ZOFIA KRÓL: W Polsce Tove Jansson jest znana głównie z „Muminków”, mało kto ją kojarzy jako pisarkę dla dorosłych, a tym bardziej malarkę.
TUULA KARJALAINEN: Podobnie bywa w Finlandii, wystawa w helsińskim Ateneum, której jestem kuratorką, ma także ten cel – pokazać Tove jako artystkę o różnorodnych talentach. Taki był mój pomysł na tę wystawę. Ale i Muminki musiały się tam znaleźć, ich wykluczenie przy okazji 100-lecia jej urodzin byłoby sztuczne. Moim celem było też pokazanie, jak jej praca wiązała się z jej życiem i z historią Europy. Pierwsza książka o Muminkach powstała w czasie wojny, stanowiła próbę schronienia się, znalezienia alternatywnego świata. Tove była bardzo przejęta wojną. Rysowała też w tamtym czasie satyryczne obrazki i karykatury do gazet. Na przykład Hitler, któremu podają torty i ciasta, ale ciągle mu nie dość. Podobnie można by dziś narysować Putina.
Tuula KarjalaiNen
Historyczka sztuki, kuratorka wystawy zorganizowanej w stulecie urodzin Tove Jansson w helsińskim Ateneum, autorka nowej biografii Tove Jansson. Tuula Karjalainen była także dyrektorką Helsinki Art Museum oraz Kiasma Museum of Contemporary Art. Napisała kilka książek, a jej praca doktorska dotyczyła źródeł fińskiego malarstwa abstrakcyjnego. Jest profesorką na Uniwersytecie Helsińskim.
Kiedy zwiedzałam wystawę, w Ateneum, było też mnóstwo dzieci, ale trochę nie wiedziały, co ze sobą zrobić.
Mój wnuczek też do mnie zadzwonił, że idzie z klasą na wystawę o Tove i zapytał, czy będę. Tak jakbym tam cały czas siedziała. Kiedy powiedziałam, że nie, był tak zawiedziony, że zdecydowałam się jednak pójść. Nie mogłam go znaleźć w tym tłumie dzieci. A kiedy wreszcie się spotkaliśmy, zapytałam jego i innych, czego się nauczyli, co było dla nich najważniejsze. I jeden mały chłopiec odpowiedział, że dotąd byli pewni, że Tove to mężczyzna. Imię Tove nie kończy się na „a” i jest szwedzkie, więc w Finlandii nie kojarzy się jednoznacznie z kobietą. Ona na zdjęciach wygląda czasem jak chłopak, lubiła się tak ubierać.
W Finlandii dzieci czytają zwykle Muminki w tłumaczeniu ze szwedzkiego?
Tak, uczą się w szkole szwedzkiego, ale to nie wystarcza, żeby czytać takie skomplikowane historie. Poza tym Tove pisała w fińskiej odmianie szwedzkiego, która jest trochę inna. W Szwecji z kolei dzieci nazywają tę odmianę właśnie językiem Muminków.
Tove Jansson w szkole rysunkuPo obejrzeniu wystawy ma się przede wszystkim wrażenie, że bardzo aktywnie – a czasem nieco nerwowo – szukała dla siebie formy, próbowała tylu różnych technik malarskich, że obrazy z różnych etapów nie bardzo układają się w całość.
Tak, jej twórczość jest tak różnorodna, że punktem stycznym może być tylko ona sama, Tove Jansson. Także dlatego związki życia z twórczością są tu tak ważne. Czasem żałuję, że miała tyle różnych talentów – mogła zostać naprawdę dobrą malarką, gdyby nie to. Niestety jednak została pisarką (śmiech). Ostateczną decyzję, na czym się skupi, podjęła dopiero na początku lat 70. – wybierała zatem raczej między malarstwem a pisaniem dla dorosłych, niż między malarstwem a pisaniem dla dzieci.
Uważa pani, że mogłaby zostać równie dobrą malarką, jak pisarką?
Tak, choć miała różne okresy. Lubię jej wczesne obrazy z lat 30., szczególnie ten, który przedstawia taki dziwaczny, ciemny pejzaż, nastrój przypomina trochę niektóre mniej wesołe opowieści o Muminkach. Podczas wojny nastąpiło jakieś pęknięcie, nie potrafiła już malować tak samo. Lata 40. i 50. to zdecydowanie gorszy dla niej czas i gorsze obrazy, potem z kolei malarstwo abstrakcyjne, za którym nie przepadam. Ale i ona sama za nim nie przepadała, malowała dla pieniędzy, takie były czasy. Bardzo dobre są natomiast wszystkie jej autoportrety – także dlatego, że malowała jak chciała, bo i tak nie miała szans ich sprzedać. Poza pierwszym, z papierosem, który był w ogóle pierwszym jej sprzedanym obrazem. Była bardzo dumna z zarobionych pieniędzy, ale potem zobaczyła go na wystawie sklepu tytoniowego – został kupiony jako rodzaj reklamy papierosów...
