Magiczny realizm cyniczny

11 minut czytania

/ Film

Magiczny realizm cyniczny

Jakub Majmurek

„Narcos” jest produkcją wybitną, najlepszą jak dotąd premierą sezonu. Sprawdza się na każdym poziomie. Wciąga i uzależnia równie silnie, co produkowany przez kartele narkotyk

Jeszcze 3 minuty czytania

Frederic Jameson, amerykański teoretyk literatury, wysunął kiedyś tezę, że realizm magiczny jest realizmem Ameryki Łacińskiej. W złożonej rzeczywistości kontynentu, gdzie obok siebie sąsiadują najbardziej niezwykłe kontrasty, gdzie najbardziej archaiczne formy społeczne koegzystują z hipernowoczesnymi, każdy w intencji realistyczny opis naturalnie dryfować musi w stronę realizmu magicznego. Gdyż tylko dodatkowy, „magiczny” komponent jest w stanie realistycznie sportretować wewnętrzne napięcia tamtejszej rzeczywistości. Trudno nie zgodzić się z tą teorią, gdy ogląda się serial „Narcos” – jedną z ostatnich produkcji Netflixa. Choć historia oparta jest na faktach, ciągle łapiemy się za głowę, nie mogąc uwierzyć, że to, co widzimy na ekranie, mogło zdarzyć się naprawdę. A jednak – jak odkrywamy już po pospiesznym, sieciowym researchu – jak najbardziej miało miejsce.

Z upadłego państwa

„Narcos” opowiada historię niezwykłego wzlotu i upadku Pablo Escobara, szefa kartelu z Medellín, człowieka, który w latach 80. zalał amerykański rynek kokainą i na jej przemycie z Kolumbii do Miami zbudował jedną z najpotężniejszych fortun narkotykowych na kontynencie. U szczytu swojej potęgi kierował imperium generującym obroty kilkudziesięciu milionów dolarów dziennie (!). W całej Kolumbii miał sieć rezydencji, gdzie ukrywał się przed poszukującymi go policją i wojskiem. Gdy kolumbijski kongres przyjął prawo zezwalające na ekstradycję narkotykowych bossów do Stanów, Escobar wypowiedział swojemu państwu wojnę. Armia wiernych mu morderców zaczęła polować na funkcjonariuszy, podkładać bomby w miejscach publicznych, w końcu porywać dzieci politycznej elity. Escobar tę wojnę wygrał. Kongres zmienił prawo, on sam „poddał się” policji. „Poddał” na swoich warunkach – przyznał do kilku błahych zarzutów i zawarł z rządem ugodę, zgodnie z którą odsiadywać miał wyrok w wybudowanym przez siebie samego więzieniu, strzeżonym przez jego ludzi. Kolumbijskie wojsko i policja nie mogły zbliżać się do niego na odległość kilku kilometrów. W więzieniu było minikasyno, stoły bilardowe, jacuzzi i boisko do gry w piłkę nożną.

„Narcos” przedstawia wszystkie te wydarzenia. Choć robi to w dynamicznym, realistycznym stylu (realizm posunięty jest tak daleko, że większość serialu grana jest po hiszpańsku, nie angielsku), posługując się w dodatku bogatymi materiałami archiwalnymi, to wszystko, co widzimy, zyskuje iście surrealny wymiar. Realistyczny styl znany z „The Wire” nie wytrzymuje konfrontacji z kolumbijską rzeczywistością – poziom społecznego rozpadu, słabości państwa, przemocy jest tak wielki, że przenosi nas to w surrealne regiony. Znane dobrze z latynoamerykańskiej prozy i kina. „Narcos” przenosi w świat telewizji dynamikę i estetykę kina z kontynentu z ostatniej dekady. Choć twórcami serii Amerykanie, reżyserię powierzono czterem Latynosom – dwóm Brazylijczykom, Kolumbijczykowi i Meksykaninowi. Zwracają wśród nich uwagę dwa nazwiska – pracujący głównie z Guillermo del Toro operator Guillermo Navarro, który jako reżyser pracował wcześniej m.in. przy „Hannibalu”, oraz José Padilha. Ten brazylijski dokumentalista i twórca fabuł jest jedną z twarzy nowej fali kina brazylijskiego. W 2008 roku wygrał festiwal w Berlinie filmem „Elitarni” – portretem elitarnej, zmilitaryzowanej jednostki brazylijskiej policji, prowadzącej tyleż bezwzględną, co skazaną na klęskę walkę z gangami narkotykowymi w fawelach Rio de Janeiro.

