Poemat „Zawsze jest dzisiaj” pisany jest z perspektywy zatrzymania. Zatrzymuje się wciąż bohater, autor i przechodzień Michał Cichy – jak pisze Paweł Dunin-Wąsowicz na tylnej okładce, w Warszawie śpieszą się wszyscy oprócz Cichego. Permanentny stacz i gap, okazjonalnie słuchacz liści, widz bocznic kolejowych, gospodarz chodnikowych płyt i tropiciel owadów. Znawca warszawskich ulic, placów i zaułków, międzydzielnicowych przejść, kolejnych kręgów miejskiego piekło-nieba. Ale przede wszystkim szczególnemu zatrzymaniu podlega tu sam świat. Ludzie chodzą, autobusy zachowują swój rytm, słońce obiega ziemię, zmieniają się pory roku – zarazem jednak zachodzące zmiany pozbawione są pragmatycznego kontekstu, a przez to ulegają rozmyciu, roztopieniu w trwaniu, tracą codzienną zasadę przyczynowości. Ruch, pozbawiony sztywnych ram i zasad, wytraca szybkość, rytmy rozpuszczają się w słońcu, zanikają w chwastach, przenoszą się na boczne tory.
Michał Cichy, „Zawsze jest dzisiaj”. Czarne,
72 strony, w księgarniach od lutego 2014Świat cały, czyli miasto, staje się prywatnym wesołym miasteczkiem Michała Cichego, który biega gdzie chce, robi fikołki na osi czasu i salta poprzez wszystkie wymiary przestrzeni. Jego ulubione miejskie zabawy „w cienie” i „w karoserie” rządzą się regułami słonecznego blasku. Dotykane w upał maski samochodów działają jak testery koloru – czerń parzy, biel chłodzi, miedzy dwoma biegunami rozpięte są klawisze pozostałych odcieni. Wszystkie pięć zmysłów „nieśpiesznego przechodnia” nastawionych jest na synestezyjne chłonięcie chaosu i porządków rzeczywistości, tego wszystkiego, co wcale „nie wie, że jest piękne”. Nuta obserwatorskiej powagi, podszyta konsekwentną wiedzą na temat Warszawy, jest jednak stale przełamywana dziecięcą spontanicznością – przechodzień radośnie biegnie za zachodzącym słońcem, skręca, gdzie go niosą oczy, bawi się zaułkami jak makietą nieznanego miasteczka.
Nazywając „Zawsze jest dzisiaj” poematem, mam na myśli nie tyle poetycki sposób pisania – bo proza Cichego jest zupełnie niepoetycka, pozbawiona nadmiernego liryzmu i egzaltacji – ile rozwijający się rytm tej książeczki. Kiedy po kilkunastu stronach czytelnika zaczynają męczyć już wszechobecne blaski, a nastrój staje się nieco zbyt sentymentalny i marudny, okazuje się, że Cichy nie jest żadnym subtelnym delikatnisiem, ale potrafi także zdobyć się na ważkie tautologie w rodzaju „kurwy jak to kurwy”, i brawurowo uwalnia muszkę owocówkę zafoliowaną w pudełku florentynek. W drugiej części książeczki rytm przyśpiesza, rozdzialiki stają się krótsze, niekiedy długości jednego akapitu, zderzają się za to intensywnie ze sobą nawzajem, a z zaskakujących zestawień powstają nieoczywiste metafory. Całość – poprzez „transmisję na żywo spadających liści” i tragiczną opowieść o trzmielu, który próbował przemierzyć na piechotę plac Narutowicza – zmierza ku końcowi wraz z doniosłym stwierdzeniem, że w dzień święta narodowego „rzeczywistość nie przesunęła się ani o mikroton pod naciskiem słów, które tego dnia wypełniały ludzkie umysły i usta”. Rzeczywistość jest u Cichego właśnie nieprzesuwalna. W każdym razie nie ludzkimi siłami. Za to bywa obserwowalna. I ten rachunek zdecydowanie się opłaca.
W tej oderwanej od praktyczności perspektywie fenomenologicznej, w której zawieszeniu ulegają relacje przyczynowo-skutkowe i zdrowy rozsądek, Warszawa przestaje też być miastem brzydkim – ściślej, w ogóle kategoria brzydoty traci swoją moc. Wszystkie niejasne przestrzenie krzako-torów i płoto-ogrodzeń, które w książce Filipa Springera posłużyłyby za przykład polskiej brzydoty, tu stają się z czułością rozpoznawanymi i eksplorowanymi przestrzeniami dziania się świata. Zawieszone sądy – estetyczne, ale i etyczne, bo Cichy nie ocenia ani ludzi, ani pogody – połączone z całkowitą swobodą poruszania się po własnej, oswojonej, a zarazem pełnej niepozornych i radosnych niespodzianek przestrzeni, tworzą absolutną sferę wolności. Rzecz w literaturze rzadka – podmiot jest szczęśliwy.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).