LITERATURA OD KUCHNI:
Śmierć i omlety

Bogusław Deptuła

„…Twierdzi Pereira” Antonio Tabucchiego to dziwnie ujmująca opowieść o trudnych, a nawet tragicznych czasach i wydarzeniach, z pochłanianymi omletami w tle

Jeszcze 2 minuty czytania

Nie mam pewności, co jest tak pociągającego w tej książce. Ma ona wielu miłośników, do których i ja się zaliczam już od pierwszej lektury, tuż po ukazaniu się polskiego wydania w 1996 roku. Magnesem z jednej strony jest pewnie tytułowy bohater, z drugiej – zaskakujący tryb narracji, będącej rodzajem nieoczywistego przekazu zdarzeń. Nieoczywistego, bo od pierwszego zdania powieści, a tak naprawdę już od tytułu, podkreślone zostaje zapośredniczenie relacji. Zatem: „Pereira twierdzi, że poznał go pewnego letniego dnia”. Wszystkie zdarzenia będą opisane z tej właśnie perspektywy, kojarzącej się może z zapisem przesłuchania.

Pereira jest portugalskim dziennikarzem, wdowcem i raczej nieudacznikiem. Od lat rozmawia ze swą zmarłą żoną, a właściwie jej fotografią. Jest otyły i z tego powodu, choć jest katolikiem, nie może uwierzyć w zmartwychwstanie ciała. Bo niby jak, w swym nadmiarze, miałoby się ono odrodzić na nowo w idealnym świecie? Przez trzydzieści lat prowadził kronikę kryminalną w jakimś dzienniku, a teraz został redaktorem działu kultury w nowej popołudniówce „Lisboa”. Głównie tłumaczy francuskich klasyków XIX wieku: Balzaka, Duadeta. Praca jest raczej mało wymagająca i chyba nieciekawa; zresztą, kto czyta dodatki kulturalne do popołudniówek?


rys. Malwina Konopacka


Motorem powieściowej narracji jest wspomniane w pierwszym zdaniu poznanie człowieka o nieczęstym w Portugalii (w przeciwieństwie do Pereiry) nazwisku Monteiro Rossi. Młodzieniec właśnie ukończył filozofię, napisał pracę o śmierci. Pereira czyta jej fragment w jakimś katolicko-awangardowym piśmie, bierze do ręki książkę telefoniczną i bez trudu wyszukuje w niej rzadkie nazwisko. Umawia się z chłopakiem na spotkanie. Postanawia zamówić u niego nekrologi wielkich pisarzy, którzy mogą wkrótce umrzeć – zaradny redaktor chce być zawczasu przygotowany. Spotykają się co pewien czas. Młodzian przynosi teksty, które nie nadają się do druku. Mają bowiem jawnie lewicujący charakter. W Hiszpanii trwa wojna domowa, w Portugalii rządzi Salazar. Pereira płaci za nie z własnej kieszeni. Z niezrozumiałych powodów coś go ciągnie do przystojnego, obdarzonego żywiołowym temperamentem chłopaka.

Monteiro Rossi wraz ze swą narzeczoną jest zaangażowany w organizowanie brygady mającej walczyć po stronie zagrożonej hiszpańskiej republiki. Konspiracyjna działalność, prowadzona dość partacko, szybko ściąga kłopoty. Kiedy chłopak zostaje zabity przez tajną policję, redaktor obmyśla zemstę. Sporządza dokładną relację ze zdarzenia – ma w tym wprawę, wszak przez lata prowadził kronikę kryminalną – i posługując się fortelem, zamieszcza ją w gazecie. Teraz z kolei on musi uciekać…

