NH2014:  Prosimy nie hałasować
„Biały cień”, reż. Noaz Deshe

NH2014:
Prosimy nie hałasować

Adam Kruk

Nowe Horyzonty pozostają świętem kina, na którym celebruje się filmy, ale także samo celebrowanie. Festiwal to miejsce intensywnego – zawodowego, towarzyskiego czy erotycznego – networkingu

Jeszcze 3 minuty czytania

Od czasu, kiedy Nowe Horyzonty rodziły się i dojrzewały do bycia najważniejszym wydarzeniem filmowym w Polsce, krajowa mapa festiwalowa diametralnie się zmieniła. Dziś festiwale organizuje się w co drugim mieście. Filmy nagradzane na najważniejszych światowych imprezach nie są już tak kuszącym wabikiem dla polskiego widza jak dawniej (internet pozwala na obejrzenie niemal każdego upragnionego tytułu). Z tegorocznych nowohoryzontowych przebojów, takich jak zdobywca Złotej Palmy, „Zimowy sen”, czy zwycięzca Sundance, „Zabić człowieka”, pierwszy pokazany został również w Kazimierzu, a drugi znalazł się w programie poznańskiego Transatlantyku. Dlatego coraz bardziej niż ten czy inny mocny tytuł liczy się samo zaufanie do selekcjonerów i charakter festiwalu. Horyzonty – choć trudniej zdefiniować ich zainteresowania geograficznie, niż na przykład festiwalu w Sarajewie (gdzie odkryć można tytuły z Bałkanów, Rumunii czy Turcji) czy w San Sebastian (Ameryka Łacińska) – są wydarzeniem z bardzo jasno określoną tożsamością. I to ich wielki kapitał.

 Neomodernizm

To, co od lat potocznie nazywa się „nowohoryzontowością”, stało się w tym roku przedmiotem dyskusji w związku z wydaniem książki „Filmowy neomodernizm” krakowskiego filmoznawcy i redaktora naczelnego „Ekranów”, Rafała Syski. W dużej mierze definiuje ona zjawiska, które festiwal od lat stara się promować. Slow-cinema, kino kontemplacji czy – no właśnie – kino nowohoryzontowe dostało wreszcie w polskim piśmiennictwie kompleksową, rzetelną diagnozę, obejmującą jego artystyczne korzenie, prekursorów i najważniejszych twórców. Jak wyraził się podczas prowadzonej przez Pawła Felisa w Gazeta Cafe debaty Roman Gutek, Syska ubrał w słowa to, co on, jako organizator festiwalu i dystrybutor, instynktownie od lat przeczuwał.

Bastionem kina neomodernistycznego – wymagającego skupienia, czasu i wrażliwości – jest wciąż Konkurs Nowe Horyzonty, gdzie prezentowane są jego bardziej („Owca” Gilles'a Deroo i Marianne Pistone) lub mniej („Masło na zasuwce” Josephine Decker) udane realizacje. Poziom konkursu, będącego wizytówką i najważniejszym komponentem tożsamości festiwalu, nie zawsze zadowalał, w tym roku jednak był zadziwiająco wysoki. Zasłużenie zwyciężył magiczny – i przy tym tragiczny – „Biały cień” Noaza Deshe, opowiedziany z perspektywy albinoskiego chłopca, który zostaje zderzony z okrucieństwem rytuałów tanzańskiej prowincji. W konkursie znalazły się też trzy nowe filmy polskie: Przemysława Wojcieszka, Anki i Wilhelma Sasnali oraz debiut Marcina Dudziaka, „Wołanie”. Zdaje się, że to właśnie podczas projekcji tego ostatniego narodziła się anegdota o osobie uciszającej kogoś, kto rozmawiał podczas seansu, słowami: „Proszę nie hałasować, bo wszystkich pan obudzi!”.

