Marjane Satrapi  – opowieści utkane z dymu i desperacji
"Persepolis", fot. Gutek Film

Marjane Satrapi
– opowieści utkane z dymu i desperacji

Marceli Szpak

„Każdy papieros mnie uszczęśliwia” – mówi Marjane Satrapi. Patrząc na jej dorobek komiksowy oraz filmowy, trudno nie zauważyć, że irańska autorka jest w papierosach po prostu zakochana

Jeszcze 2 minuty czytania

Brakuje mi papierosów w przestrzeni publicznej, brakuje mi papierosów w kontaktach międzyludzkich, brakuje mi papierosów w filmach. Ostatnie lata krucjaty antynikotynowej dość skutecznie wymiotły fajki z publicznej przestrzeni, pozostawiając zbyt ostre światło i nowe zapachy, o których wolałem nie wiedzieć, zwłaszcza w knajpach. Brak siwej zawiesiny w powietrzu odbiera światu część magii, filmom część siły, a aktor bez papierosa musi się uciekać do nerwowych tików, żeby dodać charakteru postaci. Złe filmy nauczyłem się rozpoznawać między innymi po tym, że nikt w nich nie pali, chyba że złoczyńcy.

„Każdy papieros mnie uszczęśliwia” – mówi Marjane Satrapi w świetnym wywiadzie dla „The Independent”. Patrząc na jej dorobek komiksowy oraz filmowy, trudno nie zauważyć, że irańska autorka jest w papierosach po prostu zakochana. Weźmy takie „Persepolis”. Opublikowany w 2000 roku, czarno-biały autobiograficzny komiks przedarł się do publicznej świadomości jako bezkompromisowo szczera opowieść o dojrzewaniu w czasach islamskiej rewolucji w Iranie, choć składa się na niego kilkanaście opowieści, opisujących ponad pięćdziesiąt lat z historii pewnej irańskiej rodziny.

Satrapi debiutuje jako rysowniczka korzystająca z najprostszych środków wyrazu, osiągająca zamierzone efekty za pomocą drobnych, ale wyrazistych szczegółów, na których koncentruje się wzrok odbiorcy. Papierosy w świecie jej komiksu stają się jednym z najważniejszych rekwizytów. Ich obecność w kadrze pozwala ocenić, po czyjej stronie stoją sympatie autorki w skomplikowanym świecie zwalczających się irańskich frakcji politycznych – tylko ci, którym wierzy, nadają swoim myślom kształt za pomocą papierosowego dymu, obrońcy religii i „porządku” wolni są od tego nałogu, co natychmiast obniża ich wiarygodność do zera. Papierosy towarzyszą śmierci i miłości, pojawiają się w momentach największego stresu i nielicznych chwilach wytchnienia. Satrapi wykorzystuje je, by podkreślić ostateczny upadek swojej bohaterki, każąc jej zbierać niedopałki z wiedeńskiego chodnika, akcentuje fajkami przejścia ze świata żywych do świata zmarłych i z czasów dzieciństwa w dorosłość.

Pracując nad ekranizacją „Persepolis”, która w 2007 roku przyniosła jej nagrodę jury festiwalu w Cannes, irańska buntowniczka również nie zapomina o papierosach, wykorzystując je w jeszcze większym stopniu niż w komiksie. Papierosy palone przez bohaterkę na lotnisku służą za sygnał rozpoczęcia kolejnych, nawarstwiających się w retrospekcjach historii, a ich dym pomaga odbiorcy w przechodzeniu pomiędzy poszczególnymi planami chronologicznymi gęsto splątanych opowieści. Tworząc ten film we współpracy z Vincentem Paronnaudem, znanym lepiej pod pseudonimem Winshluss, autorem jednego z najciekawszych komiksów ostatniej dekady, brawurowej adaptacji „Pinokia”, Satrapi mogła wyzwolić się z klaustrofobicznych, ciasno upakowanych na planszach kadrów swoich komiksów i tchnąć nową energię w opisany w nich świat. Filmowe „Persepolis” utkane jest ze zwiewnych – krótkich jak przerwa na papierosa – opowieści, unoszących się w powietrzu niczym dym i jak dym gryzących, duszących swoim smutkiem. To w „Persepolis” natkniemy się po raz pierwszy na ulubiony typ bohatera Satrapi, człowieka pogrążonego w desperacji, zdeterminowanego, by za wszelką cenę żyć na własną rękę i według własnego kodeksu, człowieka, który leczy chwilowe niepokoje i zwątpienia przynoszącym pociechę papierosem, nawet wbrew wyraźnym zaleceniom lekarza.

Jeszcze większą rolę papierosy odgrywają w kolejnym komiksie Marjane Satrapi, wydanym w 2004 roku „Kurczaku ze śliwkami”. Tu już mówi się wprost, że nadają one materialność ludzkiej duszy: Satrapi pokazuje gęstą chmurę, unoszącą się nad grobem jednej z bohaterek, utworzoną przez miliony papierosów wypalonych przez nieboszczkę za życia (choć to oczywiście tylko jedno z możliwych wytłumaczeń). Papierosy są właściwie jedyną pociechą Nassera-Alego, głównego bohatera tej opowieści, który czuje się opuszczony przez niekochaną żonę, dzieci, które nigdy się nim nie przejmowały i muzykę, która odeszła od niego wraz z utratą ukochanego instrumentu. Temu mężczyźnie pozostał już tylko jeden pomysł na życie: chce położyć się do łóżka i umrzeć. Nasser-Ali, podobnie jak Marjane, bohaterka „Persepolis”, gotów jest poświęcić wszystko dla zrealizowania swojego celu.