Tuula Karjalainen, „Tove Jansson – Tee työtä ja
rakasta” [„Tove Jansson – praca i miłość”].
303 strony, Tammi 2013Wiele lat później, w 1975 roku, były wspólnie z Tuulikki Pietilä, jej wieloletnią towarzyszką życia, na stypendium w Paryżu, pracowały obie w bardzo małym studio i Tove nie mogła przez to pisać. Wtedy namalowała dwa obrazy, które znów są bardzo dobre, Tooti przy pracy, oraz właśnie swój autoportret, z cieniami pod oczami i wychudzoną twarzą, mój ulubiony. Droga do malarstwa była wtedy wciąż jeszcze dla niej otwarta. Miała 61 lat i wiedziała już wtedy, co potrafi, a czego nie. Muminki przyszły jej bardzo naturalnie, ale potem, kiedy musiała dokonywać różnych wyborów, skupiać się na tym lub owym, nie zawsze umiała się zdecydować.
Może to była dla Tove ulga, kiedy mogła zacząć pisać Muminki dla dorosłych. Może „Dolina Muminków w listopadzie” jest jedną z jej najlepszych książek też dlatego, że po prostu wreszcie znalazła dla siebie odpowiednią formę?
Tak, ta książka powstała zresztą także w szczególnym czasie, Tove, zmęczona ciągłą obecnością rodziny, przeniosła się wraz z Tooti na wymarzoną wyspę Kolovharun, do samotnego domu na skalistej wyspie. Bardzo widać w tej książce potrzebę samotności i oderwania od bliskich. Potem napisała „Córkę rzeźbiarza”, książkę autobiograficzną, która też jest trochę jak Muminki, bo opowiada o jej rodzinie – pisała do swojej przyjaciółki, że teraz tworzy historię już nie dla wielu dzieci, ale o jednym z nich. Wielu to krytykowało – wszyscy uważali, że powinna dalej pisać Muminki.
Tove była nie tylko pisarką i malarką, ale i rysowniczką.
Uwielbiam jej rysunki, jej książki to są też książki artystyczne. Kiedy mówię o Tove jako artystce, wszyscy myślą, że chodzi o obrazy, ale połowa jej prac to rysunki – i to one są jej największymi osiągnięciami artystycznymi. Sposób, w jaki prowadziła kreskę. W listach narzekała często na kłopoty z kolorami – że znikły, że nie potrafi ich odnaleźć itp. Ale nigdy nie wspominała o linii! To kolor nie chciał jej słuchać, ale linie – zawsze słuchały. To po prostu przychodziło jej całkowicie naturalnie. Może dlatego też miała kłopoty z malowaniem obrazów – ze względu na kolor. Z jednej strony kolor, z drugiej linia – to wielkie pytania dotyczące twórczości Tove Jansson, dla mnie bardzo ważne. Choć ona sama tej kwestii raczej nie zauważała.
Była jedną z najlepszych rysowniczek na świecie, jeszcze niewystarczająco zdajemy sobie z tego sprawę. Absolutnie pierwsza liga. Taki jest też sekret Muminków – tam nie ma wielu rysunków, ale te, które są, są zupełnie niezwykłe. Umiała wiele zawrzeć w jednym malutkim obrazku, kilku kreskach. W jej czasach nie traktowano jeszcze tak naprawdę rysunku jako sztuki, zwłaszcza rysunku w książkach dla dzieci. Teraz to się zmienia, ale wciąż niewystarczająco.
Może to dlatego, że niektóre jej rysunki są tak małe?
Umiała rysować duże i małe formaty – to też kwestia umiejętności. Ale miałam na myśli co innego – talent do wyrażania się poprzez kreskę. Mało kto na świecie ma taki talent. Kiedy się patrzy na te rysunki z książek o Muminkach, to widać. Wystarczy wziąć powiedzmy tylko pięć z nich, pokazać w jednym pokoju. Na tym też mi zależało, żeby na wystawie zwrócić ludziom na to uwagę. Żeby widz wodził oczami za linią.
Jej brat mówił, że potrafiła rysować, zanim nauczyła się chodzić. Jej matka zresztą też była bardzo dobrą rysowniczką. I dla Tove rysunki stały się w końcu czymś między malarstwem a literaturą. Dzięki nim Muminki to nie tylko literatura, też sztuki wizualne.
Tematy tych rysunków do Muminków bywają zaskakujące. To czasem tylko jeden szczegół wzięty z historii, a wokół niego zbudowany jest cały rysunek. Jak te małe potworki powstałe z kurzu w „Dolinie muminków w listopadzie” – w tekście są tylko wspomniane.
Tak, to zawsze niespodzianka, co zostanie wybrane do narysowania. Rysunki były zawsze czymś ponad tekstem, nie wprost ilustracją tego, co w literach. Też żeby zostawić przestrzeń dla wyobraźni. Rysunkami pokazywała zupełnie inną historię – na marginesie, ale nie mniej ważną.
