac „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich” (2001-2009) i „Dotleniacz” (2006-2007), jak również filmów wideo, fotografii, rysunków i obrazów. Laureatka Paszportu „Polityki” (2007) oraz „Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury” (2010).

Czyli mieliśmy do czynienia nie tyle z walką sztuki z biurokracją, co z opozycją: sztuka kontra polityka?
W tym konkretnym wypadku biurokracja była tylko narzędziem politycznego sprzeciwu. Przestrzeń publiczna w Polsce jest niesłychanie polityczna – zresztą nie tylko w Polsce. Przy realizacji projektów publicznych trzeba starać się o pozwolenia wielu podmiotów administracyjnych, szczególnie, kiedy działa się w przestrzeni, która definiuje tożsamość miasta. W Poznaniu minaret uderzał w centrum takiej przestrzeni – oś widokową między katedrą a synagogą, co było bardzo ryzykownym przedsięwzięciem. Projekt musiał więc spotkać się z odpowiedzią natury politycznej.

Nigdy nie twierdziłaś, że Twoja sztuka jest apolityczna.
Sztuka publiczna to w jakimś sensie polityka, podobnie zresztą jak polityka jest, czy też powinna być, sztuką publiczną. Moich projektów nie da się wyjąć z kontekstu politycznego. Kiedy popatrzy się, jak są zbudowane, najpierw okazuje się, że są całkowicie niewinne: jakiś staw na trawniku, czy palma. W końcu trudno sztuczne drzewo uważać za obiekt polityczny. Natomiast kontekst, w którym te projekty są umiejscawiane: historyczny i społeczny, czynią z nich przedmiot dyskusji politycznych. W przypadku minaretu oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że wystawi on lokalność na kontakt ze skrajną obcością, ekstremalnie inną od sposobu przeżywania rzeczywistości w tym regionie. Wiedziałam więc, że i odpowiedź będzie w jakimś sensie radykalna, że bardzo trudno będzie zrealizować ten projekt.

J. Rajkowska „Minaret”, projekt / rajkowska.com


Gdy już się okazało, że trwała interwencja będzie niemożliwa, zaproponowałaś czasowe obłożenie komina gumowymi diodami LED, które miały nadać mu symboliczny kształt minaretu. Dlaczego i to się nieudało?
Z tych samych powodów. Tak naprawdę ktoś bardzo nie chciał, żeby z okien katedry był widoczny minaret, mimo że oświetlenie komina miało być bardzo delikatną interwencją, na granicy widzialności, i to tylko po zmroku. Rok temu, kiedy władze obiecywały i stroiły pióra, wykonując dosyć żenujący taniec godowy wobec wyborców – my naiwnie uwierzyliśmy, że wiceprezydent Poznania, Sławomir Hinc, dotrzyma słowa. Niestety, osobiste interesy wzięły górę. Mimo licznych sugestii, nie udzieliliśmy mu poparcia w sporze z „Teatrem Ósmego Dnia”. W odwecie minaret został zablokowany, łącznie z gotowym projektem edukacyjnym o wielokulturowości i inności, który był zresztą pomysłem pana Hinca. Padł argument, że program jest za drogi – może nie był tani, ale tylko dlatego, że był świetnie przygotowany przez specjalistów klasy profesora Wojciecha Burszty. No i obejmował nie parę szkół, nie wyłącznie licea, jak sugerowano – tylko wszystkie szkoły ponadgimnazjalne w Poznaniu.

„Minaret”

Projekt Joanny Rajkowskiej, zapoczątkowany w 2009 roku, zakładał przebudowę komina starej papierni przy rogu ulicy Garbary i Estkowskiego w Poznaniu na minaret. Propozycja artystki, inspirowana minaretem Wielkiego Meczetu w Jeninie, powstała na zamówienie władz miasta Poznania, a jej producentem miała być Fundacja Malta.

Strona projektu: www.minaret.art.pl

Mówiłaś, że pomysł na minaret początkowo był bardziej intuicją estetyczną, niż społeczną.
Był to po prostu obraz, rodzaj projekcji. Miewam takie mocne intuicje, związane z przeczuciami, powidokami, przewidzeniami, nad którymi potem pracuję, zanim je uwspólnię w projekcie, który staje się działaniem publicznym. Nim doszło do pierwszej prezentacji minaretu minęło pół roku, podczas którego badałam, jak minaret będzie pracować z historyczną tkanką miasta, a szczególnie z osią widokową, której miał się stać częścią. Miałam pełną wizję projektu i byłam przygotowana na „strzały” z różnych stron. Zdałam sobie jednak sprawę, że nie jestem w stanie obronić projektu intelektualnie. Minaret wymógł na nas wszystkich edukację. Dorota Grobelna, kuratorka projektu, zaangażowała do współmyślenia o projekcie, do jego sproblematyzowania, całą grupę osób. Podjęliśmy współpracę z Pracownią Pytań Granicznych UAM, zaprosiliśmy badaczy z różnych ośrodków do napisania tekstów, dzięki czemu projekt zaczął nas kształcić.

