Intuicjoniści – pierwsze 15 lat polskiego off jazzu
Grupa Onomatopeja, od lewej: Jan Olszak, Cezary Staniszewski, Andrzej Mitan, Grzegorz Małecki, FAMA, Świnujście 1976, fot. Czesław Chwiszczuk / Iliana Alvarado, Tadeusz Sudnik, Helmut Nadolski, Andrzej Mitan, 1983, fot. Michał Wasążnik

Intuicjoniści – pierwsze 15 lat polskiego off jazzu

Rafał Księżyk

Najwyższa pora dać choć zarys przygód jazzowej awangardy w Polsce. Antologie Grupy w Składzie i Andrzeja Bieżana wydane w początku 2014 roku i zapowiadany boks nagrań Tie Break pozwalają zyskać orientację w tej dziedzinie

Jeszcze 4 minuty czytania

Mit założycielski polskiego off jazzu jest niepoprawny. Najznakomitsi weterani sceny, Tomasz Stańko i nieżyjący już Andrzej Przybielski przedstawiają tę samą opowieść. W drugiej połowie lat 60. XX wieku Władysław Jagiełło grywał w szwedzkich knajpach w duecie z czarnoskórym organistą, namiętnym palaczem trawki. „Przyjechał białym lincolnem pełnym takiego stuffu, że nam oczy powypadały” – wspominał powrót Jagiełły do kraju Przybielski. Trudno oprzeć się jego sugestii, że był to impuls, który pchnął poszukujących warszawskich jazzmanów w stronę grania free. „W czasach kwintetu najpierw wpadałem do Władiego zapalić fajkę i stamtąd szliśmy razem na piechotę na jam do Medyka” – opowiadał Stańko.

Medyk na Oczki i Hybrydy na Mokotowskiej, najważniejsze kluby, w których na przełomie lat 60. i 70. grało się w Warszawie nowoczesny jazz – to tu kwintet Stańki wyruszał w coraz śmielsze rozimprowizowane podróże. Metamorfozie uległa także muzyka Jagiełły, perkusista należący do pierwszej generacji polskiego jazzu, aktywny na scenie od jej zarania w latach 50., powołał formację Sesja 72. W  jej składzie pojawili się muzycy, którzy mieli nadawać tonu eksperymentom lat 70.: trębacz Andrzej Przybielski, basista Helmut Nadolski i pianista Andrzej Bieżan. „Wcześniej uchodził za jednego z najlepszych perkusistów dixielandowych i swingowych, a teraz interesowała go wyłącznie awangarda i free. Stał się postrachem jam sessions” – wspominał na łamach „Jazz Forum” Marek Karewicz w pożegnaniu zmarłego w 2009 roku Jagiełły. W tej zwięzłej uwadze kryje się podsumowanie ostracyzmu polskiego środowiska jazzowego wobec eksperymentatorów. Trudno się dziwić, że swój ostatni koncert, który odbył się w Akwarium w początku lat 90., Jagiełło zagrał z reggae rockersami, Darkiem Malejonkiem i Robertem Brylewskim. To nie pierwszy i nie ostatni moment przenikania się polskich ścieżek off jazzu i punka. Stańko przetrwał i poszedł w górę dzięki temu, że przebił się na scenę niemiecką. Jagiełło i Przybielski (pierwszy odszedł w 2009 roku, a drugi w 2011) na stare lata ledwo wiązali koniec z końcem. Pozostało po nich niewiele nagrań. Bracia Oleś obiecują realizację projektu, który ma utrwalić kompozycje Przybielskiego. Ciekawe co stało się ze spuścizną Jagiełły, który starannie gromadził swoje nuty?