„Huba”, reż. Anka i Wilhelm Sasnal

Dowodzi ona, że gdyby organizatorzy postawili wyłącznie na slow-cinema, mogliby walkę o widza przegrać. Całe szczęście, nie stanowi ono jedynej oferty programowej. Wiele filmów z Panoramy, a przede wszystkim z sekcji takich jak Nocne Szaleństwo, którego tematem były w tym roku kasety VHS, czy Nowe Horyzonty Języka Filmowego, poświęcone tym razem efektom specjalnym, reprezentuje tendencje odmienne, przeciwstawne, czasem jeszcze nienazwane. Minimalizm nowego kina Grecji kontrastował chociażby z retrospektywą zmarłego przed trzema laty Kena Russella – twórcy wręcz negatywowego dla patronów neomodernizmu w rodzaju Antonioniego czy Bressona.

Przegląd jego filmów pozwolił zanurzyć się w wybujałej barokowej wyobraźni „szalonego Kena”, fascynującej krainie wizualnego przepychu, erotyki, kakofonii. Szczęśliwie splótł się on z pokazami odrestaurowanych dzieł Dereka Jarmana – artystycznego wychowanka Russella, autora scenografii do jego, pokazanych we Wrocławiu, „Diabłów” i „Dzikiego Mesjasza”. Z filmów Jarmana wybrano trzy. Rozbuchany punkowy spektakl, jakim był „Jubileusz”, i dużo bardziej już stonowany „Caravaggio”, spuentowane zostały minimalistycznym „Blue”, któremu – ze względu na ograniczenie warstwy formalnej, badanie granic percepcyjnej cierpliwości i namysł nad czasem – najbliżej do kina neomodernistycznego. Razem filmy te stworzyły rodzaj pielgrzymki z „królestwa nadmiaru” do krainy filmowej ascezy.

Pod flagą biało-czerwoną 

Kraina neomodernizmu coraz mocniej inspiruje także polskich filmowców, czego przykładem są wspomniane polskie filmy w konkursie – wszystkie w pewien sposób wpisujące się w rozpoznania Syski. Jeżeli dodać do nich pokazy świetnego (choć w tym zestawieniu najbardziej konwencjonalnego) dokumentu Jana P. Matuszyńskiego „Deep Love”, „Między nami dobrze jest” Grzegorza Jarzyny oraz dwóch tytułów w Konkursie Filmów o Sztuce, okaże się, że polska reprezentacja na festiwalu była nad wyraz silna. Rodzimi twórcy wreszcie zaczęli poszukiwać nie tylko nowych tematów, ale i środków wyrazu. Niekiedy z dużym powodzeniem. Wyróżnienie w Konkursie Filmów o Sztuce wywalczyła sobie „15 stronami świata” Zuzanna Solakiewicz, pozwalająca podążać wyrafinowanym obrazom za kluczowym dla jej opowieści dźwiękiem, którego naturę próbuje zgłębić bohater filmu, Eugeniusz Rudnik. Bezkonkurencyjna w tej kategorii okazała się jednak Szwedka Ann Odell, która rysując w „Zjeździe absolwentów” wieloznaczny (auto)portret artystki, pracującej na materii własnego życia, włożyła kamerę w otwartą ranę. Cieszę się, że to małe arcydzieło trafi do polskiej dystrybucji, a „15 stron świata” pokazane zostanie na festiwalu w Locarno. 

Największe kontrowersje z polskich tytułów wzbudził „Książę” Karola Radziszewskiego, badający ukryte aspekty legendy Jerzego Grotowskiego. Miksując źródła (w warstwie dźwiękowej) z „fałszującą” obraz własną, artystyczną imaginacją, Radziszewski stworzył film o pamięci złożonej z bezliku narracji – dominujących i wykluczanych, zadając przy tym pytanie, kto ma prawo, by historię opowiadać. Trafił w punkt. Część publiczności ostro zaprotestowała tak przeciwko formie wypowiedzi, jak i szarganiu obrazu Grotowskiego/Cieślaka w pamięci zbiorowej. Siedząca obok mnie pani skwitowała seans zdaniem: „Tego filmu nie zrobili Polacy”.

