POWAGA: Alergia na patos
rys. Robert Ball / Flickr Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic

POWAGA: Alergia na patos

Rozmowa z Agatą Bielik-Robson i Rafałem Księżykiem

Nie przypadkiem pojawili się prawicowi hipsterzy i zaczęli stawiać pytania, czy za to i za tamto jesteś gotów umrzeć. A czy jesteś gotów umrzeć za swoją tożsamość skonstruowaną w 5 minut na Spotify? Z pewnością nie

Jeszcze 6 minut czytania

ZOFIA KRÓL: Punktem wyjścia naszej rozmowy niech będzie rozpoznanie pewnego istotnego dla współczesności zjawiska — tabuizowania powagi, zarówno jako postawy, jak i słowa, kategorii intelektualnej. Jej wykluczenia z przyjętego sposobu bycia i z modnego dyskursu. Najbardziej to dotyczy młodego pokolenia ludzi żyjących w dużych miastach, ale to grupa znacznie szersza niż tak zwani hipsterzy, obejmująca także na przykład młodych intelektualistów, czy artystów związanych z rozmaitymi dziedzinami sztuki i kultury. Mamy alergię na wszelki patos, a wzruszenia nie uważamy za wartościową reakcję na sztukę. Ironia za to jest obowiązkowym elementem rozmów i sposobów bycia. Żeby o tym mówić, zacząć jednak musimy chyba od tego, co to w ogóle jest powaga. 

AGATA BIELIK-ROBSON: Powaga po łacinie to gravitas. Dobre jest też polskie tłumaczenie tego słowa, bo oddaje to, co jest istotą gravitas, czyli „wagę”. „Duch ciężkości”, tak to nazywał Nietzsche. Ale słowo gravitas ma też przecież odniesienie do grobu. Powaga jest grobowa, kojarzy się z martwotą, z atmosferą nienaruszalnej świętości.

RAFAŁ KSIĘŻYK: I obejmuje wszystkie rzeczy nieprzejednane, niewzruszone.

Agata Bielik-Robson

Filozofka, pracuje w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN oraz w Uniwersytecie w Nottingham. Zajmuje się problemem podmiotowości, filozofią religii, myślą postsekularną oraz obecnością wątków romantycznych i żydowskich w filozofii współczesnej. Autorka m.in. książek: „Na drugim brzegu nihilizmu. Filozofia współczesna w poszukiwaniu nowego podmiotu” (1997), „Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości” (2000), „Duch powierzchni. Rewizja romantyczna i filozofia” (2004), „«Na pustynii». Kryptoteologie późnej nowoczesności” (2008), „Romantyzm – niedokończony projekt. Eseje” (2008) oraz „Jewish Cryptotheologies of Late Modernity. Philosophical Marranos” (2014).

ABR: To, co poza negocjacją, niedyskutowalne, co trzeba przyjąć a priori jako rodzaj sacrum. Najogólniejsza diagnoza, jaką mógłby wysunąć filozof nowoczesności, mówi, że tak rozumiana powaga siłą rzeczy musi się mieć nie najlepiej w kulturze, w której — jak pisał Marks — „wszystko, co stałe, wyparowuje”. A wszystko, co święte, ulega profanacji. Powaga ustępuje żywiołowi lekkości, czyli życia. Nowoczesność jest w tym sensie kulturą eksperymentalną, rzeczywiście rzuciła wyzwanie wszystkiemu, co święte i ciężkie. To takie dogmaty, które — jak u Monty Pythona — spadają na nas z ciężarem 30 ton. W czasach przednowoczesnych powaga otaczała wszystkie aksjomaty kultury. Teraz niczego takiego nie ma. I współczesna skłonność do ironii, która wszystko ulatnia, do robienia sobie beki z rzeczy poważnych, jest jak najbardziej zgodna z tendencją, która tę kulturę kształtuje już bardzo konsekwentnie od XVII wieku. W tym sensie to naprawdę nie jest nic nowego.

ZK: Może zdaje nam się, że pewne tendencje się nasilają, bo teraz intensywność życia zbiorowego jest wyższa — to ma związek właśnie z różnymi internetowymi formami rozmowy i organizacji. Lepiej też możemy zobaczyć pewne rzeczy dzięki Fejsbukowi i podobnym mediom, to dobre laboratorium badawcze.

