Powołanie: fotograf

Powołanie: fotograf

Bogusław Deptuła

50 tysięcy zdjęć może wystarczyć na kilka wystaw, wiele albumów, może nawet kilka osobowości. Tadeusz Rolke jest fotografem o wielu obliczach

Jeszcze 1 minuta czytania

Rolke nie wybiera jednego tematu. U niego dzieje się zawsze jakby odwrotnie – to temat wybiera Rolkego. Fotograf ma akurat przy sobie aparat. Nagle dokonuje się cudowne i niepowtarzalne spotkanie tematu z jego autorem. A potem następują kolejne magiczne i fotograficzne wielkie rzeczy.

Na wystawie w warszawskim CSW zarazem sporo zdjęć niedoskonałych, nieco brudnych, nazbyt pospiesznych. No i co z tego, skoro chwytają moment, a przecież ten moment za moment zniknie i nie da się do niego powrócić, więc lepiej, że jest właśnie taki niż żaden. I to należy cenić w fotograficznej postawie Rolkego, który zdaje się mimowolnie mówić: lepiej mi się nie udało…

Te zdjęcia to jego życie, to ono je podyktowało w największym stopniu. Nie wymyślone, artystyczne projekty, a właśnie kolejne etapy życia, nieco nieuporządkowanego i budowanego za pomocą fundamentalnych intuicji i tego-nie-wiadomo-czego, co do kolejnych życiowych kroków go popychało. Pewnie często była to miłość do kobiet, ale oficjalnie napisane to nigdzie nie jest.

W czasie okupacji w Warszawie, jako dziesięciolatek, był członkiem Szarych Szeregów. Po Powstaniu Warszawskim został wywieziony na roboty do Niemiec. Wrócił, ale wkrótce oskarżono go o udział w tajnej organizacji antykomunistycznej. Dostał wyrok siedmiu lat więzienia. Wyszedł i rozpoczął współpracę z ilustrowanymi pismami: „Stolicą” i „Polską”. Na początku lat siedemdziesiątych wyjechał z kraju, mieszkał i pracował w Niemczech. Wrócił w 1982 roku, jakby przypadkiem, wtedy, gdy wszyscy wyjeżdżali.

Tadeusz Rolke, „Wszystko jest fotografią”

Wystawa jubileuszowa z okazji 80. rocznicy urodzin, Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, do 12 lipca 2009

Życiorys to nie nadto bohaterski, ale i niebanalny. Ułożył w znacznej mierze tematy jego twórczości, która pozostaje wielowątkowa i meandryczna. W taki też sposób odbieramy ją na warszawskiej wystawie, a także w wydanym parę lat temu albumie „Fotografie 1944–2005”. Redaktorka zaprzyjaźniona z Rolkem, Beata Majchrowska, pisze we wstępie: „To nie mógł być album the best of w poprawnej, chronologicznej perspektywie. A to dlatego, że Twoje życie nigdy nie było linearne. Żyjesz wciąż w kilku światach jednocześnie i bycie na granicy weszło ci w krew”.

Na warszawskiej wystawie panuje pozorny nieład. Tematy, techniki, estetyki i formaty przeplatają się. Czuć potrzebę (najpewniej samego autora) zderzania zdjęć pochodzących z różnych lat i poczętych z najróżniejszych idei. Oglądając je, skaczemy po tematach. Taki rozstrzelony ogląd jest niezwykle ożywczy.

Najpewniej największym mistrzem Rolkego był Henri Cartier-Bresson. Bressonowska estetyka przebija w wielu miejscach, tak, jak „decydujący moment”, który był podstawą artystycznej działalności Cartier-Bressona.

Eustachy i Matylda, Warszawa, 1961Jednak dla Rolkego konsekwentne ograniczenie się do tej estetyki byłoby chyba zbyt wielkim wyrzeczeniem, bo lubi też zdjęcia pozowane, i różne inne „ustawki”. Z kolei nawet w „ustawkach” pojawiają się cudowne przypadki, wzbogacające dramaturgię kadrów – znakomitych, ale zarazem jakby nieostatecznych. Tytuł wystawy – „Wszystko jest fotografią” – to parafraza ze Stachury, swoiste przyznanie się do braku pewności i niewiary w perfekcję.

Na warszawskiej wystawie tylko jedna sala wyjęta jest spod władzy przypadku: sala portretów artystów. Zaczął je robić przed wielu laty, obracając się w towarzystwie warszawskiej i düsseldorfskiej bohemy. Występował wtedy w kilku rolach jednocześnie – kronikarza, uczestnika, współtwórcy. Ze wszystkich wywiązywał się znakomicie.

Nie znałem dotąd wszystkich portretów zgromadzonych na wystawie. Zebrane razem okazały się dla mnie zaskoczeniem, rewelacją. Zamknięcie ich w tematycznej sali to znakomity pomysł. Formują jednorodny cykl tworzony w różnych okolicznościach, który spina przeświadczenie, że przedstawia wyjątkowe jednostki i należy im się wyjątkowe traktowanie. Ze zdjęć emanuje charyzma.

Joseph Beuys, 1971, DusseldorfJoseph Beuys, Edward Dwurnik, Włodzimierz Borowski, Gerhard Richter, Zbigniew Libera przykuwają uwagę, przestraszają, przyciągają, objawiają się i maskują. Uprawiają kolejny etap swej artystycznej gry z widzem. Rolke umie to uchwycić. Klapnięciem migawki buduje chwilowy i wieczny pomnik, portret artysty. Jestem przekonany, że bohaterowie kochają swoje portretowe pomniki w wykonaniu Rolkego. Mają w nich wszystko: tajemnicę i prawdę, chwilę i wieczność, no i samych siebie – ponad wszystko i na zawsze.

Fotografie Rolkego mają niezwykle silny indywidualny rys. Choć wybiórczo interesują się światem zewnętrznym, artystę bardziej pociąga świat estetyczny. Może to rezultat (przerwanych) studiów na historii sztuki? W każdym razie estetyzujący ton dominuje nawet w fotografiach brzydoty.

Dla wielu komentatorów jego fotografii najważniejszy zdaje się człowiek. Jakby tak, ale zarazem wcale nie. Rolkego bardziej niż człowiek interesuje ludzka figura, to, jakie tworzy układy i na ile są one intrygujące.

Rolke wciąż pozostaje fotografem do odkrycia. Choć znamy jego zdjęcia, nazbyt często oglądamy je wbrew intencjom, które towarzyszyły ich powstaniu. Jest w nich lekkość, więc tak też je oglądamy. Tak.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.