Tove Jansson, ilustracja do „Alicji w krainie czarów”
fot. Finnish National Gallery / Jenni NurminenJeszcze inną formą jej działalności artystycznej były komiksy. Podobno starała się zawsze oddzielić klatki czymś oryginalnym – żeby nie były tak sztucznie wydzielone.
Tak, i to rzeczywiście było coś, co sama wymyśliła. Między klatkami komiksu umieszczała jakąś roślinę, kwiaty albo wbitą łopatę. Lubiła robić komiksy, ale zabierały jej bardzo dużo czasu. A zawsze robiła, co obiecała, nigdy się nie spóźniała. Zresztą nigdy nie miała sekretarza, wszystkim zajmowała się sama, i bardzo dobrze sobie radziła.
A co z jej obrazkami do innych książek, „Alicji w krainie czarów” i Tolkiena? Tu rysunek odrywa się od samej treści i może paradoksalnie łatwiej go docenić. Podobno jednak rysunki do Tolkiena nie były zbyt dobrze przyjęte przez jego czytelników.
Tak, rysunki do „Alicji” też nie były tak docenione, nie wiem dlaczego. Były świetne. To Astrid Lindgren zaprosiła ją do ilustrowania, zarówno Tolkiena, jak i Alicji – to sprawiło jej wielką przyjemność, zgodziła się, mimo że to był moment, kiedy akurat postanowiła tylko malować. Byłam nawet na nią zła, kiedy o tym pierwszy raz przeczytałam – przecież obiecała sobie, że teraz będzie tylko malować! W ogóle, kiedy tak godzinami czytałam jej listy i dokumenty, zaczęłam w pewnym momencie z nią rozmawiać. „Nic nie zrobiłam przez cały rok” – „O... nie kłam, wiem przecież, że zrobiłaś”.
Ale najlepiej jej wychodziły rysunki do własnych książek – w tym przypadku 1+1 nigdy nie wychodziło 2, ale 5.
Spotkała ją pani osobiście?
Tak, jeden jedyny raz. Zaproponowałam rozmowę i o dziwo się zgodziła. Zajmowałam się wtedy twórczością Sama Vanniego, jej nauczyciela i kochanka z czasów młodości, dla którego zresztą także zmagania z kolorem były zawsze najważniejsze. Była bardzo ciekawa, jak wyglądało dalej jego życie, więc po rozmowie siedziałyśmy jeszcze długo i piłyśmy whisky, zapaliła też jednego papierosa, choć od razu zaczęła kaszleć. Wypytywała mnie o niego bardzo szczegółowo. To było bardzo cenne dla mnie spotkanie. Nie zdawałam sobie wtedy jeszcze sprawy z tego, jak daleko sięgnie jej sława. Ostatnio dowiedziałam się, że aplikacji „Którą postacią z Muminków jesteś?” w ciągu 36 godzin od jej powstania użyło już trzy i pół miliona ludzi. To szaleństwo.
***
KLOVHARUN
wyspa Tove Jansson
Z rozmowy z Gerdą Englund, właścicielką sklepu Söderby-Boden, w którym przez trzydzieści lat Tove Jansson robiła zakupy:
To na naszym sklepie, zanim Tove i jej partnerka Tooti wybudowały chatkę na małej wyspie Klovharun, wisiała lista, na której zbierały podpisy miejscowych pod zgodą na budowę. Uzyskanie tej zgody wcale nie było łatwe, wcześniej miały już jedną odmowę, ale tu ludzie już je trochę znali i się zgodzili. Między rokiem 1964 a 1992, przez prawie trzydzieści lat, spędzały na archipelagu Pelinki cieplejszą połowę roku, przychodziły zawsze do nas do sklepiku po zakupy. Kupowały tylko suche produkty, które mogły starczyć na dłużej, i chleb dla mew. Tove zawsze podkreślała: „bardzo suchy chleb poproszę”. Potem suszyła go jeszcze bardziej i pod domem kuzynów, Gustafssonów, gdzie budowało się łodzie, cięła piłą mechaniczną na małe kawałki. Ryby łowiły same, też ryby dla kota. Zakładały sieci. Poza tym zawsze na wyspie musiały mieć tytoń i alkohol. Choć butelki czasem można było też znaleźć na brzegu, wyrzucone przez morze, jeszcze z czasów prohibicji i przemytów. Tove tu nie tylko kupowała, ale zawsze zachodziła też na zaplecze porozmawiać. Ale nigdy nie rozmawiałyśmy o literaturze, tylko o przyjaźni i o życiu. Pewnego dnia przyszła, piłyśmy kawę, jak zawsze. Dopiero nazajutrz się dowiedziałam, że to był ostatni raz, że przenoszą się do Helsinek na stałe. Widziałyśmy się jeszcze potem, ale tu już nigdy nie przyjechała. To by było zbyt bolesne.
W lutym 2015 w wydawnictwie Marginesy ukażą się opowiadania Tove Jansson w przekładzie Justyny Czechowskiej i Teresy Chłapowskiej. Jedno z nich, „Czarno-białe”, publikowaliśmy w sierpniu.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).