Wit Szostak był zawsze pisarzem niepowstrzymanego rytmu słów, wartko przelewającego się strumienia języka, doprowadzanego raz po raz do granic gadulstwa, które jednak czytelnika nie nudzi, ale dzięki zawartemu w nim nadmiarowi chwyta odcienie rzeczywistości innej mowie niedostępne. Ten niepowstrzymany, choć objęty sztywnymi rygorami rytm najpełniej było widać w świetnej „Fudze”; gadulstwo zaś cechowało nieporadnego narratora wydanych w 2014 roku „Stu dni bez słońca”, współczesnego Don Kichota, który zamiast zardzewiałej zbroi miał przeciwko światu co najmniej równie rozpaczliwe, pozbawione mocy słowo. Najnowsza powieść Szostaka, „Wróżenie z wnętrzności”, to monolog innego gaduły, Błażeja, także lekko przygłupiego, choć jego głupota, inaczej niż w przypadku naiwnego z natury Lesława Srebronia, ma swoje źródło w tajemniczych wydarzeniach z przeszłości, o których dowiadujemy się dopiero w połowie opowieści. Ustawiają one rejestr Błażejowego monologu od razu na zupełnie innym, wyższym poziomie, tamując skutecznie obecność stale ujawniającego się w poprzedniej powieści zbawiennego dystansu.
Wit Szostak, „Wróżenie z wnętrzności”. Powergraph, 234 strony, w księgarniach od października 2015
„Głupi” Błażej żyje z „mądrym” bratem Mateuszem i jego żoną Martą na malowniczym starym dworcu przerobionym na dom w miejscowości o znaczącej nazwie Poświatów. Ciążące nad opowieścią tajemnicze wydarzenia z przeszłości sprawiły, że Mateusz – niegdyś znany artysta, którego rozkładane na podłogach galerii sztuczne ludzkie wnętrzności trafiły pod postacią marmurowej wątroby na okładkę „Time’a” – uciekł w samotność, nie odzywa się prawie do nikogo i znika w górach za każdym razem, kiedy na dworcu pojawiają się goście. Marta wyrzekła się dla niego światowego życia, opala się nago na peronie, uprawia grządki i prowadzi żywot bogini ogrodu. Błażej, podejmujący bezpośredni kontakt z czytelnikiem narrator i monologista, jak sam o sobie mówi, „nie istnieje”, a w każdym razie istnieje inaczej niż zwykle ludzie mają w zwyczaju, zapadł się w siebie wiele lat temu, jeszcze wcześniej niż Mateusz, choć z podobnych powodów. Jedyne, w co zdaje się wierzyć Błażej, to moc słowa, choćby tego jednego, pradawnego, którego już nie pamięta, a które kiedyś wypowiadała do niego matka – to ze względu na tę wiarę decyduje się na wyjście z siebie i „grę ze światem w zewnętrzność”, właśnie poprzez skierowaną do nas opowieść. Momenty, kiedy Błażej – zamiast zanurzać się w coraz bardziej monotonnej historii – snuje rozważania na temat relacji słów i linii życia, czy własnego wycofania się z języka należą do najlepszych wątków „Wróżenia z wnętrzności”. Niemy bard przekracza własną niemożliwość, żeby raz jeszcze zmierzyć się ze słowem. I to przekroczenie się udaje, bo opowieść wychodzi poza etap wspomnień i wstępuje w teraźniejszość, bezpośrednią relację z wydarzeń, które zaskakują już nawet samego narratora.
Niestety maniera, która pojawiała się dotąd tu i ówdzie w pisaniu Wita Szostaka, ale dzięki rygorom rytmów i świadomemu dawkowaniu obracała się zawsze na dobrą stronę, tu nie znajduje tamy – literackie gadulstwo, dotąd trafnie i krytycznie odnoszące się do rozgadania samego świata, nawiązujące bezpośrednio do najgłębszej, muzycznej i gawędziarskiej warstwy literatury, tu zamienia się momentami w pozbawione subtelności męczące ględzenie. Podkręcane przez zapętlający się monolog tajemnice, wyostrzona świadomość bohaterów, którzy wciąż coś przeczuwają lub o czymś wiedzą, zanim się wydarzy, wzniosłe momenty rozpoznania, wreszcie zwiewne, choć zdawałoby się pełne mocy, postaci Marty i jej przyjaciółki Sary, nagich pod ubraniem z gazy, wciąż czekających na kogoś lub na coś – wszystko to sprawia, że „Wróżenie z wnętrzności” staje się pretensjonalne. Pretensjonalność sama w sobie, jeśli stosowana świadomie, nie musi zresztą być wadą literatury, może być także śladem nieuniknionej sztuczności samego języka, i tak u Szostaka bywało – tu jednak rozbuchana, manieryczna opowieść skutecznie przytłacza lepsze elementy opowiadanego świata.
A przecież Błażej, bard-narrator, wcale nie jest „głupim Błażejem”, dobrze wie, że słowa się zużywają, i także tego dotyczy historia „wróżenia z wnętrzności”. Ta świadomość jednak nie znajduje odbicia w języku powieści. Opowiadana dzieciom na dobranoc historia pewnej ważnej rozmowy między Mateuszem a Martą na temat pretensjonalności czytania Heideggera, i dalsze rozważania o tym, jak bardzo pretensjonalne jest opowiadanie dzieciom, dlaczego czytanie Heideggera jest pretensjonalne, stanowi bodaj jedyny ślad ironicznej autoreferencyjności, krytycznego narracyjnego samoodniesienia w tej opowieści. O wiele za mało, żeby przełamać ględzenie.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).