Mama i mamka

Mama i mamka

Adam Kruk

Wpisując „Mamę” w dyskusję o definiowaniu rodziny, Dolan pokazuje, że nie ma czegoś takiego jak model tradycyjny, a już na pewno nie ma wzorców idealnych

Jeszcze 2 minuty czytania

„Mamę” obwołano najlepszym filmem w karierze Xaviera Dolana i nagrodzono (ex aequo z „Pożegnaniem z językiem” Jean-Luc Godarda) Nagrodą Jury w Cannes. Wcześniej we wsparciu, jakiego reżyserowi udzielała krytyka filmowa – wyraźnie zawstydzona jego wiekiem i talentem – czuć było nutkę protekcjonalności i nieufności. Próbowano wychowywać, komentować postępy, komplementy cedzić – a nuż się za chwilę wyłoży. Do dziś powracają belferskie sformułowania o pierwszym dorosłym filmie czy dojrzewaniu Dolana. Nie rozumiem, czym jest dojrzałość w kinie i dlaczego miałaby być jakąkolwiek wartością, ale wiem, że gramatyki filmowej Kanadyjczyk mógłby uczyć wielu starszych kolegów i koleżanki. I widać to było już w debiutanckim „Zabiłem moją matkę”.

W swoim piątym filmie w dużej mierze odtwarza ukazaną w debiucie relację matka-syn, inaczej jednak kładąc akcenty. Problemem nie jest tym razem homoseksualizm dorastającego chłopaka, a jego agresja i totalna aspołeczność sprawiająca, że więź staje się jeszcze mocniejsza i skazuje bohaterów wyłącznie na samych siebie. 16-letni Steve ma ADHD i stanowi realne zagrożenie dla otoczenia – także dla matki, ale ona jedna zmuszona jest z nim wytrzymywać. Sama tłumaczy, że chłopakowi odbiło po niespodziewanej śmierci ojca, który zmarł trzy lata wcześniej, ale trudno nie dostrzec, że w grę wchodzić musi również dziedziczność. Sugeruje to już otwierająca film scena, kiedy matka zrywa z drzewa jabłko na tle schnących na sznurze bokserek nastolatka. Beztrosko cytując gest Ewy, Dolan daje sygnał, że przyczyną zaburzeń syna jest pierworodny grzech matki. Nadając jej pseudonim „Die” (nazywa się Diane Després), wskazuje na instynkt śmierci, który udzieli się chłopcu.

Ich związek jest jedynym tak silnym, który udało im się wytworzyć i ma charakter wyraźnie kastrujący. Dolan pokazuje to dość dosłownie, kiedy Diane wyrzuca poplamione spermą chusteczki po porannej masturbacji Steve’a. Rozwrzeszczani, impulsywni, w gruncie rzeczy zbyt do siebie podobni, nie potrafią sobie pomóc. Ale i tu pojawia się rozwiązanie – w toksyczny (bo nie zostawiający miejsca na żadne inne) związek matki z synem wkracza „ta trzecia” – jąkająca się sąsiadka Kyla. Ten wątek jest zresztą w „Mamie” najbardziej frapujący i nowy. Bo trudno zrozumieć, czego nieśmiała nauczycielka z własną rodziną u nich poszukuje. Zaczarowała ją ich charyzma czy coś sobie rekompensuje? A może już wcześniej zakradała się w życia innych – uczniów, rodziców?

Bez względu na to, na ile dziwaczny może wydawać się ten trójkąt, wkraczając do domu Després, Kyla dopełnia go i sprawia, że rodzinny organizm wreszcie zaczyna działać. Co ciekawe, dzieje się to także wbrew klasowym stereotypom. Mimo wyższego statusu, sąsiadka realizuje się w roli mamki trudnego chłopca i przyjaciółki jego parającej się różnymi chałturami matki. Wpisując „Mamę” w dyskusję o definiowaniu rodziny, Dolan pokazuje, że nie ma czegoś takiego jak model tradycyjny, a już na pewno nie ma wzorców idealnych. Mówiąc językiem bohaterów – każdy orze, jak może, a dobre jest to, co funkcjonuje. I w tej myśli jednak kryje się pewna przewrotność, bo jesteśmy w „fikcyjnej Kanadzie”, w niedalekiej przyszłości, gdy prawo zwane S-14 pozwala w każdej chwili oddać nadgniłe jabłuszko państwowemu ośrodkowi wychowawczemu. Czy Diane zdecyduje się na takie rozwiązanie?

Wprowadzenie dystopii wydaje się zresztą doklejone i niepotrzebne. Jeżeli ten prosty koncert na trzy głosy brzmi prawdziwie, to nie dzięki udramatyzowaniu go kodeksami przyszłości, lecz dzięki swojskości aktorów z uniwersum Dolana, którzy dopisują tu nowe życia postaciom z poprzednich filmów reżysera. Anne Dorval tworzy drapieżną wariację na temat swej roli z „Zabiłem moją matkę”, Suzanne Clément zaś anagram heroiny z „Na zawsze Laurence”. Antoine Olivier Pilon w wyreżyserowanym przez Dolana teledysku do piosenki „College Boy” francuskiej grupy Indochine grał prześladowanego przez klasę chłopca – tu staje się dręczycielem. To właśnie na jego wybuchowej mimice, gwałtownych tikach i posuwistych ruchach przypominających Kaspara Hausera z filmu Davide Manuliego opiera się magnetyzm „Mamy”. 

„Mama”, reż. Xavier Dolan. Kanada 2014,
w kinach od 17 października 2014 
Trudno jednak ulec mu do końca, bo Dolan idzie niekiedy na łatwiznę. Gdy jego bohater przeżywa największy dramat, po samochodzie zaczynają skapywać krople deszczu – i cały świat płacze wraz z nim. Charakterystyczna dla reżysera wideoklipowość zbyt często też nie służy niczemu innemu niż wdzięczeniu się do widza, przypominając składankę z przebojami lat 90. (Oasis, Céline Dion, Dido, nawet Eiffel 65 – istne „30 ton”!). Do historii kina przejdzie natomiast zapewne sposób, w jaki operuje się tu formatem zdjęć. Wprowadzony od początku kwadratowy kadr z jednej strony przypomina instagramowe selfies (bohaterowie w pewnym momencie taki portrecik sobie strzelają), z drugiej sprawia, że widzowi – tak jak postaciom – jest ciasno i niewygodnie. W chwilach, gdy pojawia się nadzieja na poprawę losu, ekran rozszerza się niczym kurtyna teatralna. Raz dzieje się tak nawet dzięki ingerencji bohatera, czym reżyser po raz pierwszy w swoich filmach przekracza przezroczystość realizmu. Szwy przedstawienia odsłaniają jednocześnie intencję twórczą: chęć ciągłego – no właśnie – poszerzania języka kina.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.