Coś z zupełnie innej beczki

13 minut czytania

/ Film

Coś z zupełnie innej beczki

Jakub Majmurek

Pythoni z pewnością nie byli marksistami. Cenili jednak myśl, która potrafi zauważyć, że bramka padła ze spalonego  – 50 lat temu wystartował Latający cyrk Monty Pythona

Jeszcze 3 minuty czytania

50 lat temu, a konkretnie 5 października 1969 roku, na antenie BBC1 miał premierę pierwszy odcinek „Latającego cyrku Monty Pythona”. Pythoni od początku zaczęli mocno. Otwiera go skecz, w którym Wolfgang Amadeusz Mozart zapowiada program, gdzie jury przyznaje oceny za najbardziej spektakularne śmierci postaci historycznych. W rywalizacji wydaje się prowadzić święty Szczepan, pierwszy męczennik chrześcijaństwa. Następnie mamy skecz o lekcji języka włoskiego, na którą uczęszczają wyłącznie… Włosi. Potem idą dwa kawałki parodiujące formułę telewizyjnej rozmowy z wielkim artystą, historia Pabla Picassa malującego swój nowy obraz w trakcie przejażdżki rowerowej przez angielskie prowincjonalne miasteczko, do tego animacje Terry’ego Gilliama. Na koniec absolutny klasyk – skecz o dowcipie tak śmiesznym, iż zabija swoje ofiary śmiechem, co pomaga Aliantom wygrać drugą wojnę światową. 

Z telewizji i kontrkultury

Już pierwszy odcinek serii ujawnia jej siłę. Na czym się ona opiera? Po pierwsze, na nonsensie. Źródłem komizmu jest poczucie całkowitego absurdu sytuacji, w jakim się znajdujemy, konfrontacja ze światem rządzonym przez szalone, postawione na głowie reguły. Gdybym miał wymienić jeden skecz, w którym udaje się osiągnąć najwyższe szczyty tego rodzaju poetyki, wskazałbym ten o kursie obrony przed atakami świeżymi owocami albo o ministerstwie głupich kroków. Choć motyw pojawiającej się znikąd hiszpańskiej inkwizycji czy John Cleese próbujący sprzedawać w nadmorskim kurorcie martwego albatrosa też będą wysoko.


Po drugie, od początku „Latający cyrk” charakteryzuje skłonność do prowokacji, przekraczania tabu, makabry. Trup ścieli się gęsto, humor balansuje na granicy smaku, nie waha się być okrutny. Wszystko to najlepiej być może widać w skeczu o domu pogrzebowym, którego pracownicy proponują swojemu klientowi… zjedzenie zwłok świeżo zmarłej matki („oczywiście nie na surowo”). Syn przyznaje, że trochę zgłodniał, ale ma opory. „Jeśli będzie się pan czuł winny, wykopiemy grób, a pan do niego zwymiotuje” – uspokaja go zapobiegliwy przedsiębiorca.

Wreszcie, po trzecie, „Latający cyrk” od początku jest parodią strumienia telewizyjnego: jego eklektyzmu, różnych dyskursów, charakterystycznych formatów. Co ważne, strumienia w bardzo specyficznej formie: publicznego nadawcy brytyjskiego, przejętego powagą własnej informacyjnej i edukacyjnej misji. „Latający cyrk” konfrontuje go z angielskim humorem i niskim, fizycznym chaplinowskim wygłupem, daje to niezwykłe efekty – co być może najlepiej widać w nakręconym jak poważny telewizyjny reportaż skeczu o szkole wiejskich idiotów, wyjaśniającym przy pomocy pseudosocjologicznego języka, jak ważną rolę idiota odgrywa w społeczności wiejskiej.