„Narcos” pod wieloma względami przypomina „Elitarnych”. W obu filmach mamy skazaną na klęskę wojnę z narkotykami, surrealistyczny poziom korupcji, tkankę społeczną rozdartą przez przemoc i niewyobrażalne z europejskiej perspektywy kontrasty społeczne. W rolę Escobara wciela się zresztą odtwarzający główną rolę w „Elitarnych” Wagner Moura – niezwykle charyzmatyczny i utalentowany brazylijski aktor, który po mało udanych próbach przebicia się na rynek amerykański (role na drugim planie w takich produkcjach jak „Elizjum”) tu dostaje swoją wielką szansę na zaistnienie w Stanach.

„Narcos”„Narcos”

W „Narcos” państwo kolumbijskie jest jeszcze słabsze niż to brazylijskie w „Elitarnych”. Istnieje w zasadzie teoretycznie. Jest bezradne zarówno wobec fortun i zasobów wielkich karteli, jak i wobec szarpiącej je, ukrywającej się po dżunglach, komunistycznej partyzantki. Z tych trzech graczy – kartele, komuniści, państwo – to ten pierwszy wydaje się w serii najsilniejszy. Gdy komunistyczna partyzantka porywa córkę jednego z narkotykowych bossów, gang Escobara błyskawicznie ją rozbija, a to, co zostaje, podporządkowuje sobie i używa do swoich rozgrywek z państwem.

Nasz człowiek w Bogocie

W portretowanej w „Narcos” Kolumbii jest jeszcze czwarty gracz – Stany Zjednoczone. Dla Stanów przemyt kokainy to wielki problem – zdrowotny, kryminalny, wreszcie ekonomiczny. Przemyt wysysa rocznie z amerykańskiej gospodarki miliardy dolarów. Narratorem, z punktu widzenia którego obserwujemy w „Narcos” bajeczną karierę Escobara, jest Amerykanin, umieszczony w Bogocie agent Drug Enforcement Agency, Steve Murphy (Boyd Holbrook). Murphy, podobnie jak Escobar, istniał naprawdę, pracował przy filmie jako konsultant.

Filmowy Murphy jest przykładem odczarowanego, cynicznego podmiotu. Na przedstawiane w filmie wydarzenia patrzy ze współczesnej perspektywy, zdaje sobie sprawę z ich skutków oraz błędów, jakie wcześniej popełniał zarówno on, jak i jego kraj. Taka perspektywa sprawia, że „Narcos” jest nie tylko opowieścią z odległego, upadłego państwa, ale także gorzkim rozliczeniem roli Stanów w Ameryce Łacińskiej. Pokazane z punktu widzenia jego pozbawionego złudzeń funkcjonariusza, amerykańskie mocarstwo zdolne jest obalać i korumpować rządy, ale nie jest w stanie zapewnić kontynentowi, jaki uznało za swoją sferę wpływów, stabilności i rozwoju. Jest w stanie walczyć z gorączką, jaką są wykwitłe na przemycie narkotykowym przestępcze imperia, nie z jej przyczynami – biedą, zacofaniem, kolonialnymi zależnościami.

W swojej opowieści Murphy często wybiega w przeszłość i przyszłość, zbacza poza Kolumbię, pokazuje skomplikowaną sieć narkotykowej ekonomii politycznej, obejmującej kartele, skorumpowane siły policji i wojska, komunistyczne partyzantki i kleptokratycznych dyktatorów. Nie zawsze najlepiej ze sobą współpracujące amerykańskie służby mają często problem, by połapać się w tym wszystkim. Kokaina trafia do Kolumbii po wspieranym przez USA zamachu stanu Pinocheta, wtedy gdy działający do tej pory na drobną skalę producent kokainy ucieka z Chile i spotyka mającego o wiele szersze horyzonty Escobara. Gdy Murphy trafia na trop wskazujący, że Escobar korzysta w przemycie kokainy do Stanów z pomocy dyktatora Panamy, generała Noriegi, CIA blokuje wszelkie działania przeciw niemu – Noriega jest sojusznikiem w zimnej wojnie, więc z definicji narkotyków przemycać nie może. Kilka lat później, gdy zimna wojna się skończy, a skala uwikłania Noriegi w przemyt nie będzie się już dłużej dała ignorować, George H. Bush wyśle wojsko, by obalić skompromitowanego dyktatora.