„Między nami dobrze jest”, reż. Grzegorz Jarzyna

Problemy z polskością widać było także w adaptacji spektaklu „Między nami dobrze jest” Grzegorza Jarzyny, gdzie tożsamość narodowa rozpięta jest między bąkiem „grubej jak świnia Bożeny, która nie będzie się szwendać innym po ich polu widzenia” a pogardą Małej Metalowej Dziewczynki – Europejki, która „polskiego nauczyła się z płyt i kaset pozostawionych przez polską sprzątaczkę”. Jeszcze mocniej kompleks Zachodu czuć u Wojcieszka, który role w „Jak całkowicie zniknąć” rozdał wedle nadrdzewiałego klucza: zahukana Polka jadąca do Anglii i wyzwolona Niemka zatracająca się w mocnym życiu. Choć większość akcji dzieje się na impresyjnie filmowanych ulicach Berlina i w knajpach, całość wieńczy… zaimprowizowany na łące ślub, po którym dopiero może nastąpić seksualna konsumpcja związku. To mogło zrodzić się tylko w polskiej głowie. 

Festiwal idealny

Mając w pamięci pokazy w Operze Wrocławskiej, Teatrze Lalek czy Multikinie z poprzednich edycji, trudno nie zauważyć, że festiwal w dużej mierze skompaktował się do Kina Nowe Horyzonty, Arsenału i Rynku. Ponadto zdigitalizował się (brak katalogu, wszystkie informacje w sieci) i silniej ograniczył do filmu. Rozwija się wprawdzie scena artystyczna Horyzontów, czego przykładem jest otwarty na różne rodzaje wypowiedzi audiowizualnej konkurs „Powiększenie” czy przestrzeń BWA Dizajn, gdzie odbywały się „Midnight Shows”, zdecydowanie jednak mniej fajerwerków widać na scenie muzycznej. Nic na miarę niegdysiejszych występów Marianne Faithfull, Meredith Monk czy Nicka Cave’a. Organizatorzy, zdając sobie sprawę z tego, że nie mogą konkurować z wielkimi muzycznymi festiwalami, poszukują tu nowej formuły. W tym roku jeszcze jej nie znaleźli. Przynajmniej na scenie, bo na ekranach znalazło się sporo ciekawych propozycji: prócz filmów muzycznych Russella, choćby głośny dokument o Cavie „20 000 dni na Ziemi” czy uroczy „Pulp: film o życiu, śmierci i supermarketach” – osadzony swoją drogą w Sheffield, dokąd zmierza przez Berlin bohaterka Wojcieszka.

„20 000 dni na Ziemi”, reż. Ian Forsyth i Jane Pollard

Dla mnie była to wyjątkowa edycja Nowych Horyzontów nie tylko ze względu na wyjątkowo dobre trafy filmowe, ale i z powodów sentymentalnych – dokładnie dziesięć lat temu po raz pierwszy przyjechałem na imprezę Romana Gutka (wtedy jeszcze do Cieszyna). Choć wiele się od tego czasu zmieniło, Horyzonty pozostają świętem kina, gdzie celebruje się same filmy oraz celebruje się samo celebrowanie. Bo festiwal to także, co barwnie opisał niedawno Bartosz Żurawiecki, miejsce intensywnego – zawodowego, towarzyskiego czy erotycznego – networkingu. W ostatnich latach mocno się on w tę stronę rozbudowuje, organizując choćby wraz z Europejską Akademią Filmową spotkania krytyków filmowych z cyklu Sunday in the Country, czy Polish Days, gdzie prezentowane są nowe polskie filmy (a także projekty jeszcze nieukończone) przedstawicielom branży z całego świata.

Zagraniczni goście mówią o festiwalu w samych superlatywach. Co ważne w kontekście przygotowań do Europejskiej Stolicy Kultury 2016, dobrze odbierane jest też samo miasto. W tym roku obyło się na szczęście bez incydentów, takich jak zeszłoroczne pobicie przez lokalnych nacjonalistów i zwyzywanie od „ruskich kurew” występującego w Arsenale Nikolaia Kopeikina. Podczas czternastej edycji festiwalu symboliczny stał się raczej artykuł Davida Jenkinsa, naczelnego brytyjskiego magazynu „Little White Lies”, który wyliczył pięć powodów, dla których Horyzonty są „festiwalem idealnym”. Prosty system rezerwacji miejsc, zaplecze gastronomiczne, sprzyjający budowaniu społeczności obiekt i wydarzenia towarzyszące. Jenkins zapomniał tylko napisać o filmach. Albo słusznie zachował te wrażenia do kolejnych recenzji.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.