RK: Świat się toczy szybciej i ta szybkość wypłukuje treść. Simmel użył w „Filozofii pieniądza” metafory kontuaru — następuje ciągła wymiana, pieniądz się ślizga po kontuarze i wszystko się rozpływa, wypłukuje. A teraz mamy światłowody, w nich wszystko odbywa się jeszcze szybciej niż na kontuarze. Sama powaga została przez postmodernizm zdyskredytowana, skojarzona z czymś, co hamuje przepływ, czyli z przemocą.

RAFAŁ KSIĘŻYK

Dziennikarz i krytyk muzyczny. W latach 90. redagował magazyny „Brum”, „Plastik”, „Antena Krzyku”, „City Magazine”, „Aktivist”. Dziś pracuje jako redaktor naczelny polskiej edycji magazynu „Playboy”. Jest współautorem autobiografii muzyków: „Desperado”, Tomasza Stańki (2010), „Kryzys w Babilonie”, Roberta Brylewskiego (2012) i „AD/HD”, Tymona Tymańskiego (2013).

ABR: Już romantycy to odkryli, nie dopiero postmodernizm. Powaga jest związana z przemocą tradycyjnych kultur, które są hierarchiczne, oparte na nienegocjowalnych wartościach, które w ogóle są kulturami wartości, a nie życia i procesu życia; które zawsze nadają przywilej temu, co głębokie, poważne, a nie temu, co jest „duchem powierzchni”, otwartością na nowe doznania. Już spór romantyków z klasykami tego dotyczył — to był spór ironii, wyrażającej pragnienie życia, z powagą, która wyraża gravitas, hierarchię wartości, dogmatyczną pewność, ustalony światopogląd. To się toczy do dziś. 

ZK: Przewaga ironii nad pierwiastkiem powagi ma też chyba coś wspólnego ze zrozumieniem nieprzejrzystości języka. Jeśli pojawia się wątpliwość, czy to, co mówimy, w ogóle dotyczy świata, w ogóle go dotyka, to wytwarza się automatycznie sfera pewnego dystansu. W tym sensie narzędziem rozbijania powagi może też być dekonstrukcja.
Co ciekawe, w procesie edukacji nadal najpierw jesteśmy mierzeni z powagą. Dopiero później uczymy się narzędzi, które to rozbijają. Na tym też poniekąd polega kształcenie uniwersyteckie.

ABR: Rorty twierdził, że właśnie tak powinno wyglądać wychowanie młodego człowieka. Że ironia nie powinna być pierwszym, z czym on się styka, ale być raczej właśnie narzędziem dekonstrukcji. Powaga dostarcza pozytywnych treści, nie dopuszczając żadnych wątpliwości, a ironia jest czysto negatywna, w tym sensie też wtórna. Dlatego musi już pracować na jakimś zastanym światopoglądzie. Ale ja uważam, że to nie jest takie oczywiste.

ZK: Jeśli szukamy śladów tej podwójności powagi i niepowagi w obyczajowości, w codzienności, to możemy się wygodnie posłużyć historią odbioru sztuki. Na przykład muzyka jest dziedziną, na której można dobrze to prześledzić. Dziś coraz mniejsze znaczenie mają muzyczne subkultury, coraz rzadziej identyfikujemy się z jednym tylko nurtem, także na tym polu żywioł elastyczności, różnorakości przeciwstawia się żywiołowi powagi.