Telewizja publiczna była jednym z filarów powojennego brytyjskiego państwa dobrobytu. Łączyła jego dobre – egalitaryzm, nacisk na edukację jak najszerszych mas – i słabsze strony: jak pewien paternalizm wobec ludzi, którym miała pomóc. W momencie gdy Pythoni ruszają ze swoim programem, brytyjskie państwo dobrobytu przeżywa swój złoty okres. Gospodarka rozwija się fenomenalnie, tworząc masowe społeczeństwo konsumpcyjne. W 1964 roku, po ponad dekadzie rządów torysów, do władzy wracają laburzyści. Nowy premier, Harold Wilson, obiecuje, że „biały żar technologicznej rewolucji” odmieni całkowicie brytyjskie społeczeństwo, roztapiając w swoim ogniu system klasowy i tworzone przez niego hierarchie i podziały. Żądania radykalnych zmian formułuje także rodząca się kontrkultura.


Pythoni wyłaniają się z tego wrzącego kotła. Oczywiście, korzenie ich humoru nie ograniczają się do kontr- i popkultury lat 60. Tradycje absurdalnego humoru i purnonsensu sięgają w kulturze brytyjskiej XIX wieku, twórczości Edwarda Leara i Lewisa Carrolla. Pythonów ukształtował także studencki kabaret z dwóch najbardziej prestiżowych brytyjskich uniwersytetów: Cambridge i Oxfordu. Terry Jones i Michael Palin zdobywali pierwsze komediowe szlify w założonej na początku lat 50. grupie The Oxford Revue, która w ciągu ponad pół wieku istnienia „wykształciła” tak ważne dla brytyjskiej kultury popularnej postaci jak Rowan Atkinson, król komedii romantycznej Richard Curtis czy Ken Loach. Graham Chapman, John Cleese i Eric Idle przeszli przez szkołę amatorskiego klubu teatralnego Cambridge Footlights.

Ale właśnie kontrkulturowy ferment lat 60. nadawał wszystkim spotykającym się w dziele Pythonów tradycjom wyjątkową jakość i drapieżność. Ich skecze pełne są złośliwości wymierzonych w figury starego establishmentu: oficera, duchownego, wysokiego urzędnika w garniturze w prążki. „Latający cyrk” patrzy z ironicznym szyderstwem na anachroniczny brytyjski system klasowy, reprezentując punkt widzenia nowej, dobrze wykształconej merytokratycznej elity. W jednym ze skeczy obserwujemy na przykład zawody o tytuł „arystokratycznego głupola roku”. W innych dystynkcje klasowe ulegają karnawałowemu odwróceniu. W skeczu o walijskich górnikach pracujący pod ziemią, mówiący z ciężkim akcentem pracownicy w kopalni wdają się w bójkę. Jak się okazuje, jej przedmiotem jest… pokój w Utrechcie, kończący osiemnastowieczną wojnę o sukcesję hiszpańską. Zaraz po tym pod ziemią wybucha jeszcze bardziej gwałtowny spór o starożytną architekturę – górnicy decydują się na strajk, dopóki kierownictwo kopalni nie rozwieje ich wątpliwości na temat tego, czym właściwie są metopy.

Najwięcej anarchicznej energii mają przerywające skecze animacje Terry’ego Gilliama. Jedyny Amerykanin w „Latającym cyrku”, podobnie jak dadaiści i surrealiści pół wieku wcześniej, bierze niską kulturę wizualną przeszłości – stare zdjęcia domowe i oficjalne, reklamy, wycinki z gazet, pocztówki – i przy pomocy nożyczek i animacji ożywia je, nasycając rewolucyjnymi energiami, stawiającymi na głowie utrwalony w nich świat starych norm i hierarchii.

Martwym kurczakiem w twarz pretensji

Czy w swoich anarchicznych atakach Pythoni mieli jakiś program? Światopogląd? Filozofię? W skeczu o meczu filozofów obserwujemy mecz Grecja–Niemcy, gdzie po jednej stronie stają między innymi Sokrates, Arystoteles i presokratycy, po drugiej Hegel, Kant i Leibniz. Filozofowie zamiast grać w piłkę, przechadzają się po boisku, rozmyślają i formułują kolejne argumenty i teorie. Do momentu aż Archimedes krzyczy: Eureka!, dopada piłki i zdobywa bramkę. Niemcy są bezradni. Tylko Marks trzeźwo zauważa, że był spalony.