Jak zaznacza w posłowiu Antonio Tabucchi, impulsem do napisania powieści było dla niego autentyczne spotkanie z portugalskim dziennikarzem, przebywającym na emigracji w Paryżu pod koniec lat 60. XX wieku. Inspiracją były również senne fantasmagorie, które podobno często nawiedzają pisarza, dając mu narracyjne impulsy.
Tabucchi jest chyba najbardziej hypnagogicznym pisarzem naszych czasów. „Redaktor Pereira odwiedził mnie po raz pierwszy pewnego wrześniowego wieczoru 1992 roku. Nie nazywał się jeszcze wówczas Pereira, nie miał wyraźnie sprecyzowanych cech, był kimś nieznanym, nieuchwytnym, nieokreślonym, ale już chciał zostać bohaterem powieści. Był jedynie postacią w poszukiwaniu autora”. Warto nadmienić, że Pereira najpierw zyskał nazwisko, a niedługo później – nader sympatyczną twarz Marcello Mastroianniego w filmowej adaptacji Roberto Faenzy z 1996 roku, ze świetną muzyką Ennio Morricone i śpiewem Dulce Pontes. Oglądałem go po kawałku na YouTube: nie sprawia wrażenia wybitnego filmowego dzieła, jest raczej wierną adaptacją powieściowego oryginału. Ale co tam, na Mastroianniego zawsze warto popatrzeć!

Mimo dramatycznego finału, nie jest to opowieść przygnębiająca. Co więcej – chwilami nawet dość smaczna, jak to zwykle bywa w prozie Tabucchiego. Zjada się tutaj dużo ryb we wszelkich postaciach, także w sałatce. Jednak pod względem jedzenia tytułowy Pereira jest swoistym monomaniakiem – dla przyjemności i własnych potrzeb je wyłącznie… omlety z „aromatycznymi ziołami”. Nie posunę się do tego, żeby podliczyć, ile razy na stronach powieści omlet jest zamawiany i zjadany, ale bez wątpienia pojawia się najczęściej ze wszystkich potraw. To zdecydowanie ulubione danie redaktora. Natomiast owe „aromatyczne zioła” zawdzięczamy świetnej tłumaczce, Joannie Ugniewskiej. Prawdopodobnie mogła to też jakoś inaczej przełożyć, ale zostało właśnie tak i dla mnie stanowi synonim Pereiry – pochłaniacza omletów.

Zważywszy na obyczaje i standardy panujące w portugalskiej kuchni, można się domyślać, że nie było to danie ani dietetyczne, ani lekkie, a zioła pewnie też były raczej suszone, niż świeże. Czytając, wciąż się zastanawiałem, jakie dokładnie zioła ma na myśli Tabucchi, ale bez potrzeby, bo w pewnym momencie zostaje podany cały przepis na omlet á la Pereira: „O ósmej Monteiro Rossi jeszcze spał. Pereira udał się do kuchni, rozbił cztery jajka, dodał łyżkę francuskiej musztardy, odrobinę oregano i majeranku. Chciał przygotować pyszny omlet z aromatycznymi ziołami, pewnie Monteiro Rossi jest głodny jak wilk, pomyślał. Nakrył na dwie osoby…”.

Oregano i majeranek – ot, i cała tajemnica. Może owe składniki są nieco rozczarowujące, ale tak zostało zapisane, więc nie można dyskutować. Poza koperkiem, aż nazbyt polskim, do jajek najlepszy (bo najbardziej aromatycznym) wydaje mi się estragon; jego bukiet zapachowy doprawdy jest niezrównany. Nie do końca umiem opisać smak estragonu, ale jest w nim coś żywego, świeżego, wiosennego i trwałego zarazem. Smak u nas nieczęsty, ale we Francji już tak. Kurczak z estragonem, ocet estragonowy… Omlet posypany tym ziołem ma niebywały wprost aromat, tylko musi ono być świeże!

Do picia redaktor Pereira nieodmiennie zamawiał lemoniadę z cukrem. Zatem podstawą jego codziennej diety był omlet z lemoniadą, albo może lemoniada z omletem, jak kto woli. W pewnym momencie, namówiony przez swojego lekarza, postanowił udać się do kliniki thalassologii na kurację algami i drugą – odchudzającą. Kontakt z oślizgłymi wodorostami miał mieć zbawienny wpływ na ciało tłuściocha, a może nawet i na duszę. Najwyraźniej, w połączeniu z dietą, miał! Dieta była radykalna – polegała na całkowitym wykluczeniu omletów oraz lemoniad, i zastąpieniu ich rybami, co w tydzień dało znakomite efekty. Redaktor schudł całe cztery kilo. Jak na tygodniową kurację, to wynik całkiem niezły.