RK: Tak, w tej chwili wszystkiego jest za dużo i wszystko istnieje równolegle.
W muzyce rozrywkowej XX wieku obowiązywało specyficzne — może nawet dialektyczne — kontinuum. Muzyka ludyczna, stricte rozrywkowa, przyziemna osiągała wielokrotnie stadium powagi, a potem przychodziła autodestrukcja. Po tanecznym swingu lat 20. i 30., w latach 40. pojawił się bebop, który miał wyrażać indywidualność artysty, za nic sobie mając przyjemność słuchacza. Uwolnienie ekspresji doprowadziło w latach 60. do narodzin free jazzu, który rozerwał wszelkie tradycyjne struktury. I co się stało? W latach 70. znów rządził jazz taneczny, fusion czerpiące z funky.
Ludyczne początki rock’n’rolla, rythm’n’bluesa, country z lat 50. w latach 60. doprowadziły do poważnych Beatlesów oferujących rodzaj popklasycyzmu i nihilistycznych Velvet Underground, opiewających miejskie życie w egzystencjalistycznej aurze. Po Velvet Underground zostały dwie ścieżki – wyzuta ze znaczeń dźwiękowa magma, którą przedstawił Lou Reed na „Metal Machine Music”, albo ironiczna gra rozwijana przez Davida Bowie. Te rozterki lat 70. zmiótł punk rock w geście nihilistyczno-uliczno-gówniarskim. Ale już postpunk początku lat 80. był pełen intelektualnych pretensji, zarówno jeśli chodzi o krytykę kultury, jak i egzystencjalne opowieści. Sztandarowym przykładem może być Joy Division. Trafili do popkultury, mimo że na płycie mają barokowy grobowiec i teksty pełne lęku i neuroz. Później to znowu poszło w sferę niepoważną, z postpunka wyszedł new romantic i muzyka gotycka, nurty błahe, bazujące na stylizacji.
Podobnie było z muzyką elektroniczną. Zaczęło się od kultury hedonistycznej, związanej z disco i housem. Pod koniec lat 90., po boomie imprezowo-modowej kultury techno, okazało się, że ton elektronice nadaje muzyka bardzo poważna. W muzyce posttechno górę wzięła estetyka glitch wylansowana przez wytwórnię Mille Plateaux, działającą pod nazwą zaczerpniętą z Deleuze'a i Guattariego. Bazująca na szumach i usterkach estetyka glitch była niczym muzyka pierwotna epoki informacji, radząca sobie z nadmiarem i chaosem. Znów – zbyt to było poważne i od początku lat dwutysięcznych nastąpił powrót do prostych i skocznych brzmień muzyki electro, wyrastającej jeszcze z lat 70. To początek rządzącej, póki co, w nowym wieku, retromanii, by użyć słynnego terminu Simona Reynoldsa. Przewartościowywanie tego, co już było. I rzeczywiście mniej teraz wyrazistych nurtów, z którymi można się utożsamiać. Ciężar gatunkowy przeszedł na bardzo indywidualne wypowiedzi, różne, jeśli chodzi o estetykę. Był boom na tak zwanych songwriterów, którzy wychodzą z gitarą i śpiewają swoje piosenki. A także zdumiewający fenomen muzyki improwizowanej, która jest nieprzystępna. Ona też polega na tym, żeby wyjść i opowiedzieć swoją historię. Już nie słowami, ale poprzez masakrowanie instrumentu. Obie te ścieżki łączy naczelna zasada muzyki nowego wieku: autokreacja, już nie kulturowa identyfikacja, ale odpowiedź na narcystyczny zew epoki. 

mondi / Flickr CCABR: Kryterium jest autentyczność.

RK: Raczej forma wybujałego indywidualizmu.

ABR: Ale chodzi przede wszystkim o to, żeby to było minimalnie zapośredniczone. Chodzi o zminimalizowanie mediacji przez koncerny, korporacje, stylistów, wszystkie te bezosobowe ekipy. Wychodzi człowiek z prostym instrumentem, jakby nagrywał jeden do jednego. Jakby. Ludzie mają potrzebę iluzji, że oto ominięto całą korporacyjną machinę, która przerabia wykonawcę na produkt, niemający nic wspólnego z żywym człowiekiem.

RK: Ciekawe, że wśród młodej inteligencji panuje teraz moda na ekstremalne formy muzyki metalowej, bardzo mroczne, ciężkie i surowe.

ZK: To ostatni bastion.

RK: Może. Taki ostatni bastion muzyki niesprzedanej, nieprzyswajalnej dla mainstreamu.

ZK: Te mocne tożsamości miały właśnie znamiona powagi. Dziś mamy do tego dystans. Mamy Spotify i słuchamy trochę tego, trochę owego, trochę popkultury, trochę klasyki — jesteśmy znacznie bardziej elastyczni, pociągamy za wiele sznurków naraz. Przepływ zamiast usztywnienia. 

ABR: Musimy doprecyzować pojęcie „powagi”. Bo na początku postawiliśmy powagę, ciężkość lekkiemu, chcącemu żyć w życiu. Drugie przeciwstawienie to właśnie powaga vs zabawa. To widać w historii muzyki rozrywkowej, którą opowiedział Rafał.

ZK: Jest też muzyka zwana właśnie „poważną”. 