Pythoni z pewnością nie byli marksistami. Cenili jednak myśl o tym, że bramka padła ze spalonego. W całym „Latającym cyrku” pełno jest scen, gdy zakorzeniona w konkrecie, empirii i zdrowym rozsądku myśl zderza się z różnego rodzaju pretensjami do jakiejś ponadzmysłowej, religijnej czy metafizycznej prawdy.


Najlepszą ilustracją tego jest króciutki, genialny w swojej okrutnej makabresce skecz „Czy istnieje życie po śmierci”. By odpowiedzieć na tytułowe pytanie, do studia zaproszono grupę martwych osób. Ich martwe ciała bezwładnie spoczywają na fotelach. Na grzecznie zadane przez prowadzącego pytanie o życie po śmierci odpowiada tylko głuche milczenie.

Ten sam temat podejmuje jeden z najlepiej znanych skeczy Pythonów – z martwą papugą. Do sklepu zoologicznego wchodzi klient z reklamacją. Papuga, którą kupił, jest i od początku była martwa. Sprzedawca nie chce jednak przyjąć reklamacji. Przekonuje, że papuga jest jak najbardziej żywa. Język empirii i naocznego dowodu nie jest w stanie przekonać sklepikarza. Oczywiście, na najbardziej podstawowym poziomie oszukuje, bo nie chce oddać klientowi pieniędzy. Ale podnosząc skecz na poziom metafory, można dostrzec w nim obraz konfrontacji empiryczno-naukowej metody z wszelkimi silnymi, arbitralnymi, mniej lub bardziej religijnymi przekonaniami. Czy, we współczesnych warunkach, bezsilność opartych na faktach i dowodach argumentów wobec ofensywy postprawdy i fakenewsów. Sprzedawca ze skeczu jest doskonałą antycypacją takich współczesnych polityczno-medialnych figur jak Donald Trump – cała biznesowa, medialna i polityczna kariera obecnego amerykańskiego prezydenta opiera się na sprzedaży ludziom czegoś, co od początku jest nieżywym ptakiem.

W wielu odcinkach „Latającego cyrku” wraca figura rycerza w pełnej zbroi, który postaci wymagające sprowadzenia na ziemię uderza w twarz martwym kurczakiem. Humor Pythonów jest właśnie takim kurczakiem, jakim komicy okładają nielubiane przez siebie figury władzy, autorytetu, reprezentujące religijne i wszelkie inne pretensje do pozbawionej umocowania w doświadczeniu wiedzy.


Mierząc się ze starym światem, „Latający cyrk” nie ma też złudzeń co do nowego, wytapiającego się w „białym żarze technologii” silnie zindywidualizowanego społeczeństwa konsumpcyjnego. Jego genialną metaforą jest mój ulubiony skecz z „Latającego cyrku” o sklepie z serami. Grany przez Johna Cleese’a bohater wchodzi do sklepu z serami. Pyta o kolejne gatunki sera. Red leicter, tylżycki, caerphilly, cheddar, camembert, jarlsberger – padają kolejne nazwy, które w konfuzję wprawiłyby nawet Roberta Makłowicza. Sprzedawca na wszystko odpowiada „oczywiście, ale nie dziś”, „jutro dostawa”, „właśnie ktoś wziął ostatni kawałek”. W końcu okazuje się, że w sklepie nie ma żadnego sera. Wściekły i głodny Cleese strzela do sprzedawcy.

