Poezja Adama Zagajewskiego jest łatwym celem krytyki. Od lat w okolicach terminu wręczenia Nagrody Nobla pojawiają się złośliwe żarty: znów nie dostał nagrody, choć znów tak bardzo na nią czekał. Ściany Facebooka zalewają w tym czasie fale memów. W tym roku dodatkowej pożywki dla złośliwości dostarczył fakt, że Zagajewski dostał nagrodę Zhongkun, zwaną Chińskim Noblem. Powstała także strona To samo zdjęcie Adama Zagajewskiego co roku, na której ma być publikowane smutne zdjęcie poety zaraz po ogłoszeniu kolejnego werdyktu noblowskiego. Memy i strony bywają złośliwe, bywają też naprawdę śmieszne. Ale ich powtarzalność i poziom płynącej z nich satysfakcji wskazują, że chodzi tu o coś znacznie poważniejszego – i przede wszystkim bardziej interesującego – niż niechęć do poety, który pisze wiersze staromodne, czy po prostu coraz gorsze, a ktoś kiedyś nieopatrznie forsował sugestię, że dostanie Nobla. Kto wie, ta cała historia może się jeszcze i tak skończyć. Memy obrócą wtedy momentalnie ostrze ironii o 180 stopni, ku samym sobie. „Akademia Szwedzka nie mogła już dłużej tego znieść“. „Po ilu memach zostaje się noblistą?“. Ironiczny obieg pozostanie niezakłócony.
Odpowiedź na pytanie, czy Adam Zagajewski pisze obecnie wiersze dobre czy złe, chciałabym tu w miarę możliwości zostawić na boku, podkreślając jedynie, że odpowiedź wcale nie jest jednoznaczna. To nie ma być tekst o jego poezji ani o nowym tomie „Asymetria”, ale o czytelnikach. Chodziłoby raczej o to, żeby podjąć wysiłek uchwycenia natury tego szczególnego wstrętu, który wielu z nas ogarnia, kiedy czytamy kolejny wiersz o Wenecji, tym razem w listopadzie, albo że drozdy są oszołomione „heraklitejskim ogniem majowego ogrodu”. Lektura „Asymetrii” może posłużyć jako materiał do rozpoznania współczesnej alergii na patos. I choć w zasadzie należy unikać wykorzystywania literatury jako materiału do badania postaw, bo to prowadzi do jej krzywdzącej redukcji, tym razem może to przynieść wiele pożytku dla zrozumienia sytuacji poezji.
POWAGA
W numerze o POWADZE i niepowadze piszą i mówią dla nas:
Iwona Kurz o naturze facebooka,
Robert Siewiorek o ciągłej bece,
Simon Reynolds o ironii w muzyce,
Zofia Król o patosie w poezji,
Jakub Dymek o hakerach i grupie Anonymous,
Adam Wiedemann o muzyce „poważnej”,
Agata Bielik-Robson i Rafał Księżyk o alergii na patos.
Patos można określić na potrzeby tego tekstu jako rodzaj tkwiącej w języku powagi, czy raczej powagi wytwarzanej przez język, w oderwaniu od opisywanej rzeczy. To powaga naddana, nadpisana nad rzeczywistością, perswazyjnie wmuszana czytelnikom. Pierwotnie u Arystotelesa patos był określany właśnie jako retoryczna metoda doprowadzenia słuchacza do stanu, w którym podejmie odpowiednie decyzje. Element tej perswazji jest nadal obecny w patosie poetyckim, i to on być może sprawia, że patos budzi niekiedy nie tylko wstręt, ale i agresję. Odczuwa się go jako rodzaj językowej przemocy. Dlatego, kiedy w tomie „Asymetria“ w jednym z wierszy pojawia się dodatkowo forma pierwszej osoby liczby mnogiej „my“, wyczulony czytelnik nie może opanować wściekłości. „Wiemy, czym jest sztuka, dobrze znamy uczucie szczęścia / jakie nam daje“. „Pamiętamy moment olśnienia gdy staliśmy przed obrazem“. „Drżymy słysząc jak wiolonczelista gra / suity Bacha (…) / Wiemy, czym może być wielka poezja“. Otóż nie wiemy, nie pamiętamy i nie drżymy. Sprzeciwiamy się włączaniu nas do tego kręgu nadmiaru wytwarzanego wokół wielkich słów i szumnych metafor.