„Persepolis”, reż. Marjane Satrapi, Vincent Paronnaud

Ośmiodniowa agonia głównego bohatera pozwala autorce na opowiedzenie całej historii jego życia, od najmłodszych lat, kiedy to mały łobuz zakochał się w muzyce, przez czas trudnej nauki gry na instrumencie, po chwile, gdy odnosił ogromne sukcesy, występując przed międzynarodową publicznością. Kolejne wspomnienia snują się jak dym, splątując w końcu w pięćdziesięcioletnią historię nieszczęśliwego małżeństwa, utraconej miłości i braku przyszłości w zmierzającym ku historycznej katastrofie kraju. Rysunki Satrapi stają się jeszcze bardziej uproszczone, zbudowane wokół jednego detalu, gestu, spojrzenia, przywodząc na myśl satyryczne grafiki Ha-Gi, publikowane pięćdziesiąt lat temu w polskich magazynach, a główną siłą napędową jej opowieści staje się dialog, snuta w towarzystwie tytoniu anegdota, odsłaniająca kolejne aspekty życia Nassera-Alego.

Będąc niepoprawną pesymistką, Satrapi na samym początku informuje czytelnika, że w tej historii nie można liczyć na szczęśliwe zakończenie, zachowując się jak Ministerstwo Zdrowia, ostrzegające przed szkodliwymi skutkami otwarcia paczki papierosów. Każda kolejna opowieść zamknięta w „Kurczaku ze śliwkami” to gwóźdź do trumny Nassera-Alego, czytając je, przyspieszamy jego śmierć, ale nie sposób im się oprzeć, podobnie jak papierosom. Atmosfera zagęszcza się, dążąc do nieuchronnego finału, wciąż jednak, jak każdy palacz, podświadomie próbujemy wierzyć, że być może ten ostrzegawczy napis nas okłamał, że nic złego się nie stanie, przypadkiem będziemy mieli szczęście. Satrapi nie ma takich złudzeń, Nasser-Ali umiera w wybranym przez siebie terminie, dobity kolejnymi dawkami gorzkich rozczarowań. Jego historia nie ma morału, nie podnosi na duchu, potrafi wywołać jednak podziw dla determinacji bohatera, który uznał, że życie bez radości nie ma sensu.

Równie przekonująco wypada ta opowieść w wersji filmowej. Wchodzący na polskie ekrany „Kurczak ze śliwkami” to kolejna współpraca Satrapi z Winshlussem i jeden z nielicznych przypadków adaptacji lepszej od oryginału. Jako reżyserka Satrapi jest w pełni świadoma nowego medium, doskonale wie, co może zapewnić jej sukces na dużym ekranie i bez najmniejszych skrupułów to wykorzystuje. Adaptuje swoją książkę z ogromnym rozmachem, pozbywając się wszelkich ograniczeń, jakie krępowały ją w komiksie. Widać w tym filmie olbrzymią fascynację francuskim kinem sprzed dekady, gdy tryumfy święciła „Amelia” – reżyserka sięga zarówno po sprawdzone w tamtym czasie chwyty, takie jak zewnętrzny narrator (choć traktuje go dosyć przewrotnie), nie boi się również wykorzystywać aktorów pamiętanych z filmów Jeuneta i Caro. Dzięki temu ponura historia rozpaczy i desperacji Nassera-Alego nabiera zupełnie innego tonu. W filmie Satrapi akcentuje humor tej przypowieści, jej delikatne kpiny stają się o wiele ostrzejsze, rysunek postaci nieco bardziej groteskowy, wszystko to jednak sprawia, że powstaje materiał na kolejny filmowy przebój.

„Persepolis”, reż. Marjane Satrapi, Vincent Paronnaud

A papierosy? Tym razem irańska artystka już nie ma żadnych hamulców. Praktycznie każdą scenę w tym filmie wypełniają kłęby tytoniowego dymui. Przechodzimy od zadymionych knajp przez zadymione mieszkania, widzimy papierosy towarzyszące śmierci i narodzinom – papieros w świecie Marjane Satrapi staje się symbolem ostatecznej pociechy, równie niezbędnym do życia jak dobra opowieść. Nierozstający się z papierosami bohaterowie okrywają cały swój świat delikatną, baśniową mgiełką, która poza tym, że pozwala na doskonałe efekty zdjęciowe, nadaje odrealniony wymiar całej historii. Przepiękny film, który przypomina, jak ubogie jest kino bez papierosów, pozwalający wrócić do czasów, kiedy całą chmarę uczuć można było zawrzeć w chmurze dymu wydmuchniętej pod odpowiednim kątem. Być może nie wywoła mody na palenie, można go jednak spokojnie postawić obok najlepszych filmowych dokonań francuskich komiksiarzy z ostatnich lat, takich jak „Trio z Belleville” Sylvaina Chometa czy rewelacyjnej biografii Serge’a Gainsbourga, wyreżyserowanej w podobnym stylu przez Joanna Sfara.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.