Jest to świetna metafora. Żyjemy w świecie, gdzie każde, najbardziej wyrafinowane konsumpcyjne potrzeby zostają zidentyfikowane, nazwane i przygotowane jako towar do konsumpcji. A jednocześnie tak naprawdę nigdy nie ma pod ręką tego, co naprawdę mogłoby zaspokoić głód. Wbrew optymizmowi Foresta Gumpa, życie jest raczej jak pythonowski sklep z serami niż pudełko czekoladek.

Nie tylko zabytek

„Latający cyrk” funkcjonuje dziś, po pół wieku, trochę jak zabytek ze złotego wieku brytyjskiej popkultury, o podobnym statusie co pierwsze płyty Beatlesów czy filmy o Bondzie z Seanem Connerym. Skecze stały się częścią kulturowego dziedzictwa wykształconych Brytyjczyków. Serial przekroczył też ocean, w latach 80. i 90. stał się w USA jednym z kultowych tekstów geekowskiej subkultury – obok „Star Treka” i „Gwiezdnych wojen”. W osadzonym w latach 80. młodzieżowym serialu Judda Apatowa „Luzaki i kujony” (1999–2000) ci drudzy (jak niezgrabnie autor polskiego przekładu przetłumaczył geeków) budują grupową więź, cytując żarty z filmu „Monty Python i święty Graal”.

W Polsce „Latający cyrk” zaistniał dzięki kongenialnemu przekładowi Tomasza Beksińskiego, który podejmował wysiłek, by osadzić żarty Pythonów w zrozumiałych dla polskiego widza kontekstach – stąd liczne odniesienia do polskiej polityki, popkultury, postaci z życia publicznego. Jednocześnie ten anarchiczny, erudycyjny typ humoru nigdy nie przyjął się w polskiej komedii telewizyjnej, której smutne standardy wyznaczała zawsze raczej Mazurska Noc Kabaretowa.

„Latający cyrk” z pewnością pomógł przesunąć granice komedii i tego, co można powiedzieć i pokazać w telewizji. Dziś na nowo dyskutujemy o tych granicach. Niedawno czytaliśmy, jak wielkie kontrowersje wywołuje w pokoleniu millenialsów serial „Przyjaciele”. Głównie przez to, jak przedstawia różne mniejszościowe grupy. Todd Phillips powiedział w jednym z wywiadów, że nakręcił „Jokera”, gdyż polityczna poprawność zabiła komedię.

Jak w tym nowym klimacie moralnym radzi sobie „Latający cyrk”? Z dzisiejszego punktu widzenia niektóre rzeczy mogą razić. Obraz Pana Patafiana może wydawać się klasistowski, postaci osób nieheteronormatywnych przerysowane. Odtwarzał je często Graham Chapman, który sam był gejem. Dla niego to, jak „Latający cyrk” przedstawiał osoby homoseksualne, stanowiło część emancypacyjnej strategii. Był przekonany, że nawet postaci śmiesznych homoseksualistów na ekranie publicznej telewizji, oswajają publiczność z tym, że jest coś poza heteronormą.


Ten emancypacyjny nurt płynący przez „Latający cyrk” ratuje go przed umuzealnieniem – zwłaszcza w polskim kontekście – pozwala jakoś wybaczyć różne niezręczne z dzisiajszego punktu widzenia sceny z serialu, czy nie zawsze szczęśliwe polityczne wybory współczesnych Pythonów – John Cleese był jednym z czołowych celebrytów popierających Brexit.

W trakcie brexitowej kampanii posługiwano się spotem parafrazującym skecz „Co właściwie dali nam Rzymianie” z filmu „Żywot Briana według Monty Pythona” – gdzie na bojowy okrzyk na zebraniu Narodowego Frontu Wyzwolenia Judei: „co właściwie dali nam Rzymianie?!”, pojawiają się kolejne odpowiedzi: prawo, dobre wino, drogi. Jak nie będzie ewoluować ocena grupy, w odpowiedzi na pytanie: „co właściwie dali nam Pythoni?”, zawsze będzie można wymienić pokaźną grupę rewelacyjnych skeczy.