Od Cage’a do punka

W gorącym przełomie lat 60. i 70. dało o sobie znać również środowisko niezwiązane ze sceną jazzową. Hippisowskie freaki, artyści performance, awangardowi odszczepieńcy świata akademickiego zainteresowani po prostu improwizacją. W takim kręgu zawiązała się formacja Grupa w Składzie debiutująca w pierwszej polskiej komunie hippisowskiej w Ożarowie. Założycielami byli Milo Kurtis (późniejszy współtwórca zespołów Osjan, Manaam, Izrael), Andrzej Kasprzyk i Jacek „Krokodyl” Malicki. Skład ewoluował, przyciągając podczas kolejnych występów całą plejadę niespokojnych duchów warszawskiej bohemy na czele z Andrzejem „Amokiem” Turczynowiczem i Andrzejem Zuzakiem (kilka lat później dali o sobie znać jako aktywiści sceny protopunkowej, Amok zaczął powoływać własne składy, m.in. w 1977 roku Grupę Swobodnej Improwizacji) i poszukujących muzyków, wśród których bywali Bieżan, Przybielski i Nadolski. W latach 1971-74 Grupa w Składzie zdobywała wyróżnienia na legendarnym Młodzieżowym Festiwalu Muzyki Współczesnej w Kaliszu (pierwsza edycja z 1969 roku nazywała się Ogólnopolski Festiwal Awangardy Beatowej!) i na festiwalu Jazz nad Odrą, intesywnie działała w kręgu galeryjnym, uczestnicząc w multimedialnych performace’ach. Kronikę tych zdarzeń – lokującą zespół w kontekście działań polskiej sztuki konceptualnej lat 70. i wpływów ruchu Fluxus – można znaleźć w książeczce uzupełniającej antologię „Grupa w Składzie” wydaną przez Trzecią Falę i stanowiącą jedyną publikację zespołu. Zebrane tu archiwalne nagrania ukazują zjawisko arcyciekawe i oryginalne.

Grupa W Składzie, od prawej: Witold Popiel i Jacek Malicki,  fot. archiwum W.Popiela

Grupa w Składzie obchodziła się bez sekcji rytmicznej, korzystając z gitar, kontrabasu, buzuki, fletów, saksofonu, fagotu, instrumentów perkusyjnych. Ważną rolę odgrywały wielogłosowe wokalizy, w których dawał o sobie znać trudny do zdefiniowania wschodni zew. Mówili o swej twórczości „muzyka intuicyjna”. Amorficzna poetyka wyczulonych na dźwięk sam w sobie improwizacji daleka jest od chłodu konceptualnej awangardy, przemawia korzenną energią. Muzyka Grupy w Składzie ma w sobie aurę katakumbowego rytuału. Jej specyfikę najlepiej podsumowuje odautorski komentarz Krokodyla: „Dalecy byliśmy od słuchania, czy recytowania poezji, będąc świadomi eposów Homera, niech najbardziej mitycznych i o zagmatwanej proweniencji, jednak wywodzących się z memory box of mind – poezji mówionej z pamięci, przypominającej dzisiejszy slam. Pociągało nas bardziej dziecięce gaworzenie, bicie pałeczkami bez rytmu lub całkiem pierwotne stukania, ponieważ chcieliśmy odkryć początek muzyki, tak jak odkryto malarstwo Lascaux czy Altamiry”.

„Grupa w Składzie”, antologia,
Trzecia Fala 2014
Gdyby szukać porównań, najprędzej przychodzą na myśl co bardziej abstrakcyjne emanacje „przestrzeni i brzmienia” wczesnych Art Ensemble Of Chicago. Tyle że Grupie w Składzie bliżej było do Johna Cage’a niż jazzu. Fragmenty koncertów z Kalisza dają wyobrażenie o eksperymentach brzmieniowych muzyków, którzy korzystając z amplifikacji i operując pogłosami, osiągali na scenie efekt przypominający ówczesną „kosmiczną muzykę” z niemieckiej sceny rockowej. Na płycie znalazły się też montaże taśm preparowanych z myślą o multimedialnych pefromance’ach, na których Grupa zamiast instrumentów używała magnetofonów szpulowych. Kolaże dźwięków przechwyconych z radia i telewizji, pełne dancingowych ech hitów PRL-owskiej estrady, skrajnie kontrastują z improwizacjami grupy i zapowiadają eksperymenty muzyki industrialnej. Zaskakujący finał płyty to nagranie z 2012 roku. Grupa w Składzie znów koncertuje. Na odkrycie czeka inna na poły mityczna formacja autodydaktów z początku lat 70., warszawski Tlenek Jazzawy (tak właśnie, nie jazzowy), który tworzyli przyszli bohaterowie punka i nowej fali: saksofonista Tomek „Men” Świtalski i Jasio „Grzmot” Rołt.

