Nagrobki, diabełki, duszki

Nagrobki, diabełki, duszki

Bogusław Deptuła

Dziś Rogalski maluje ze swobodą czy nawet dezynwolturą. To z całą pewnością jeden z najbardziej samoświadomych malarzy

Jeszcze 1 minuta czytania

Zbigniew Rogalski, „Echo”. Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa, 17.03–19.04.2009, kurator: Ewa Gorządek

Z malarstwem jeszcze nie tak dawno temu nie było najlepiej. Pomoc przyszła nie z zewnątrz, ale z wewnątrz. Nie pomogły nowe media, techniki ani grom z jasnego nieba, tylko… samo malarstwo. Bez wiary Luca Tuymansa i jego pokoleniowego poprzednika, Gerharda Richtera, to odrodzenie nie byłoby pewnie możliwe. Kolejnym dowodem jest wystawa Zbigniewa Rogalskiego w Zamku Ujazdowskim.

Wystawę otwierają dwa trochę starsze obrazy z serii „Closer/Bliżej”. Zbliżone i znacznie powiększone twarze namalowane w stylistyce czarno-białej fotografii są właściwie szarymi monochromami. W obu kompozycjach zastosowano ten sam motyw – niepokojące, zdublowane, ale i zawsze niepełne spojrzenie z bardzo bliska. Bezdystansowość. Angielski tytuł odsyła nas – świadomie? nieświadomie? podświadomie? – do filmu Mike’a Nicholsa, bezpardonowo przedstawiającego małżeńsko-zdradzieckie relacje. To obrazy znakomite, niepokojące i wciągające, zarazem pełne i niekompletne. Piękne.

„Closer (Selfportrait)”, 2006, kolekcja prywatna, ParyżW wieży CSW seria niewielkich zdjęć „Duszków” (pustych, plastikowych torebek z tzw. żyłką do zamykania, czasem do wielokrotnego użytku). W takich torebkach przechowuje się zwykle narkotyki, których obecność sugeruje ślad białej farby. Perfekcyjnie wykonane fotografie mają jeszcze dodatkowy, nieco diabelski wymiar, bo straszą parą rogów i niepokoją czerwoną żyłką obok zamknięcia.

Płótna z serii „Historie” – malowane najprościej, zwyczajnie, jednolitymi pociągnięciami pędzla. Czernie, biele, szarości. Ukazują kubiczne formy akwariów (czy raczej: terrariów). Białe ślady na przezroczystych ściankach ewokują obecność niewidocznych lokatorów. Zadziwia śmiałość konstruowania przestrzeni w tych płótnach. Smugi farby z pędzla i smugi światła, smugi pionów i poziomów, a może smugi obecności?

Kulminacją wystawy są cztery zanikające portrety cmentarne. Cztery spełzłe nagrobne porcelanki, owalne zdjęcia zmarłych, zrobione za życia i przystosowane do potrzeb funeralnej tradycji. To nie portrety trumienne, dla których modelami były ciała zmarłych ożywiane przez malarzy imaginacyjnym podniesieniem powiek. U Rogalskiego dzieje się odwrotnie: sfotografowani za życia teraz umierają ponownie. Słabną kontury, wyparowują kolory, umierają podobizny, tak jak ich dawno zmarłe prototypy.

We wszystkich salach pojawiają się rysowane grafitem zdwojone okręgi, niczym zdublowane czarne winylowe płyty. Przyglądają się sobie, mogą być tytułowym echem, zdwojeniem niepewnego. Echo jest śladem, muśnięciem pamięci, wątłym dowodem obecności. W greckiej mitologii narodzinom echa towarzyszyły krwawe i straszne dramaty, zwykle wywołane przez miłość.
We wcześniejszych obrazach Rogalski przedstawiał sam proces malowania, a w swych kompozycjach składał kolejne dowody malarskiej sprawności. Tego już nikt mu nie odmówi – „portrety nagrobne” są tego malarskim dowodem. W pracach z ostatniego czasu sam proces malarski stracił na znaczeniu. Dziś Rogalski maluje ze swobodą czy nawet dezynwolturą. To z całą pewnością jeden z najbardziej samoświadomych malarzy.

Jego malarstwo jest rozpięte między samym malarskim procederem a kontekstami znaczeniowymi i fabularnymi odczytywanymi przez oglądających. Dramaturgia ma rosnąć i rośnie. Powstają konteksty, które tworzą i dzieło, i twórcę.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.