„Strzały” musiałaś odpierać i z prawa, i z lewa. Monika Bobako zwracała uwagę na instrumentalizację dyskursu feministycznego – oskarżano Cię o promowanie islamu jako religii opresjonującej kobiety.
To prawda, tyle że te rzekome „strzały” z lewa, odwołujące się do prawa do wolności wypowiedzi, tak cennego dla naszej europejskości, podszyte były argumentami zachodnioeuropejskiej prawicy. W imię praw kobiet występuje się przeciwko islamowi, uruchamiając całą demagogiczną maszynerię, co kończy się tak, że często bite są kobiety. Tak było w obozie dla uchodźców w Łomży, gdzie wskutek antyislamskich nastrojów ucierpiały Czeczenki jako najsłabsze ofiary.

J. Rajkowska „Minaret”, projekt
/ rajkowska.com
Ty potrafiłaś do swojego projektu przekonać polską społeczność muzułmańską.

To przekonanie nie było z początku oczywiste. Część poznańskich muzułmanów odnosiła się do niego nieufnie. Nie chcieli być reprezentowani przez projekt, bo bali się prowokacji. Bali się, że może on pogorszyć ich sytuację, że negatywna aura przeniesie się na społeczność i uczyni ich obecność w Poznaniu jeszcze trudniejszą. My natomiast nie chcieliśmy mówić w niczyim imieniu. To byłoby i nieetyczne, i zupełnie bezmyślne, bo ci ludzie są jak najbardziej w stanie reprezentować siebie w przestrzeni publicznej i sami walczyć o swój polityczny interes. Minaret adresowany jest do nas samych i naszego poczucia odpowiedzialności. Do wizji przyszłości i do naszego poczucia europejskości. Zadaje pytanie, kim jesteśmy wobec innych. Czy nasza tożsamość jest na tyle silna, że jesteśmy gotowi na przyjęcie obcości.

Podejrzewam, że gdybyś próbowała komin przerobić na krzyż, padłyby zarzuty o obrazę uczuć religijnych.
Zdecydowanie. W dialogu ze społecznością muzułmańską na pewno pomocny był dość neutralny charakter minaretu jako znaku. Nie było więc mowy o profanacji. Minaret to raczej rodzaj drogowskazu wskazującego, gdzie jest meczet, sam w sobie nie posiadający żadnej symboliki religijnej. Jego funkcja jest czysto pragmatyczna: wzywa się stamtąd na modlitwę, która odbywa się gdzie indziej. Dlatego też bez problemu wpuszczono mnie do XVI-wiecznego minaretu w Jeninie na Zachodnim Brzegu Jordanu, na którym wzorowałam projekt poznański.

Joanna Rajkowska / fot. Andrew DixonTematem tegorocznego Festiwalu Malta byli wykluczeni. Czy i Ty wraz z odrzuceniem projektu poczułaś się wykluczona?
Pozostał lekki niesmak. Projekt nie został doprowadzony do końca, a była to ciężka praca całego zespołu z Dorotą Grobelną na czele. Wolałabym, żeby minaret został zbudowany i w razie ostrych sprzeciwów zdemontowany, niż pozostał projektem na papierze. Władze Poznania, posługując się decydującym argumentem „obcości kulturowej”, wykluczyły tak naprawdę nie tyle realizację projektu, co szansę na wieloletnią dyskusję o naszej przyszłości, europejskości, tożsamości. A to przecież władze są w sytuacji służby społecznej wobec nas – którzy ich tą władzą obdarzyliśmy, którzy ich finansujemy. Nie chcemy być pouczani, chcemy współrządzić. Nie my-artyści, lecz my-obywatele mamy prawo do współkształtowania przestrzeni publicznej, przywoływania władzy do odpowiedzi na pytania i nie chcemy tego robić w próżni.

Nie powstał obiekt materialny, zaistniała jednak pewna sytuacja artystyczna i społeczna. Czy w ostatecznym rozrachunku było warto?
Ja mam poczucie pełnej porażki, bo to miał być projekt, który zmieniłby pejzaż miasta. Miał być zbiorowym marzeniem o innej Polsce. Miał stworzyć platformę, w ramach której możliwa byłaby zdrowa i bezpieczna wymiana poglądów.
Warto było jednak wykonać tę całą kolektywną pracę umysłową – dowiedzieć się czegoś o Poznaniu, o nas samych. Powstało wiele tekstów autorstwa osób, które uczestniczyły w projekcie, współmyślały go; pozostały zapisy z forów internetowych, serie zdjęć, parę filmów i przepiękne szkice architekta minaretu, Stefana Bajera. Chcielibyśmy wydać książkę, w której znajdzie się dokumentacja intelektualnych owoców minaretu, który się nie wydarzył.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.