Zasadniczo jajka nie są tuczące, ale jak już wspomniałem, omlety portugalskie do chudych nie należą. Można rzec nawet, że pływają w oliwie, albo co gorsza – w oleju. Jada się je tam także na zimno i choć jajecznica również jest znana, to o wiele mniej popularna. Podobnie jak we Francji – omlety zdecydowanie wygrywają.

Podany w powieści przepis, z dodatkiem ziół i dijońskiej musztardy, jest dość zaskakujący, bo jawnie odstaje od francuskiego omletowego ideału, który choć równie prosty, to jak zawsze w przypadku rzeczy najprostszych i najbardziej podstawowych, diabeł tkwi w szczegółach. W żadnym francuskim przepisie na omlet nie czytałem i nie słyszałem o dodawaniu musztardy – składnik to raczej nieoczekiwany, no ale nie możemy się tym przejmować, chcąc uzyskać prawdziwy:

Omlet á la Pereira, dla dwóch osób


4 jajka
1 łyżka musztardy dijońskiej
1 łyżka masła
świeże zioła, jakie są pod ręką: pietruszka, estragon, bazylia
sól, pieprz
(dodałbym jednak łyżkę śmietany)

- wszystkie składniki dajemy do miseczki
- mieszamy energicznie widelcem
- wylewamy na rozgrzane na patelni masło
- przykrywamy pokrywką i czekamy, aż wierzch zostanie ścięty, ale wciąż wilgotny.

W najbardziej podstawowej, francuskiej wersji, do jajek ubijanych widelcem dodaje się tylko sól, a świeżo mielony pieprz – tylko ewentualnie. Smaży się na maśle, nigdy nie przewraca, a gdy omlet jest już gotowy – co zawsze jest decyzją indywidualną – można położyć na nim kawałek masła. Fakultatywnym pozostaje dodawanie do środka mleka, śmietany lub masła. Ja zdecydowanie opowiadam się po stronie dodawania gęstej śmietany (18 lub 22%), łyżka na dwa jajka, nie więcej. Omlet jest wtedy wilgotniejszy i chyba już nie trzeba nakładać kawałka masła na wierzch.
Należy raczej pamiętać o aromatycznym dodatku – zioła są chyba najgenialniejszym z możliwych. Francuski podstawowy zestaw zawiera cztery: pietruszkę, trybulę, estragon i szczypiorek – oczywiście świeże. W zestawie Pereiry, jak to zostało przed chwilą powiedziane, oregano i majeranek są suszone. Muszę przyznać, że ten ostatni w postaci świeżych listków jest również tytanem kuchennego smaku; wiem, bo hodowałem go przez całe lato na balkonie. Trybulę można spokojnie pominąć jako mało wyrazistą w smaku i zastosowaniu. Lepiej zostać przy koperku, ten nigdy nie zawiedzie, choć nie będzie ani zbyt francuski, ani portugalski.

Zastanawiam się, jak wybrnąć z trudnej sytuacji między powieściową śmiercią, a żywym życiem. W pewnym momencie swojej „Księgi niepokoju” Fernando Pessoa zapisał: „Jesteśmy śmiercią”. Trudno z tym stwierdzeniem – mającym siłę imperatywu – polemizować. Przyjmując zatem, że bez najmniejszego wyjątku wszystkich nas spotkanie z nieuchronnym czeka, należy się cieszyć, że to jeszcze nie w tej chwili. A skoro tak, można coś przekąsić – na przykład omlet, według tego, albo innego przepisu.

Aha, Tabucchi nie byłby sobą, gdyby nie kazał mieszkać Pereirze przy ulicy Saudade, która faktycznie istnieje na planie Lizbony, nieopodal przedwiecznej katedry. Saudade stanowi swoisty idiom portugalskości, więc to nie może być przypadek.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.