Tylko kotu uchodzi
fot. Maciej Kaczyński

Tylko kotu uchodzi

Zofia Król

Co po poecie w czasie ujednolicenia? Pozostaje mu być przy rzeczach i ludziach. Dariusz Sośnicki wcale nie staje się jednak przez to poetą-dziadziusiem, jego obecność jest twarda, nieustępliwa, przede wszystkim chodzi mu o to, żeby jak najmniej kłamać

Jeszcze 1 minuta czytania

Gangsterzy strzelają tu ciszej po dwudziestej drugiej,
żebrzące koty przepraszają za wyrachowanie,
alkoholik wymiotuje do kosza, a tłum
podchodzi pod drzwi kościoła i negocjuje dla siebie prawo łaski.
Przywykłem, wolno mi pisać wiersze.  

Ten krótki wiersz, w nowym tomiku Dariusza Sośnickiego „Spóźniony owoc radiofonizacji” czwarty od końca, nazywa się „Umowa wiązana” i właśnie taki rodzaj umowy poety ze światem zawiera. W rzeczywistości ugrzecznionej, w sposób jednolity dostosowanej do zasad – wspólnie co prawda ustalonych, ale upiornie równających wszystko do jednej kreski – ani gangster, ani parchaty kot, ani poeta nie bywa już społecznym odrzutkiem. Wyjście poza ten system jest nie tylko niemożliwe, jak zwykło się narzekać, ale i być może po prostu niepotrzebne. Sośnicki – jako autor kilku wierszy w tym tomie, bo to tom bardzo różnorodny i w kilku innych może być zupełnie odwrotnie – zdaje się z tą dolą godzić, nie prowadzi go to jednak do poetyckiego oportunizmu, ale do trudnej, heroicznej prawie zgody na zwyczajność. 

Dariusz Sośnicki, „Spóźniony owoc
radiofonizacji”
. Biuro Literackie, 60 stron,
w księgarniach od listopada 2014
Co po poecie w czasie ujednolicenia? Pozostaje mu – być przy rzeczach i ludziach. Być przy mężczyźnie, który – pierwszy raz od dawna w kinie – jest strofowany przez żonę za wybuch entuzjazmu, naiwny, nieporadny, „nieco zbyt pochyły, / trochę już niepewny” („Rialto”); przy stadach ptaków, które umarły ze strachu na skutek fajerwerków: „Poeta informuje o tym jako pierwszy. / Wyjaśniono zagadkę tajemniczej śmierci” („Z ostatniej chwili”); przy tym, kto patrzy na początek nowego dnia, kiedy „pierwszy czajnik z gwizdkiem”, ale już w czwartym wersie przyjazność świata zastępuje mu czarna dziura („Nowy dzień”). Dariusz Sośnicki wcale nie staje się przez to poetą-dziadziusiem, który pocieszałby biednych mieszkańców Ziemi, przeciwnie, jego obecność jest twarda, nieustępliwa, być może przede wszystkim chodzi mu o to, żeby jak najmniej kłamać. 

„O rzeczach i ludziach” mówił także tytuł poprzedniego tomu Sośnickiego, wydanego w 2011 roku, zawierającego wiersze zebrane z poprzednich lat i grupę nowych. Co się zmieniło od tamtego czasu? Rozluźnieniu uległa fraza poetycka – ale wcale nie na gruncie formalnym, rozmaite regularności strof i wersów są tu nadal dość częste, raczej na poziomie sensów. Przy pobieżnym czytaniu przekładałoby się to po prostu na stwierdzenie, że nowa poezja Sośnickiego jest mniej zrozumiała, bardziej mętna. U podłoża tej zmiany tkwi jednak zupełnie inny ruch – który wychodzi raczej w stronę czytelnika, niż działa wbrew niemu. Rozluźnienie sensów, ich wszelkie nieregularności, sprzyjają opowiadaniu świata właśnie bez tkwiącego w języku podstawowego kłamstwa, które wytwarza się przecież zawsze wtedy, gdy sensy dopasowywać i grupować trzeba na siłę. Omijanie przekłamań wymaga od autora „Spóźnionego owocu radiofonizacji” otwartości na sensy, które nie pozwalają się w sposób uporządkowany łączyć ani rozdzielać, ale swobodnie przepływają między strofami i wersami – tworząc utwory możliwie otwarte, elastycznie poddające się rozmaitym sposobom lektury i rozumienia. „Przez brak słów i słowa, / tych kilka konwencji, te dziury pomiędzy nimi. / Zapraszam pomiędzy” – zwraca się poeta do czytelnika w otwierającym tom „Zaproszeniu”. Wyjęty z kontekstu fragment nie jest może jednym z najlepszych poetyckich momentów tomu, ale skierowane do czytelnika zaproszenie zostanie spełnione. 

W nowym tomie – podobnie jak jeszcze w wydanym w latach 90. „Marlewie”, czy późniejszej „Symetrii” – powracającym tematem jest też przemieszczanie się, ruch. Sośnicki szczególnie upodobał sobie pociągi TLK – na odcinku Białystok–Warszawa („Nie przegap istoty owej schyłkowej pory”), czy Warszawa–Zielona Góra. W wierszu zatytułowanym dosadnie „Jechać, jechać i jechać” – z Zadurą jedzie na Ukrainę, z Bodakiem w myślach na Litwę, z innymi do Egiptu, Pragi czy Chin. „Tylko stukot. Grusze i topole”.

O powracającym w wielu przeszłych wierszach chodzeniu poeta pisze z kolei jako o „jednej z najmniej popularnych obecnie sztuk. Owszem, dozwolonych, ale na tym koniec. Specjalizuje się w niej kot, i tylko jemu to uchodzi, gdyż został do tego wydelegowany” („O chodzeniu”). To także syndrom ugrzecznienia, ujednolicenia świata, uwięzionego we wszechogarniających systemach „umów wiązanych”, pozwoleń i delegacji. Syndrom odcięcia rozmaitych ogonów i bocznic świata, po których wraz z kotami chodzili przecież niegdyś poeci. Teraz chodzić można, owszem, to „dozwolone”, podobnie jak „wolno” pisać wiersze. Ale w tym świecie nic nie jest już tak jak kiedyś. Jak alkoholik z cytowanego na początku wiersza – wymiotować wolno, ale już tylko do kosza.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).