Patos – powaga sztucznie wytwarzana i narzucana przez język – jest dla współczesnego czytelnika, przedstawiciela kultury ironii i dystansu, bardzo silnym tabu. Niezależnie od tego, na kiedy wyznaczymy początki tak rozumianej kultury ironicznej – jeszcze w romantyzmie, jak chce Agata Bielik-Robson, czy w XX wieku, albo nawet dopiero w okresie rozwoju mediów społecznościowych – żyjemy w czasie, kiedy wszelkie oznaki przesadnej powagi, celowo forsowanej za pomocą języka, są z gruntu odrzucane, zwłaszcza przez osoby młodego i średniego pokolenia, które tworzą środowisko ludzi związanych z humanistyką czy sztuką, a co za tym idzie – pracują właśnie w języku. Tabuizowanie powagi, tym bardziej patosu, wiąże się bowiem zapewne z przekonaniem, że język nie wypowiada bezpośredniej prawdy o świecie – nie dlatego, że ludzie kłamią, ale po prostu dlatego, że słowa nie wystarczają, żeby nazwać skomplikowane odłamki rzeczywistości. Ściana języka jest niepokonywalna. To odkrycie, zasadnicze dla kształtowania się współczesności, prowadzi dalej do przekonania, że skoro słowo nie odnosi się do rzeczy, to używanie języka musi się sprowadzać do niego samego – skoro z językiem nie da się na poważnie, to trzeba prowadzić z nim rodzaj gry, i podstępem zdobyć cząstkową choćby moc opisu. Lub nie zdobywać jej wcale, uznawszy, że przywracanie połączenia ze światem rzeczy jest nie tylko niemożliwe, ale i niepotrzebne. Język, oderwany w ten sposób od rzeczywistości, zapętla się wokół słów, odnosi do samego siebie, uwalnia od zadań i zależności, i w tym sensie traci powagę. Patos staje się – tym bardziej – fałszem nie do zniesienia. Niezależnie od tego, jak oceniamy te przygody języka i czy chcemy zanurzać go głębiej w ironii, czy raczej od niej uwalniać – trzeba uznać warunki, w jakich odbywa się odbiór literatury.
Na problemie językowej reprezentacji potknął się także na początku 2014 roku Andrzej Franaszek, publikując tekst o nowej poezji, poezji niezrozumiałej, która – co gorsza – już nie wzrusza. W prasie pojawiły się polemiki, na łamach dwutygodnik.com Marek Zaleski podkreślał właśnie, że „poezja jest operacją słowami na słowach, a nie na uczuciach i myślach“. Z tego samego powodu wzruszenie jest dziś – podobnie jak patos – rodzajem tabu. Jako reakcja na sztukę uważane jest za zupełnie bezwartościowy, naiwny stan, z którego nie może wyniknąć żadna sensowna refleksja. Tabu nałożone na patos czy wzruszenie nie powinno wpływać na samą poezję – poetom z pewnością wolno robić, co im się żywnie podoba – ale już w krytyce literackiej nie wypada nie zauważać tego, co czytelnik ma w głowie, kiedy sięga po litery. Podkreślam – poezja idąca w poprzek mód literackich nie musi być słaba, przeciwnie, często bywa dokładnie odwrotnie. Ale jeśli ci, którzy zajmują się literaturą zawodowo, prowadzą rozmaite około literackie dyskusje, nie uświadomią sobie, w jakich warunkach, na jakim myślowym podłożu odbywa się dziś czytanie, to stracą szansę na otwarcie w kierunku nowego czytelnika, szansę włączenia do kręgu tych, którzy takiego dajmy na to Miłosza może by poczytali, ale nie w przypadku, kiedy nazywa się go Wielkim Mistrzem i powtarza za nim wybrane sentencje, zamiast pierwotnego tonu dobrej poezji nadając im ton czysto patetyczny.