ABR: To też jest absurdalne. Bo do niej jest zaliczana na przykład operetka, lekka, łatwa i przyjemna. Nieznośna z punktu widzenia wymagającego gustu muzycznego. Bardziej ludyczna i płytka niż Velvet Underground, który w tym sensie jest muzyką poważną. Tu wszystko jest kompletnie pomieszane.
Wracając do samej powagi — tożsamości konstruowane przez Spotify, o których wspomniałaś, przeciwstawiają się powadze w tym sensie, że mają bardziej powierzchniowy charakter. To trochę jak wybór konsumenta w supermarkecie: dziś jem taki jogurt, a jutro taki. Nie przypadkiem w tak zwanej kulturze hipsterskiej, która niby jest całkowicie niepoważna, pojawili się też prawicowi hipsterzy, którzy odkryli w sobie patriotyzm. „Fronda” wykorzystała wszystkie rezerwy kontrkultury, ironii, postkontestacji. I nagle ci hipsterzy zaczęli stawiać pytanie, czy za to i za tamto jesteś gotowy umrzeć. Pytanie, które nawiązuje do samego rdzenia gravitas. Nie ma w tym nic dziwnego, że młodzi ludzie, otoczeni hiperludycznością, muszą w końcu do tego poważnego pytania dojść. A czy jesteś gotów umrzeć za swoją tożsamość skonstruowaną w 5 minut za pomocą Spotify? Z pewnością nie.
W tym sensie powaga jest tu rozumiana jako to, za co jesteś gotów poświęcić swoje życie.

RK: Etos narodowy okazał się najwyraźniejszym punktem orientacyjnym w tym całym przepływie.

ZK: Powaga vs lekkość i powaga vs zabawa. Ale jest jeszcze inne przeciwstawienie, moim zdaniem najciekawsze, wokół którego już trochę krążyliśmy, czyli powaga vs ironia. Ironia to narzędzie, które pozwala z tym ciężarem świata się jakoś zmagać. Chodzi o przyjęcie postawy dystansu, pewnej elastyczności. Pisałeś, Rafał, kiedyś, że pierwotny hipster — w latach 50. w Ameryce — chciał być takim „białym Murzynem”, kimś pozbawionym tożsamości, tradycji, kto porusza się na powierzchni życia.

RK: Tak, hipster to był ktoś, kto był tu i teraz. Skupiał się na energii, zmysłowych, doraźnych kategoriach obecności w świecie. Postawa tamtych hipsterów wynikała z obserwacji czarnych, którzy słuchali jazzu, palili marihuanę, cieszyli się życiem bez przeszłości i bez przyszłości. Ideologiem tego nurtu był Norman Mailer, Żyd amerykański, który miał za sobą służbę na Pacyfiku. Podkreślał, że to wszystko odbywa się w cieniu wojny, Holocaustu, bomby atomowej. Oni szukali jakichś rozwiązań, siedząc na gruzach cywilizacji. A scenariusz pomagali ułożyć czarni, którzy żyli właśnie w bezpośrednim odbiorze, z dnia na dzień.

ZK: Pisałeś, że hipster to był przede wszystkim ten, kto chwyta rytm. Chwytanie rytmu vs wchodzenie w głąb. W tym sensie pierwotny hipster był niepoważny. Taka postawa wydaje mi się czymś w sposób najciekawszy przeciwstawnym powadze.

kasiQ kmjw / Flickr CCRK: To się działo zupełnie oddolnie. Takie doraźne radzenie sobie, praxis nieuwikłana w żaden aparat pojęciowy.

ABR: To właściwie miejskie tao. Życie w strumieniu miasta. Bez żadnych struktur organizujących. Taki taniec. Tyle że to też nie jest nic nowego. Wszystkie ruchy dekadenckie coś takiego miały. Znów do tego wrócę — już romantycy tak działali. Byli pierwszymi uczestnikami miejskich kultur XIX-wiecznych. Po pierwszej wojnie światowej w Anglii był też ruch Bright Young Things, który mówił, że ideałem jest taniec, że przez życie trzeba przechodzić dancing. A w Warszawie lat 60. — z kolei piękni dwudziestoletni, „niewinni czarodzieje”. Moi rodzice też byli takimi czarodziejami, przekonani, że trzeba żyć z dnia na dzień, bo za chwilę nic nie będzie, wybuchną atomówki. Do końca lat 70. żyłam w mieszkaniu, które było kompletnie improwizowane, żaden mebel nie trzymał się kupy. Nigdy nic nie kupili, nie inwestowali w nic, byli przekonani, że za chwilę wszystko się skończy. To nadawało egzystencjalnej powagi tamtym wyborom. Ale co towarzyszy wyborom dzisiejszego hipstera, to nie wiem. Utraciłam już z tym kontakt. 