Grupa w Składzie, fot. autor nieznany, mat. promocyjne Trzeciej Fali

Muzyka w Remoncie

Andrzej Bieżan był klasycznie wykształconym kompozytorem, ale wybrał ścieżkę muzycznego ikonoklasty. Podobnie jak Grupa w Składzie określał swą twórczość muzyką intuicyjną, liczył się dla niego moment kreacji tu i teraz. W jego koncepcji „muzyki teraz” ważna była zespołowa medytacja, improwizacja, eksperymenty brzmieniowe i sytuacje performerskie. Do historii przeszły kompozycje na talerze, szklanki, spodeczki i kieliszki, utwór inspirowany nagraniami odgłosów wielorybów i konstruktorska inwencja Bieżana materializująca się chociażby w postaci tubmaryny, dwumetrowego, jednostrunowego instrumentu o renesansowym rodowodzie, który wyposażył w urządzenie pogłosowe bazujące na sprzężonych magnetofonach. Przewinął się przez masę zespołów przełomu lat 70. i 80. zacierających granicę między kompozycją i improwizacją, muzyką elektroniczną i jazzem. Muzyka Intuicyjna, Super Grupa Bez Fałszywej Skromności, Cytula Tyfun da Bamba Orkiester, Niezależne Studio Muzyki Elektroakustycznej to najważniejsze z nich. Grywał na Warszawskiej Jesieni i Jazz Jamboree, wystawił operę Stefana Themersona i nagrywał w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia.

Andrzej Bieżan, „Polygamy”,
Bołt Records 2014
„Polygamy”, dwupłytowa antologia uzupełniona monograficznym szkicem, wydana przez Bołt Records jawi się prawdziwym odkryciem imponujących możliwości zapomnianego indywidualisty, który zmarł tragicznie w 1983 roku, mając zaledwie 38 lat. W albumie znalazły się pierwsze wznowienia nagrań z legendarnej serii „Klub Muzyki Nowej Remont”. „Miecz Archanioła”, longplay wydany w 1984 roku, był jej pierwszą pozycją. Inicjator cyklu, Andrzej Mitan, doprowadził do publikacji dla uhonorowania pamięci Bieżana. W ślad za „Mieczem” ukazało się jeszcze osiem płyt – artystycznych obiektów.

Albumy „Klubu Muzyki Nowej Remont” znajdują się dziś w kolekcjach najważniejszych galerii sztuki nowoczesnej, zestawiane z fonograficznymi przedsięwzięciami Cage’a, Warhola, Dubuffeta. Każda z winylowych płyt ukazała się w nakładzie 1000 sztuk, w ręcznie wykonanych oprawach autorstwa całej plejady wybitnych artystów. Przygotowanie każdej z tych opraw było samo w sobie bezprecedensowym procesem. Okładka „Jubileuszowej Orkiestry Helmuta Nadolskiego”, według projektu Andrzeja Szewczyka, została wyklejona wiórkami czerwonych kredek. W realizacji innych projektów korzystano m.in. z obrusów i siatek na ryby. W nagraniu utworu Mitana „Ptaki” wzięło udział 40 papug wypożyczonych na trzydniową sesję ze sklepu zoologicznego. Ta kolektywna praca w aurze happeningu doskonale oddaje ekspresję środowiska skupionego wokół klubu Remont, który jako przestrzeń galeryjna, warsztatowa i koncertowa był bodaj najważniejszym punktem polskiej kultury alternatywnej drugiej połowy lat 70. Na gruncie muzycznym stanowił zaplecze awangardy, off jazzu i pierwszych emanacji punk rocka. Wstępem do zapoznania się z jego potencjałem może być książka Mirka Makowskiego „Obok”, wydana w 2012 roku przez Manufakturę Legenda, albo materiały zgromadzone na stronie Andrzeja Mitana, poety i performera, który był jednym z wiodących aktywistów Remontu w jego najlepszych latach.

Fot. dzięki uprzejmości Dobrohny Badory

Szkoda, że dziś Mitan nie jest zainteresowany reedycją „Klubu Muzyki Nowej Remont”, wychodząc z założenia – może i słusznie – iż te nagrania powinny egzystować w kontekście niepowtarzalnych obiektów artystycznych. A z drugiej strony, w serii ukazały się najlepsze dokumentacje działań dwóch najważniejszych postaci polskiego off jazzu lat 70., albumy „Jubileuszowa Orkiestra Helmuta Nadolskiego” i „W strefie dotyku” Andrzeja Przybielskiego. Są tu frapujące poematy dźwiękowe dryfujące pomiędzy jazzem a muzyką współczesną, łączące ekspresję free z brzmieniem live electronics. Wypadają niczym inspirowany Stockhausenem jazz elektroakustyczny stanowiący europejską odpowiedź na amerykański boom funkowego jazzu elektrycznego. Podobną ścieżką podążali improwizatorzy ze sceny brytyjskiej, w projektach skupionych wokół takich postaci jak Derek Bailey, Tony Oxley, Evan Parker. Warto by się przekonać, że w Polsce działało nie mniej kreatywne środowisko. Przedsmak daje „Polygamy”, gdzie znalazł się fragment z płyty Nadolskiego, kompozycja Bieżana „Isn’t It?” oraz płyta „Kiedy umiera człowiek” wydana przez Trzecią Falę. To zapis wideo ze spektaklu Mitana zrealizowanego wraz z Jubileuszową Orkiestrą.