Z kolei patos używany przez samego poetę – wiersze Adama Zagajewskiego są tu tylko przykładem – buduje na słowach wielopiętrowe poziomy emocji, pozornych znaczeń, zarazem jednak rozmach słów, obszar, którego dotyczą, stale się zawęża. Obracamy się w zamkniętym, boleśnie przewidywalnym hipnotycznym kręgu zjawisk, ludzi i rzeczy, z przymkniętymi oczami poszukujemy prawd o świecie i wolno nam dotknąć jedynie tego, co znajduje się w kręgu, na wyciągnięcie ręki, ustawione tam wieki temu. Chopin, Brecht, Bach i Manet. „Otoczeni przez pospolitość“. Wszyscy dawno martwi, to konieczne dla zachowania odpowiedniej powagi. I postać matki – która wpisuje się także w ustawioną przez kogoś innego powtarzalną figurę.
Niekiedy przez chwilę się zdaje, że poeta wykracza z zaklętego kręgu i próbuje zobaczyć coś więcej. Jest jakiś listonosz w zawiei, nuda rozmów o sporcie, „budziki, które płaczą / i płyty jazzowe z winyli, są guziki i agrest, / i czarny bez“. Każda próba zostaje jednak zdławiona odpowiednią puentą, przycinającą świat właśnie do „heraklitejskiego ognia majowego ogrodu“ albo kasztanów, które „co roku kwitną ekstatycznie“. Zawężenie pola widzenia jest tym bardziej bolesne, że poezja w zasadzie ma to pole rozszerzać – przede wszystkim w przestrzeni języka, za pomocą nowych połączeń słów. Ta szczególna poetycka rewolucja wydarza się także miejscami w wierszach z tomu „Asymetria“, tyle że równolegle do rozszerzania przestrzeni języka następuje właśnie zawężanie przestrzeni realnej – nie tylko jeśli chodzi o wspomniane wielkie postaci, ale także przestrzeń rozumianą wprost, geograficznie. Wenecja, Kraków i Rzym, „wypalone krajobrazy południa“, za którymi jakoby wciąż tęsknimy. Charakterystyczne dla poetyckiego patosu jest także i to, że najmniejsza jego dawka potrafi zainfekować cały wiersz, cząstka wzniosłości wdziera się w wersy i niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze. Dlatego też tak trudno tu jednoznacznie mówić o wierszach „dobrych“ i „złych“.
Ramy wiersza „Lato ’95“ wyznaczają na przykład cykady – w ostatnim fragmencie w Srebrenicy, „śmiertelne przerażone“ wystrzałami, wcześniej jako część wspólnie spędzonych wakacji, w tym samym czasie. Użyta w drugim przypadku fraza „cykady mdlały“ dobrze pokazuje, że patos jest w dużej mierze sprawą kontekstu, nie tkwi w samych słowach, ale jest przez nie produkowany jako rodzaj efektu ubocznego. Tym bardziej staje się w poezji obcym elementem. „Cykady mdlały“ można przeczytać jako metaforę bardzo patetyczną, ale także – zupełnie odwrotnie – jako sformułowanie bardzo lekkie, rodzaj dowcipu. Cała moc takich poetyckich fraz powinna polegać na tym, żeby podtrzymywać właśnie tkwiącą w języku wielorakość – ciągłą grę między ironią a powagą – zamiast ją tłumić. Gdyby nie znów Morze Śródziemne, tym razem w pobliżu Tulonu, „ukośne światło wieczoru“ i „codzienna eksplozja południa“ – byłby to naprawdę świetny wiersz.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).