ZK: Trudno używać tej kategorii w odniesieniu do współczesności, jest zbyt rozmyta. Zbyt szeroka, bo „hipsterzy” mówi się po prostu o ludziach modnych, a zarazem zbyt wąska, bo nie obejmuje tych, którzy niekoniecznie przesiadują w lansiarskich kawiarniach, ale z innymi przedstawicielami pokolenia łączy ich zmysł ironii i właśnie to chwytanie rytmu. 

RK: Z tym że dziś to chwytanie rytmu dotyczy sfery konsumpcji — etos współczesnego hipstera bazuje na tym, że konsumuje „lepiej”.

ABR: Anglicy mają dobre określenie, chattering class. To jest ta klasa, która się zbiera w kawiarniach i gada. To dobre określenie, bo nic nie przesądza.

ZK: Właśnie. I my też częściowo należymy do tej grupy. Chodzi o pewną elastyczność. I chwalenie się nią. Oglądam seriale o wampirach i czytam Kanta — no może nie Kanta, ale powiedzmy Lacana.
Ale czy rzeczywiście nic się w tych kwestiach nie zmieniło? Chyba mówiąc tak, tracimy jednak coś z diagnozy współczesności. Jednak coś jest dziś w proporcjach powagi w świecie inaczej rozłożone. Czy uważacie, że to tylko marudzenie starych dziadków?

ABR: Nie lubię w ogóle słowa „powaga”. Jest w polszczyźnie bardzo nacechowane sztywniactwem, wolę angielskie serious. A jeśli pod jakimś względem jest inaczej, to in minus. Inne dekadenckie ruchy reagowały na coś. Był w nich element existential seriousness. I Norman Mailer, i bitnicy, i kultura bebopu, i Young Bright Things, i romantycy, chcieli żyć zgodnie z rytmem i rzucali się w strumienie życia, które podsuwało im miasto, ale w tym wszystkim była pasja krytyczna. W stosunku do mieszczańskiej rzeczywistości, pozornych optymistycznych złudzeń kultury zachodniej. A tu? W dzisiejszych hipsterach nie widzę żadnej namiętności krytycznej. Żadnego ogarnięcia, ogólniejszej perspektywny, tylko rozproszenie, w którym się żyje, licząc na to, że uda się to wszystko zlepić w jakąś konstelację za sprawą rytmu. Fragmentacja jest tak straszna, to pokolenie tak strasznie się już zanurzyło w materialności konkretu, gadżecików, w które im się świat zamienił, że nie są w stanie tego złożyć w żadną całość. Jeśli na Fejsbuku pojawia się powaga, to tylko emocjonalnie nacechowana negatywnie. Hejt to rzeczywiście mordercza powaga, dosłownie. Przemoc symboliczna. Natomiast całkowicie brakuje powagi nacechowanej pozytywnie.

RK: Dziś łatwiej coś poskładać, choćby doraźnie, operując narzędziami estetycznymi niż intelektualnymi.

ABR: Tylko to są bardzo doraźne zlepki. Szumy, zlepy, ciągi, które nie układają się w nic trwalszego.

RK: Może to właśnie jest powaga — mierzenie się z tym, że tego świata nie da się poskładać. Esencja powagi, tego śmiertelnego tematu, gdzieś odpłynęła, schowała się, została zepchnięta. I pozostaje poza dyskusją.

ABR: Całkowicie. Tu objawia się tragizm tego pokolenia, które żyje w zatomizowanym chaosie, nawet nie podejmuje prób scalania tego. Oprócz uwag szczegółowych — tu taki film, taki teledysk, to obejrzyjcie — które stanowią esencję Fejsbuka, jedyne ogólne uwagi, to takie w rodzaju „ja pierdolę”. Takie „stary, nie ogarniam”. Wyraża się w tym całkowita bezradność.

ZK: Tabu nałożone na powagę tkwi też w języku. Patos jest zakazany. I na tym gruncie próbowałabym jednak bronić tej postawy niepowagi. Alergia na patos bardzo dobrze robi samemu językowi, w literaturze to pomocne.