Jubileuszowa Orkiestra Helmuta
Nadolskiego, Alma Art 1984
Mitan, obdarzony charakterystycznym falsetem wokalista, ciążył ku pełnym rozmachu formom łączącym poezję i muzykę. Najważniejszym projektem na tym polu była „Księga Hioba” na bazie przekładów Miłosza. Wystawił ją wraz z Super Grupą Bez Fałszywej Skromności (Bieżan, Nadolski, Przybielski oraz jeszcze jeden weteran jazzu lat 60., perksista Janusz Trzciński) podczas odbywającego się pod egidą Solidarności koncertu w ramach Jazz Jamboree 81. Kolejny koncert, który miał odbyć się w Stoczni Gdańskiej, uniemożliwiło wprowadzenie stanu wojennego. Wobec zamarcia życia koncertowego Mitan opracował kameralny projekt „Psalmy”, z którym występował w kościołach i galeriach. Nową płaszczyznę ekspresji wytyczyło wtedy domowe Niezależne Studio Muzyki Elektroakustycznej, w którym współpracowali kompozytorzy Krzysztof Knittel, Paweł Szymański, Stanisław Krupowicz, Andrzej Bieżan, Mieczysław Litwiński i Tadeusz Sudnik.

Desant spod Jasnej Góry

Gdyby szukać offjazzowych bastionów tamtej epoki poza Warszawą, najważniejszym miejscem okaże się... Częstochowa. Miasto Czarnej Madonny może wydać się bardzo odległe od jazzowej awangardy, ale nic bardziej mylnego. Muzycy zespołu Tie Break zgodnie przyznają, że rozchwiane melodie pielgrzymkowych orkiestr były jedną z ich pierwszych inspiracji muzycznych. Po latach okazało się, że współtworzyły one unikalną barwę zespołu, który po długim milczeniu wrócił na scenę i wciąż zaskakuje świeżością swej wizji. Na rok 2014 zapowiedziane jest wydanie pięciopłytowego boksu zbierającego wszystkie klasyczne nagrania Tie Break, jak również ich rockowej mutacji Woo Boo Doo. Nie przypadkiem mówią o sobie „rodzina Tie Break”, od końca lat 70. tworzyli artystyczny kolektyw złożony z muzyków i malarzy, a wyszły z niego tak znaczące postacie jak Ziut Gralak, Janusz „Yanina” Iwański, Mateusz i Marcin Pospieszalscy. Tie Break przebił się na szersze wody dzięki zwycięstwie w konkursie Jazz Juniors w 1980 roku, o ich muzyce pisano wtedy „punk jazz”. Fakt, że byli pierwszą polską formacją, która dawała odpowiedź na wrzenie nowojorskiej sceny loftowej i harmolodycznego no wave funku. Wychowani na Beatlesach, Stonesach, Coltranie i elektrycznym Davisie artyści mieli też za sobą studia nad etniczną muzyką Azji i Afryki. A o sile ich ekspresji stanowiła plemienna aura podkreślana przez charakterystyczne zaśpiewy w wymyślonym języku.

W latach 80. Tie Break zasilał desant z Kielc, w postaci muzyków związanych wówczas z  formacją Stan d’Art, Włodzimierza „Kiniora” Kiniorskiego i  Sarandisa Juwanudisa, ten ostatni miał za sobą współpracę z Jerzym Grotowskim. Rychło muzycy Tie Breaku stali się filarem offjazzowej międzymiastówki lat 80., działając w formacjach Free Cooperation i Young Power, a potem zasilali i określali zespoły Stanisława Soyki, począwszy od zapomnianej, radykalnej Sfory, i Voo Voo. To już inna historia.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.



Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.