Waszyngton zachowuje się w Ameryce Łacińskiej jak słoń w składzie porcelany; chaos i zło, jakie przynosi, nie wynika nawet z jakiejś szczególnej imperialnej zaborczości, a raczej z nieudolności, złych politycznych założeń. W przeciwieństwie do Mefistofelesa z Goethego, Stany i wspierana przez nie wojna z terrorem są siłami, które nawet jeśli pragną dobra, przynoszą tylko chaos.

Epika gangsterska

Widać to szczególnie w przypadku ich polityki wobec Escobara. Nie jest on bowiem w „Narcos” postacią jednoznaczną, także dzięki wybitnej kreacji Moury. Trudno nie cenić jego wielkiej woli mocy, wybitnego talentu biznesowego, rozmachu i horyzontów. Trudno też zaprzeczyć, że jest psychopatą pozbawionym szacunku do ludzkiego życia. Cały czas zadajemy sobie pytanie, kim byłby Escobar, gdyby trochę się lepiej urodził? Gdyby Kolumbia dała mu szansę na legalne robienie interesów? Albo gdyby kolumbijska elita zapomniała o źródłach pochodzenia jego fortuny, zignorowała naciski Stanów i pozwoliła mu robić karierę w polityce? Przecież dopiero gdy kolumbijska elita wyrzuca Escobara z kongresu i boleśnie go upokarza, ten wyrusza na wojnę ze swoim państwem.

„Narcos”„Narcos”

W kinie amerykańskim film gangsterski jest obok westernu jednym z dwóch wielkich epickich gatunków, opowiadających o narodzinach nowoczesnego amerykańskiego narodu. Film gangsterski to historie białych emigrantów, którzy przybywają do wielkich ośrodków przemysłowych Stanów i walczą w miejskich dżunglach o ekonomiczny i symboliczny status, o własny amerykański sen. Ponieważ startują z dna, wiele z nich sięga po przemoc i nielegalne środki. Escobar w „Narcos” przypomina Vito i Michaela Corleone, żydowskich chłopców z „Dawno temu w Ameryce”, bohaterów Scorsese, czy Stringera Bella z „The Wire” – czarnego gangstera z zaczytanym egzemplarzem „Bogactwa narodów”, który marzy o tym, by pieniądze z narkotyków kupiły mu pozycję szanowanego przedsiębiorcy. Escobar walczy jednak w zupełnie innym świecie. Gdzie z jednej strony na wyciągnięcie ręki znajduje się bogactwo, które zawstydziłoby nie tylko rodzinę Corleone, ale i Carringtonów, a z drugiej – gdzie każdy bezradny jest wobec surrealnej, absurdalnej przemocy. Odnawiając formułę wielkiej amerykańskiej gangsterskiej epiki, autorzy „Narcos” udanie przenoszą ją w peryferyjną rzeczywistość Kolumbii.

Rewolucja Netflixa 

Netflix to platforma, która, jak wiadomo, zrewolucjonizowała sposób dystrybucji filmów i seriali. Jej własne produkcje do tej pory nie były jednak aż tak rewolucyjne. „House of Cards”, przy wszystkich swoich zaletach, oferował dość anachroniczną, naiwnie szekspirowską wizję polityki jako starcia „większych niż życie” postaci. Dopiero „Daredevil” był pierwszym w pełni udanym serialem. Połączenie marvelowskiego uniwersum z surowym realizmem rodem z produkcji Davida Simona dało niezwykły efekt – film o superbohaterze, walczącym nie tyle z komiksowym złoczyńcą, co z gentryfikacją i gospodarką służącą 1% społeczeństwa.

„Narcos” jest już produkcją wybitną, najlepszą jak dotąd premierą tego sezonu. Sprawdza się na każdym poziomie, poczynając od najprostszego – charyzmatycznych postaci, montażu atrakcji, tempa, fascynującej historii. Liczący dziesięć odcinków serial obejrzałem w trzy wieczory, wciąga i uzależnia równie silnie, co produkowany przez kartele narkotyk. Ale oprócz spektakularnych atrakcji serial ofiarowuje złożoną, pełną rozmachu wizję chorej ekonomii politycznej, wojny narkotykowej, ceny, jaką płacą za nią znajdujące się na początku jej łańcucha słabe peryferyjne państwa i globalne mocarstwo – które na oślep walczy z białą zarazą i wyrządza przy tym więcej szkód niż pożytku.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.