ABR: Rzeczywiście, gdyby alergia na patos szła w parze z pewną gotowością przyjrzenia się światu i zajęcia wobec niego ogólnie krytycznej perspektywy, to nie miałabym nic przeciwko temu. Ale kiedy alergia na patos wiąże się z tym, że całkowicie wypieramy wszelką ogólniejszą refleksję, bo nas tylko zasmuca i tylko możemy powiedzieć „stary, nie ogarniam”, to nie widzę w tym nic pozytywnego. To odruchy raczej wyparciowe, świadczące o tym, że sobie z czymś nie radzimy. Nie budują żadnej nowej jakości. Trochę jestem tym umęczona. W końcu próbuję uczyć filozofii, tymczasem dociera do mnie to hipsterskie pokolenie, które niczego nie chce „ogarniać”. A przecież cała filozofia polega na wysiłku tworzenia takich generalizacji. Na ten wysiłek jest w stanie się zdobyć coraz mniejsza część młodych umysłów, aż w końcu on całkowicie zaniknie i zostanie kompletny chaos, albo z kolei bardzo upraszczające, ideologiczne uogólnienia w rodzaju komunizmu, neokomunizmu, neofaszyzmu, neoendecji, neopatriotyzmu. To są wszystko proste oprogramowania, które pozwalają zastąpić hasła w rodzaju „pierdolę, nie ogarniam” hasłami w rodzaju „kapitalizm to zło”, „korporacje są wszystkiemu winne” itd.
Więc nie oczekuję dziś po literaturze, żeby cyzelowała zdania i dostarczała przyjemności estetycznej. Chciałabym raczej powieści, która zmierzyłaby się z zasadą rzeczywistości tego świata.

RK: Mówiłaś, że te ruchy ironiczne kiedyś były krytyczne, a teraz to zamarło. Może dlatego, że wówczas bardziej były też widoczne duże, ideologiczne instytucje, takie instytucje powagi. Ich cień padał na wszystko. Progresywna, rebeliancka nuta ironii na tyle je rozwaliła, że cień przestał być złowrogi i wyraźny. Okazało się, że ta przestrzeń wolności nie ma punktów orientacyjnych, cały chaos się wylał.

ZK: Dziś Putin stał się taką instytucją powagi.

ABR: Rzeczywiście obserwowałam ze złośliwą satysfakcją, jak do tej fejsbukowej infantylnej dziatwy, wychowanej w miejskim puchu, nagle dociera poczucie, że za chwilę może wybuchnąć wojna. I co wtedy? To też zostało wyparte. Cała ta historia z Ukrainą, z Putinem, realnym zagrożeniem trzeciej wojny światowej. Wszyscy są raczej nastawieni na utrzymywanie się w przedłużającym się dzieciństwie, te dyskusje o kreskówkach, które się oglądało w dzieciństwie, kultowe filmiki. „Czterej pancerni i pies” czy„ Żwirek i Muchomorek”, wokół których można budować kruche tożsamości. Nawet impreza, zabawa jest dziś stonowana, bez ekstazy. W ekstazę jednak trzeba się zaangażować. A zaangażowanie już trąci powagą.

RK: Holenderski badacz mediów, Geert Lovink, zrobił w latach 90. model teoretyczny uczestnictwa w sieci. Pokazał, jak postawa dandysa, bulwary zostały przeniesione do internetu. Podkreślał jednak, że uczestnik życia sieciowego — taki kameleon, który się składa z mozaiki informacji — ma też w sobie dozę melancholii. I poczucie utraty. Czyli właśnie ślad powagi. Ironia funkcjonuje w połączeniu ze świadectwem jakiegoś braku, z poczuciem, że coś jednak z tej kultury zniknęło.
Ja byłem kształtowany w wieku XX i patrzę na te sieciowe społeczności jako na obcą kulturę. Brakuje mi powagi. Ale kultura sieciowa tak silnie kształtuje rzeczywistość, że nie ma co się zdawać na nostalgię, tylko trzeba iść do przodu. Szukać takich taktyk, które mieszczą się w tym płynnym, chaotycznym świecie. Niezwykle istotny jest też dzisiaj aspekt ekonomiczny. Stwarzanie sztucznych potrzeb, uwodzenie przez nowe produkty.

ZK: Postawa niepowagi może być nie tylko wchodzeniem w ten świat konsumencki, ale także taktyką życia w nim, i jako taka taktyka znów może być czymś cennym.

RK: To bardziej skomplikowane. Bo z kolei reklamy też jadą na tej ironii, przywłaszczają sobie te praktyki. Wszystkie chwyty ironiczne, kontestatorskie funkcjonują na rynku i można z nich skorzystać. To odebrało też trochę powagi tej kontestacji. I jeśli rozejrzeć się dookoła, to najsilniejszymi atrybutami powagi są rzeczy związane z kapitałem. Na przykład banki to nadal są instytucje powagi. Kapitał to sfera powagi, której nawet hipsterzy nie tykają.

ABR: Jak kiedyś katedry. Londyńskie City to kiedyś było Temple, czyli dzielnica świątyń. I nadal to jest dzielnica świątyń — banków właśnie.
Niestety filozofia nie jest w stanie przetrwać w warunkach kompletnego rozproszenia uwagi. Umysłów filozoficznych jest coraz mniej. Teraz raczej są modne rozmaite studies. Postcolonial studies, gender studies, bisexual studies, wszystkie wybierają sobie pewien fragment rzeczywistości i analitycznie go obrabiają na podstawie dosłownie kilku tekstów. Nie wymaga to żadnej lektury tradycji, żadnego poważnego właśnie zaangażowania w ciągłość kultury. Gwarantuje za to status. I takie studies reprezentują też ulubiony model myślowy miejskiego hipstera. To jest myślenie posthumanistyczne. Nie trzeba mieć żadnej świadomości dziejowej, żadnego wyczucia czasu, oprócz chwili teraźniejszej.

ZK: To amerykański styl uniwersytecki. Tu natrafiamy na opozycję tradycji europejskiej i tożsamości amerykańskiej, która jednak jest bardziej uwolniona od tej pierwotnej powagi. Melancholia, poczucie utraty, o których pisał Lovink, dotyczą może hipsterów europejskich, w mniejszym stopniu tych amerykańskich, którzy chcieli się stać „białymi Murzynami”. 

RK: Tak, być może decydujące znaczenie dla całej tej figury pierwotnego hipstera miał fakt, że to jednak było kulturowe zderzenie. Był czarny i biały. Mieszanka, starcie, pojawił się nowy wymiar. W Europie fascynacja czarną kulturą trwa do dziś, włącznie z hip-hopem, ale jednak na tym gruncie nie było tej bezpośredniej konfrontacji, tylko przejęcie. Mówiliśmy o figurze białego Murzyna, to rodzaj mutanta. I może jest tak, że tempo epoki informacji wszystkich nas zmienia w mutantów, którym powaga jest zbędna, bo utrudnia mobilność. 

ABR: Ciągle mówimy o fenomenach kontestacji. To zupełnie co innego niż to, z czym mamy tu do czynienia.

ZK: A ironiczne memy? W nich nie ma kontestacji?

RK: Jak obserwuję moje dziecko, jak się bawi, to widzę, że stosuje wobec tych współczesnych fabrycznych zabawek takie ludyczne przechwycenia, zupełnie jak letryści. Bierze zabawkę i dorabia do niej historię, która wszystko wywraca do góry nogami. To instynktowne. I na mechanizmy kontestowania w obrębie rzeczywistości sieciowej można spojrzeć podobnie. Ta wrodzona gatunkowi ludzkiemu rebelianckość ujawnia się także w rzeczywistości wirtualnej.

ABR: Moim zdaniem memy to nie jest żadna kontestacja. Obśmiewanie jest usankcjonowane w najbardziej restrykcyjnych kulturach, zawsze jest jakiś margines karnawału. Beka, rodzaj karnawału, tylko umacnia ten system. To jedynie taki wentyl, dzięki któremu to wszystko po prostu daje się znosić trochę dłużej. A tej młodzieży, która się bawi i bawi trzeba od czasu do czasu przypominać, że wszyscy do piachu pójdziemy. No tak. W końcu trzeba jakąś decyzję podjąć, życie ludzkie jest skończone. Czy to, co teraz mówię, to jest patos?

ZK: Tym razem nie. To zależy od tonu. Patos tkwi w języku. 

ABR: Właśnie. Ale jednocześnie powiedziałam coś bardzo poważnego. To jest ten rodzaj powagi, który ten hipster, czy członek chattering class, dzisiaj odrzuci. Nazywając to właśnie patosem. To jest największe nieszczęście tej generacji. Nie potrafi odróżnić tego, co poważne, od tego, co patetyczne.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).